31 października 2010

Niewolne wolne

Człowiek nie jest stworzony tylko do pracy, choć bez tej pracy żyć trudno. I nie chodzi tu tylko o pracę zawodową, ale o wszelką działalność jaką homo sapiens może się poszczycić. Każdemu jest potrzebny odpoczynek. Przede wszystkim od codziennych zadań. Nic więc dziwnego, że największe religie świata w swoje kalendarze oprócz świąt okazyjnych wstawiają jeden dzień przerwy. Czy to piątek, czy sobota lub niedziela – nie ważne – zasada jest prosta: nie działać. Nie dla zniewolenia, ortodoksyjnego zamęczania ludzi wymyślono tą zasadę, ale dla ich dobra. Żeby choć raz na jakiś czas wyspali się, odprężyli i zaczęli myśleć, co dla nich jest naprawdę w życiu ważne, dokąd ich własna droga prowadzi, czy chcą nią iść sami czy z kimś. Ważne, żeby oderwać się zupełnie od tego, co dzień w dzień angażuje, pośpiesza i męczy.

Tymczasem dziś dzień wolny się wynaturzył okrutnie. Fakt – boleśnie można doświadczyć, że firmy usługowe, urzędy, banki, wszystko co nas na co dzień otacza, nie działa, albo działa w ograniczonym wymiarze godzin; ale na tym się kończy uświęcone „wolne”. Weekendy wykorzystujemy na: zaległe prace domowe, zakupy (alleluja – mamy przecież centra handlowe otwarte niemal non-stop), remonty albo imprezy rodzinne, które nie wiedzieć czemu często kojarzą się z wypruwaniem sobie żył nad parującą miską z wodą. W tym kontekście poniedziałek jawi się jako dzień powrotu do oazy spokoju.

Miejska Mama pamięta jak nią ciskało w dzieciństwie, kiedy wyglancowana co niedzielę była ciągnięta do dziadków na rodzinne spotkanie. Nawet wielka porcja bitej śmietany na deser nie byłą w stanie zatkać jej ust przed marudzeniem. Dziś, te dwadzieścia lat później Miejska Mama wiele by dała za snujące się popołudnie bez cienia spraw które można by w tym czasie załatwić. Za bycie z rodziną, tą wielką, z dzieciństwa, którą stać byłoby na rezygnacje z napiętych planów na rzecz wspólnego przebywania ze sobą. Bez powodu. Bez podtekstów. Tak po prostu. Żeby można było bez obrażania połowy bliskich pójść na spacer, samemu, i porozmyślać, tracić czas w ciszy w hamaku po sutym obiedzie, zamknąć się w pokoju z widokiem na ogród, w słuchawkach na uszach z herbatą na kolanach. Dzieci kotłowałyby się między sobą, dziadkowie byliby szczęśliwi, siostry i bracia rozmawialiby o wszystkim i o niczym, nie robiąc przy okazji interesów.
Albo wyjechać z przyjaciółmi za miasto, albo nawet spotkać się w mieście – bez zegarków, sztywnych form i niewygodnych ubrań. Być razem kiedy się chce lub osobno, jeśli taka zajdzie potrzeba.
Na razie jednak Miejska Mama marzy i usiłuje jednocześnie wcisnąć w kalendarz kolejne pozycje na weekend. Ale do czasu.

Do potrzeby wolnego, ale tak naprawdę wolnego dnia się dorasta. Zarówno jeśli chodzi o wiek jak i stopień ucywilizowania. Bo dlaczego w tej samej chwili kiedy w Warszawie panuje prawowity ruch za granicą zachodnią snują się spacerowicze powoli kroczący na weekendowe spotkania czy to u rodziny, czy u przyjaciół czy w jakimś miłym mniej lub bardziej ukulturalnionym miejscu? Tam czas potrafi się zatrzymać. Dlaczego u nas nie?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz