18 stycznia 2010

Matka Pracująca

Kobiety to często istoty niezdecydowane. Najpierw miesiącami, a czasem nawet latami, zastanawiają się czy już czas, czy to właściwy moment na dziecko, a potem, o ile mają w ogóle wybór, rozważają powrót do pracy, mnożąc za i przeciw.
Media i społeczeństwo raczej im tego nie ułatwiają, bo ta sama największa gazeta w kraju, kiedy kreuje tekst dla kobiet-matek pisze, że powinny jak najszybciej wrócić do pracy, bo przecież przede wszystkim jest człowiekiem, a jako takiemu przysługuje jej niezbywalne prawo do kariery własnej i żłobek, niania, babcia przyjazna dziecku jest; w tekście dla ojców strzela akapitami peanów jaki to wpływ na rozwój potomstwa jest pozostawianie z nim do trzeciego roku życia co najmniej i jak świetnie spełnić się jako rodzic i jakim egoizmem jest pozostawienie dzieci instytucjom publicznym czy komercyjnym.
W najbliższym otoczeniu tez nie jest łatwo. Sąsiadka z prawej do pracy wrócić musiała, bo domowe finanse się nie domykały, i teraz bidula pomstuje biegając jak kot z pęcherzem między dwoma etatami - w pracy i w domu, oba na pełen wymiar godzin. Sąsiadka z lewej zazdrości jej mimo wszystko, bo w domu została w ramach poświęcania się rodzinie i po roku niańczenia dzieci za darmo po cichu łyka prozac zapijając melisą, i marzy o wyjściu do pracy. Nie da się ukryć, kobietom - matkom trudno dziś podjąć samodzielną decyzję. Pod tym względem ich babki miały lepiej, choć nie wszystkie z tego powodu były szczęśliwe.
Miejska Mama po okresie pakowania się do pracy i histeriach co to ją nie ominie, posłusznie została kobietą udomowioną, zarzekającą się że pracować nie będzie. Co pewien czas co prawda pociągała nosem patrząc na koleżanki, które zamiast adidasów i parki wkładały na siebie szpileczki i obcisłe spódnice zostawiając zaflejony przychówek w domu na rzecz służbowych podróży, lunchów i własnej pensji z odpowiednią cyfrą na początku. Ale słowo się rzekło i to po wielotygodniowych rozważaniach, więc konsekwentnym trzeba być. Zawodowy sprzęt z notesem na czele został schowany głęboko w szufladzie, żeby przeczekał do lepszych, "odchowanych" czasów.
Ale pewnego dnia zadzwoniła praca. Nie ta dotychczasowa, ale znajoma, z polecenia. A w dodatku z tych prac "nie do odrzucenia", bo i pieniądz konkretny a i o kontynuacje nietrudno. Miejska Mama była tak spanikowana tym, że ktoś może jeszcze wierzyć w jej siły, że bez zastanowienia odpowiedziała TAK. Niestety, nie przemyślała sobie, czy jej rodzinny cień w postaci Młodego, równie entuzjastycznie podjedzie do propozycji.
Przez tydzień Miejska Mama usiłowała pogodzić kreatywną pracę z byciem matką, co skończyło się rozhisteryzowanym dzieckiem, rozhisteryzowaną matka, zirytowanym Idealnym Tatą, bałaganem w domu i stertą zaległości, zamęczoną ofiarną Siostrą i nianią. Ta ostatnia nowość okazała się być zbawieniem, które na nowo definiuje miejsce Miejskiej Mamy w domu. Bo dzięki niani Mama ma szansę chociaż wyjść na basen. A praca? Cóż, zleceniodawcy po raz kolejny się nie odezwali, nie odbierając nawet wykonanego dzieła.

07 stycznia 2010

Kiedy mama jest bogiem

"Mama" to brzmi dumnie i zwykle jednoznacznie się kojarzy: rozkoszne maleństwo wtulone w anielską rodzicielkę. Gdzie ona tam i ono. Matka pochyla się cierpliwie nad nieletnim, śmieje się z jego nieporadności, pomaga radzić ze światem. Młode u matczynej spódnicy. Mama-nomadka z dzieckiem na plecach, zapewniająca mu ciepło matczyne, patrz komfort psychiczny. Sądy, które przyznają opiekę nad dziećmi matce, bo ona bliższą sercu dziecięcemu jest i synek czy córeczka może łatwiej zniosą traumę po haniebnym rozwodzie ze scenami i chwytami poniżej pasa kochanych rodziców. Mama w dzień, mama w nocy, mama totalna. Rozkoszne, prawda?
Każda dziewczynka katująca swojego misia czy lakę-szmaciankę nieustannym noszeniem, tuleniem, głaskaniem, po prostu marzy i widzi się w przyszłości blisko swojego dziecka. Nieustannie.
Na szczęście to przechodzi. Większości. A zwłaszcza tym, co to na prawdę chciały być rzeczywiście blisko, bliziutko. Aż do łez. Problem w tym, że czego by nie robić, dla małego człowieka mama jest bogiem - w sensie wszystkiego. Ona karmi, przewija, kąpie, bawi się, i po prostu jest, jako jedna z nielicznych rzeczy w ciągle zmieniającym się świecie. Nie dziw, że jak się ma niecały metr to tę mamę dla porządku świata dobrze mieć cały czas przy sobie. I tu się zaczynają problemy. Bo mama oprócz bezsprzecznego bycia mamą jest tez człowiekiem, a nie kangurem. Zresztą kangurze młode nie muszą być pielęgnowane do osiemnastego roku życia, co znacznie zwiększa ich komfort rodzicielski.
Miejska Mama z kangurem jedyne co mogła mieć wspólnego to koszmarny rozmiar stóp. Ale na tym koniec. Żadnej torby do noszenia potomstwa na szczęście nie posiada. Jakież było wiec jej zdziwienie kiedy po czterech tygodniach spędzonych sam na sam z chorym synem dowiedziała się, że stała się nieodłącznym elementem jego życia. Nie było mowy o samotnym pójściu do kuchni, sypialni czy choćby toalety.
Ubi tu Caius, ibi ego Caia. Gdzie ty Gajus, tam i ja Gaja, z tym, że Miejska Mama miała już jednego męża w domu i więcej jej na razie nie potrzeba. Młody miał na to jednak inne zapatrywanie i nieustannie zaczął podążać za rodzicielką krok w krok. A najlepiej być na jej rękach, lub ciągnąć się niemrawo wczepiony łapkami, zębami,a najlepiej wszystkim w matczyne spodnie, spódnicę czy chociażby stopę. Mamamaaaaammaaaaaaamma....
Nudne, prawda? Zarazem dość osaczające. W dodatku synek po niewidzeniu mamusi przez pięć minut wdrapywał się na nią nieustannie i cmokał obśliniając całą twarz, cmok, cmok, liz.
A już zupełny dramat zaczynał się kiedy Miejska Mama zamykała za sobą drzwi wejściowe pędząc do obowiązków wymagających jej obecności poza domem, czy zmuszona nieoczekiwanymi obowiązkami zawodowymi zmuszona była zamknąć się w oddzielnym pokoju. To było straszne! Młody mając do dyspozycji Babcię czy nawet Ukochaną Ciocię darł się okrutnie przez cały czas, robiąc przerwy jedynie na oddech i nerwowe poszukiwanie matki. Godzina, dwie, pół dnia - bez różnicy. Udręczone dziecko zasypało wreszcie na rękach jeszcze bardziej udręczonego opiekuna a Miejska Mama mogła wreszcie spróbować wyciągnąć zęby z ręki na której je zacisnęła co by nie krzyknąć do dziecka (nogi też na wszelki wypadek przywiązywała sobie do krzesła, żeby ją nie poniosło do pierworodnego).
Po pierwszym takim spektaklu skończyły się marzenia o bezdzietnym wyjeździe z Idealnym Tatą na azjatycki kontynent, bo nie wiadomo komu by się większą krzywdę zrobiło - Młodemu czy Babci.
Bynajmniej nie jest tak, że Miejska Mama wyjątkowe dziwadło sobie wyhodowała. Wywiad środowiskowy wykazał, że niestety, takie przypadki zdarzają się częściej. Matki pracujące lub nie krają sobie serce na sześć, osiem części i przełykają je z gorzkimi łzami wymykając się ukradkiem do pracy przy akompaniamencie wrzasków. Z poczuciem winy wychodzą na kilka godzin na zakupy czy do kina zastając potomstwo z zapuchniętymi powiekami a opiekunów nad pustą buteleczką nervosolu, I nic z tym zrobić nie można, jak tylko przeczekać. Chociaż jest cień szansy - można spróbować jak najwcześniej przyzwyczaić ukochane maleństwo do politeizmu w postaci ojców, ciotek czy niań, jako regularnie zmieniającego się panteonu bóstw. Może czym skorupka za młodu....