31 października 2010

Niewolne wolne

Człowiek nie jest stworzony tylko do pracy, choć bez tej pracy żyć trudno. I nie chodzi tu tylko o pracę zawodową, ale o wszelką działalność jaką homo sapiens może się poszczycić. Każdemu jest potrzebny odpoczynek. Przede wszystkim od codziennych zadań. Nic więc dziwnego, że największe religie świata w swoje kalendarze oprócz świąt okazyjnych wstawiają jeden dzień przerwy. Czy to piątek, czy sobota lub niedziela – nie ważne – zasada jest prosta: nie działać. Nie dla zniewolenia, ortodoksyjnego zamęczania ludzi wymyślono tą zasadę, ale dla ich dobra. Żeby choć raz na jakiś czas wyspali się, odprężyli i zaczęli myśleć, co dla nich jest naprawdę w życiu ważne, dokąd ich własna droga prowadzi, czy chcą nią iść sami czy z kimś. Ważne, żeby oderwać się zupełnie od tego, co dzień w dzień angażuje, pośpiesza i męczy.

Tymczasem dziś dzień wolny się wynaturzył okrutnie. Fakt – boleśnie można doświadczyć, że firmy usługowe, urzędy, banki, wszystko co nas na co dzień otacza, nie działa, albo działa w ograniczonym wymiarze godzin; ale na tym się kończy uświęcone „wolne”. Weekendy wykorzystujemy na: zaległe prace domowe, zakupy (alleluja – mamy przecież centra handlowe otwarte niemal non-stop), remonty albo imprezy rodzinne, które nie wiedzieć czemu często kojarzą się z wypruwaniem sobie żył nad parującą miską z wodą. W tym kontekście poniedziałek jawi się jako dzień powrotu do oazy spokoju.

Miejska Mama pamięta jak nią ciskało w dzieciństwie, kiedy wyglancowana co niedzielę była ciągnięta do dziadków na rodzinne spotkanie. Nawet wielka porcja bitej śmietany na deser nie byłą w stanie zatkać jej ust przed marudzeniem. Dziś, te dwadzieścia lat później Miejska Mama wiele by dała za snujące się popołudnie bez cienia spraw które można by w tym czasie załatwić. Za bycie z rodziną, tą wielką, z dzieciństwa, którą stać byłoby na rezygnacje z napiętych planów na rzecz wspólnego przebywania ze sobą. Bez powodu. Bez podtekstów. Tak po prostu. Żeby można było bez obrażania połowy bliskich pójść na spacer, samemu, i porozmyślać, tracić czas w ciszy w hamaku po sutym obiedzie, zamknąć się w pokoju z widokiem na ogród, w słuchawkach na uszach z herbatą na kolanach. Dzieci kotłowałyby się między sobą, dziadkowie byliby szczęśliwi, siostry i bracia rozmawialiby o wszystkim i o niczym, nie robiąc przy okazji interesów.
Albo wyjechać z przyjaciółmi za miasto, albo nawet spotkać się w mieście – bez zegarków, sztywnych form i niewygodnych ubrań. Być razem kiedy się chce lub osobno, jeśli taka zajdzie potrzeba.
Na razie jednak Miejska Mama marzy i usiłuje jednocześnie wcisnąć w kalendarz kolejne pozycje na weekend. Ale do czasu.

Do potrzeby wolnego, ale tak naprawdę wolnego dnia się dorasta. Zarówno jeśli chodzi o wiek jak i stopień ucywilizowania. Bo dlaczego w tej samej chwili kiedy w Warszawie panuje prawowity ruch za granicą zachodnią snują się spacerowicze powoli kroczący na weekendowe spotkania czy to u rodziny, czy u przyjaciół czy w jakimś miłym mniej lub bardziej ukulturalnionym miejscu? Tam czas potrafi się zatrzymać. Dlaczego u nas nie?

27 października 2010

Matka frustratka

Nie jest łatwo być współczesnym rodzicem. Z każdej strony atakują informacje jak właściwie wychować dziecko, co jest ważne, żeby wyrosło na dobrego człowieka, co mu grozi, czego potrzebuje. Trudno się w tym wszystkim połapać a jeszcze trudniej odnaleźć miejsce dla siebie. Na topie jest bycie rodzicem ekologicznym, naturalnym, bezstresowym, nowoczesnym i co tam jeszcze pozytywnie się kojarzy. Rodzic czyta i po chwili albo żałuje że nie ma karty kredytowej albo szuka noża kuchennego, co by sobie żyły podciąć a dziecko do adopcji oddać, rodzicom, którzy się do tego nadają. Bo on z pewnością nie. Na szczęście noża nie znajdzie, bo dziecko schowało w ramach eksploracji domowych szafek, a po pierwszych emocjach wróci rozum. I rodzic zaczyna myśleć.
Miejska Mama przeczytała ostatnio o jedynej w swoim rodzaju głębokiej więzi, jaką można nawiązać z dzieckiem rezygnując z pieluszek. Idea piękna i ze względów emocjonalnych, ekologicznych i ekonomicznych – co wie każdy rodzic, którego dochody idą w pieluchy. Miejskiej Mamie zrobiło się wstyd – że nie ma czasu żeby non-stop patrzeć na twarz swojego dziecka, wyczytując z jego mimiki dziecięce potrzeby. Że brutalnie odcina pępowinę nalepiając na brzuszku podtrzymujące jednorazówki plasterki. Zasępiła się okrutnie że jest złym rodzicem, ale na szczęście na krótko.

Szczęśliwe dzieci szczęśliwych rodziców – mówi mądre powiedzenie. Macierzyństwo jest czymś szytym na miarę – każdemu według umiejętności i potrzeb. Są matki, ojcowie, absolutnie zatracający się w swoich dzieciach, spełniający się w całości w rodzicielskiej roli. I chwała im za to, choć Miejska Mama nie chciałaby być w ich skórze, kiedy dzieci odejdą własną drogą, a odejść powinny. Reszcie pozostaje pogodzenie roli ojcowsko-matczynej z własnymi potrzebami i znalezienie bezpiecznego środka uszczęśliwiającego i rodziców i dzieci. Zamiast łykać tabletki na depresje lepiej jest czasem pomyśleć też o sobie i własnych potrzebach. Ekologiczne są również pieluchy wielorazowe, a przynajmniej na chwilę można odejść od dziecięcego łóżeczka.

Kultura strachu

Miejska Mama chowała się na podwórku. Jako dziecko swawoliła po pobliskim lesie. Z plecakiem wędrowała dwadzieścia minut piechotą do szkoły, przy założeniu że nie było niczego ciekawego po drodze. Sama, bez opieki. Podobnie miała większość jej rówieśników. Miejskiej Mamie znane są również historie trzylatków wysyłanych samotnie do bliskiego sklepu po chleb albo mleko. Dzieci są zadziwiająco zaradne, co w krajach trzeciego świata wykorzystuje się dramatycznie wcześnie jak na standardy zachodu - pracują, wychowują dzieci – swoje rodzeństwo, sprzątają, gotują. Przykre, że dzieciństwo według naszych standardów trwa tam tak krótko, ale live is brutal.
Dziś na szczęście nad Wisłą zamiast obowiązków zarobkowych są edukacyjne: żłobek, przedszkole, szkoła – dla każdego według potrzeb. I byłoby miło, gdyby nie to, ze dzieci zamiast cieszyć się sowim dzieciństwem, jak swojego czasu Miejska Mama, ą wychowywane w kulturze strachu: przed porywaczem, pedofilem, psychopatą. Rodzice zamykają je za kratami strzeżonych osiedli, przywiązują do domu, wyposażają w telefony, zapełniają dziecięce kalendarze, byle tylko mieć pociechy pod ciągłą kontrola.
Czy liczba zwyrodnialców gwałtownie zwiększyła się w ciągu ostatnich trzydziestu lat?
Zaminowali nam kraj? Urządzono masowe łowy na dzieci? Podpięli pod prąd place zabaw?

Stereotyp

Pewien pan, schludny, niczym się niewyróżniający, bez widocznych blizn, siniaków, broni przy pasie itd. wsiadł do tramwaju. Dzień był piękny, ludzie uśmiechnięci i pewnie nic dziwnego by się temu panu nie wydarzyło, gdyby nie fakt, że razem z panem wsiadł syn, a dokładniej wtoczył się wózek z synem. Pasażerowie uśmiechnęli się – tata zajmuje się synem. Jak ślicznie! Młody człowiek tylko chwilę kulturalnie spał ze smoczkiem w ustach po czym dramatycznie się rozdarł. Żeby nie narażać współpasażerów na utratę słuchu nasz bohater postanowił wysiąść na najbliższym przystanku. Miał pecha. Nogawka spodni zaplątała mu się tak dramatycznie, ze runął na ziemię jak długi, a zanim wózek z synem. Dziecko się drze. Pan się zbiera. Nikt ręką nie ruszy żeby pomóc, tylko się wszyscy gapią – wiadomo: pijak, dzieckiem się nie potrafi zająć, zwyrodnialec jeden. Tak to jest jak się ojcu dziecko powierza, patologia po prostu. I gdzie jest ta nieodpowiedzialna matka?

Oksymoron

Macierzyństwo udomowione, zasiedziałe w domu z dzieckiem, nie pracujące zawodowo, nie przynoszące dochodów, w dżinsach i kufajce cierpi na totalny brak zrozumienia. I mimo, że część społeczeństwa najchętniej by wszystkie kobiety w domu pozamykała i z dziećmi siedzieć kazała, wnosząc okrzyki zachwytu nad tradycyjnym podziałem ról i zbawiennym wpływem kontaktu z matką (to musi być koniecznie kobieta), to sposób oceny matek domowych trąci myszką i stereotypem.
Kobieta siedząca w domu – czy ktoś widział kiedyś udomowioną matkę, która siedzi przez dłuższy czas swojego roboczego dnia? A jednak tak jest postrzegana: wygrzewająca się w piaskownicy, oglądająca z dzieckiem na kolanach książeczkę lub bajki, przy obiadku, łóżeczku itd. Siedzi? No przecież! Fajnie być taką matką i Miejska Mama bardzo by chciała, ale nie wie jeszcze jak. I jakoś znajome mamy udomowione tez nie wiedzą, nawet te super zorganizowane, ambitne, wspomagane przez wykwalifikowany personel. Po całodziennym siedzeniu są padnięte, znudzone, cierpią na potrzebę zrobienia czegoś dla siebie, pobycia same ze sobą. No w głowie im się przewróciło.
Matki udomowione, które zrobiły sobie przerwę w życiu zawodowym – są ponadczasowe. Między momentem kiedy odchodzą z brzuszkiem zza biurka a powrotem do niego panuje bezczas. W firmie najprawdopodobniej nic się nie dzieje, rynek się nie zmienia, narybek zawodowy z dyplomami nie puka do pośredniaka czekając na każde wolne miejsce, bo dla takich matek rzadko kiedy przewidywana jest oferta dokształcająca, umożliwiająca odnalezienie się po powrocie w nowych realiach. Ich czas to dzieci, nie nauka.
Jak przy takich założeniach namówić inteligentne, ambitne kobiety do rodzenia chmar dzieci?

16 października 2010

Dobry – znaczy jaki?

Słowo-wytrych, zlepka otwierająca portfele milionów rodziców na całym świecie, powód kompleksów i frustracji przynajmniej części z nich: Dobry Rodzic. Dobry, czyli jaki?
Zdaniem Miejskiej Mamy Dobry Rodzic to idealne dziecko specjalistów od marketingu z niemal wszystkich możliwych branż - od zabawek, przez edukację aż po rynek farmaceutycznych. Dzięki ich wytężonej pracy Dobry Rodzic wie, co jest najlepsze dla jego dziecka. Wie, bo przeczytał w odpowiedniej prasie, obejrzał w jednej z reklam, usłyszał jak dzieciaty celebryta podkreśla, że jest dobrym tatą, dobra mamą bo dziecko wysyła gdzie może. Dobry Rodzic swoim pociechom nie daje odsapnąć: korepetycje, kursy, zajęcia doszkalające, atrakcyjne hobby. Im więcej włoży się w potomka za młodu, tym bardziej zwiększa się jego szanse. Przynajmniej w teorii.
Dobry Rodzic jest przede wszystkim lepszy od innych rodziców. On przeczytał co trzeba, bywał gdzie i z kim trzeba, wie, kim jest Super Niania, i które przedszkole jest najlepsze w dzielnicowych rankingach.
Dobry Rodzic nigdy nie ustanie w poszukiwaniach – odwiedzi dziesięciu specjalistów lekarzy, mimo że i tak uważa, że wie lepiej. Lekarze oczywiście z górnej półki, poleceni i do polecania.
Najważniejszą cechą prawdziwego Dobrego Rodzica jest to, że jest super piarowcem. Żeby nikt przypadkiem nie przeoczył jego wielkości sam wyliczy listę miejsc gdzie posyła dziecko, razem z rekomendacjami, przytoczy teorie wszelkich dziecięcych guru – zacytuje z pamięci jak trzeba. I najważniejsze – poucza maluczkich, tych Niedostatecznie Dobrych Rodziców, nie tak doskonałych jak on sam.
Problem z Dobrym Rodzicem jest taki, że czasem zapomina on zapytać swoje dziecko czego ono che i na co ma siłę. Niewdzięczny smarkacz jest nieznośny i krnąbrny bo jest zmęczony nadmiarem atrakcji fundowanym przez idealną mamę czy tatę. Chciałby trochę pozbyć, pocieszyć się sobą, rodzicami, nie koniecznie w świetle świateł i towarzystwie tłumów. Przecież sam siebie nie przeskoczy. Ale co z tego?! Od tego jest się przecież Dobry Rodzicem, żeby wiedzieć najlepiej jak wychowywać swoje potomstwo. I cudze oczywiście też!

Wolne? Dla kogo?

Piątek – Miejska Mama ma już wszystkiego dość. Pięciodniowy maraton kobiety domowej dobiega końca tylko po to, żeby przez weekend udzielać się towarzysko, podtrzymywać więzi rodzinne i usiłować załatwić wszystko to, co wymaga również obecności męża. W niedzielę Miejska Mama znów zatęskni za poniedziałkiem, kiedy to wraca upragniona normalność. I tak w kółko....Pod tym względem praca poza domem i własną rodziną jest bardziej atrakcyjna, bo mimo niewątpliwych trudów, stresów, niekiedy niechcianych kontaktów zawodowych, w piątek się z niej wychodzi.

10 października 2010

Po co nam dzieci?

Polki na porodówki! bo jak nie, to nam społeczeństwo zbankrutuje! - miejska Mama zawsze dostaje dreszczy, kiedy słyszy, ogląda, albo widzi kolejne apele mniej więcej tej treści. Albo kiedy kolejni politycy chcą za dzieci płacić, czym w ich chorej logice wpłyną na dzietność społeczeństwa. A przecież chyba każdy inteligentny człowiek wie, że ci którzy dzieci chcą mieć, będą je mieli bez względu na obowiązek patriotyczny czy przychody, a ci co ich nie mają bo nie chcą, może po prostu mieć nie powinni.
Ale gdyby się tak zastanowić - to po co mieć dzieci? Jak ktoś wyliczył, za pieniądze włożone w odchowanie, wychuchanie, wychowanie i wykształcenie dziecka można by postawić mały domek jednorodzinny. A zwrot inwestycji raczej żaden, bo nawet jeśli założyć, że dzieci pomogą finansowo, to zwykle czasu nie starcza, żeby skorzystać.
Potrzeba gatunkowa jest zrozumiała jak najbardziej - dzieci przenoszą cząstkę rodziców dalej, ocierając się o nieśmiertelność. Ale co z tego, że geny przetrwają, jeśli pamięć nie będzie pielęgnowana, i kolejne pokolenia nawet nie będą wiedziały po kim taki kształtny nos mają?
Samotność, a w zasadzie lęk przed nią często popycha do posiadania potomstwa. Rodzice umrą, rodzeństwo - zwłaszcza jeśli nie było sobie bliskie - rozejdzie się i jeśli nie dzieci, to do ostatnich dni tylko mąż i sąsiadki zostaną. A tak to chociaż jest do kogo zadzwonić, czy choć na czyją fotografię spojrzeć. Problem w tym, ze czasami taka potrzeba może się przerodzić w patologię: toksyczny związek rodziców z dziećmi, który może prowadzić do wyobcowania a nawet dramatów, kiedy rodzic nie chce pozwolić dziecku rozwinąć skrzydeł i odlecieć.
Starość, lek przed niedołęstwem, śmiercią to jeszcze jeden z powodów, dla których dzieci dobrze jest mieć. Pod warunkiem, że się je tak wychowa, żeby były w stanie to zrozumieć.
Ale dzieci to nie tylko memento mori ale i radość z bycia dzieckiem - na nowo. Tylko posiadając dzieci można włączyć cofanie i kolejny raz taplać się bezkarnie w kałużach, zakochiwać po raz pierwszy, mieć kolejne, nie swoje-swoje dzieci.
Jest jeszcze jeden powód, ulubiony zresztą miejskiej Mamy, dla których dzieci warto mieć. Tylko w ten sposób można zagwarantować sobie życie w normalnym kraju. Bo żadne wybory, tymczasowe władze nie dadzą nam tego, co zapewnią dorosłe, szczęśliwe, inteligentne - również emocjonalnie, dzieci.

09 października 2010

A kiedy dzieci śpią....

..to ich rodzice świetnie się bawią. Zarówno we własnym lub innym pełnoletnim towarzystwie. Bawić się można w domu i na mieście, u znajomych, w kinie, teatrze – jak tylko rodzice dysponują odpowiednim zapleczem opiekuńczym. Zabawa zakrapiana czy nie, uda się – nie uda – zależy od towarzystwa i nastroju. Ale żadne dorosłe rozrywki nie dają takiej radości jak możliwość podebrania zabawek własnemu dziecku. Miejska Mama pamięta, że kiedy w domu pojawiło się pierwsze klocki LEGO rodzice przez kilka dni siedzieli i układali. Nie z dziećmi, dla dzieci, ale sami! I dziś historia się powtórzyła: po imprezie Młodego, zmęczeni, po bardzo długim dniu na nogach, lekko zirytowani dawką decybeli, z jaką musieli się zmierzyć, siedli przy kuchennym stole i raz jeszcze obejrzeli wszystkie prezenty. Bawili się świetnie przyciskając maleńkie guziki (ciiii, nie włączaj bo Młody się obudzi! No dobra, przez poduszkę można), otwierając i zamykając wszystko co tylko zawiasy miało, pukając, dotykając, szeleszcząc kartkami przeglądanych książek. I bardzo byli wdzięczni swojemu synowi, że uprzejmie nie wziął do łóżeczka nowych zabawek.

08 października 2010

Gorsi rodzice

Tata jest gorszy od mamy. Tata nie nadaje się do opieki nad dzieckiem.Rolą ojca jest zarabianie pieniędzy i łapy precz od naszych dzieci. Ojciec na wychowawczym to frustrat,nierób albo pedofil. A matka, która zostawia dziecko pod opieką swojego męża jest oczywiście matką wyrodną. I zabrać im dzieci!
Seksizm i stereotypy krążą jak widmo wokół rodziców. To, co widać gołym okiem zobaczyć można na placach zabaw. Te szepty, wymieniane spojrzenia za plecami ojców, którzy przyszli tam ze swoimi pociechami. A nie daj boże taki źle ubierze syna, nie złapie w porę córeczki - zaraz się sępy zlecą i dziecko mu wyrywają. No bo przecież się nie zna - ma penisa, wiec jest dziecięco ułomny.
Trudno w Polsce być ojcem, zwłaszcza etatowym. Seksizm odciąga go od dzieci gdzie tylko się da. Rzadko który tata jest tatą domowym, bo zwykle to mężczyzna jest skazany na utrzymywanie rodziny z racji że więcej zarabia. Wtłoczony od lat w rolę gruboskórnego barbarzyńcy sporadycznie odwiedzającego swoją samicę i potomstwo mało który facet odważy się przeciwstawić społecznym stereotypom i zostać domowym „panią nianią”. O równouprawnieniu na płaszczyźnie rodzicielskiej w Polsce mowy nie ma - pewien mężczyzna w trakcie rozwodu ustalił z żoną, że to on zajmie się wychowaniem dzieci, to z nim będą mieszkały. Matka na to chętnie przystała. Ale nie wyszło, bo kiedy tylko adwokat usłyszał o ich pomyśle natychmiast ich od tego odwiódł, ostrzegając, że przy takim postawieniu sprawy sąd im po prostu może odebrać prawa rodzicielskie. Kiedy jeden z synów szwagra Miejskiej Mamy trafił do szpitala ojciec nie mógł przy nim czuwać nocą, bo szpital bał się potencjalnego pedofila, jakim dla podobno wykształconych ludzi, jest ojciec zajmujący się dziećmi.
Faktycznie - mężczyźni piersi nie mają. Nie urodzą. Własnym ciałem nie wykarmią. Biologia nas determinuje, ale tylko przez chwilę. Ojcowie też kochają, są również inteligentni, wrażliwi, opiekuńczy. Miejska Mama osobiście zna mężczyzn, którzy o głowę w swoim rodzicielstwie przewyższają żony, duszące się w narzuconej im roli. One chcą robić karierę, oni chcą być przy dzieciach. I dlaczego by im na to nie pozwolić?

05 października 2010

Ważny jest kontekst

Prawdziwy koszmar: szafa pusta, jej właścicielka brudna, potargana, zmęczona. Ręce ciastem uwalane. Za pięć minut wchodzą goście, tacy z kategorii: VIP. Panika. Gorączkowe poszukiwania i bieganie między lustrem a mężem. Najważniejsze pytanie: jak wyglądam? I odpowiedź – dla mnie zawsze wyglądasz pięknie. Miejska Mama to przerobiła. Wielokrotnie. I ma tego szczerze mówiąc dość. Bo „dla mnie wyglądasz pięknie” z autentycznego zachwytu z maślanymi oczami przepoczwarzyło się w „cześć, kochanie jestem w domu, co na obiad”.
W głowie babie się przewróciło – ciśnie się samo na usta. Bo jak inaczej skomentować fakt, że Idealny Tata poza żoną świata nie widzi, i nawet gdyby paradowała w beczce po oleju, też byłby zachwycony. Ale tylko pozornie. Bo czy nie jest tak, że najdroższy mąż tak już się przyzwyczaił do obecności żony, idealnie wpasował ją w swoje życie, ze ani nie czuje się w żaden sposób zagrożony ani też nie szuka w niej już tej kobiety, która mu jakiś czas temu w głowie zwróciła.
Żona to żona, jest-była-będzie i tyle. A jak widzą ją inni – czy to ważne? Moja ci ona!
Tymczasem owa żona im głębiej siedzi w domu, im rzadziej high live ogląda, tym większą ma potrzebę stereotypowego istnienia. Wie, że jest kochana, potrzebna, ba, nawet i doceniana za pracę czy to nad dzieckiem, czy w domu, czy w pracy. Ale od czasu do czasu chciałaby przestać być przeźroczystą dla swojego męża i zaistnieć. Może nawet w grę wchodziłby mały romans? Przecież wszystko zostanie w rodzinie!

04 października 2010

Inne spojrzenie

Rodzicielstwo, a zwłaszcza macierzyństwo daje wyjątkową szansę – można zdjąć życiowe okulary które nosiło się do tej pory i włożyć nowe – o zupełnie innej ogniskowej. I człowiek od razu czuje się jak bohaterowie Matrixa.
Do czasu pojawienia się Młodego życie Miejskiej Mamy było absolutnie normalne. Praca, mąż, weekend, wakacje, święta – poukładane, do ogarnięcia i zrozumiałe. Czas płynął dopasowany do trybu pracy, pieniądze wpływały i wypływały w podobny sposób, styl życia Miejskiej Mamy nie odstawał zbytnio od jej znajomych.
Po siedemnastu miesiącach macierzyńskiego stażu wszystko wygląda jednak inaczej, o czym w jaskrawy sposób Miejska mama mogą się przekonać odwiedzając swoje dotychczasowe miejsce pracy. To co jeszcze dwa lata temu było zupełnie oczywiste odnalazła dziś jako wirtualny świat, cieniutką liną połączony z rzeczywistością.
Kalejdoskopowe tempo, świat wielkości karty kredytowej, mnogość zbędnych potrzeb drenujących portfel dopadły ją już w zakładowej windzie. Jak w lustrze z perspektywą czasową, Miejska Mama przeglądała się w towarzyszących ją osobach. Dziś, mimo że z trudem może określić swoje życie jako nie intensywne, żyje wolniej, ale więcej. Zasmakowała w częstszych spotkaniach, dłuższych rozmowach, które się pamięta, powolnym i wygodnym moszczeniu się w otaczającym tu i teraz, małych radościach i wygodnych butach. Pytanie tylko, czy przed macierzyńskie okulary przepadły na zawsze, czy tylko wylądowały na jakiś czas głęboko w szufladzie. Szkoda by było....

03 października 2010

Domowe słabości

Higiena jest wytworem kultury. To, co jest brudne a co czyste, jest relatywne. Bałagan też jest względny. Co dom, co mieszkanie to inne standardy: od sterylnych wnętrz, do których sprawdzania zbędne byłyby białe rękawiczki, po twórczy nieład, bajzel, syf totalny. Porządek wyznaczają sami gospodarze, z wyjątkiem bezdyskusyjnych ekstremów. Nie ma jednej miarki, nie ma więc jednej oceny, którą można by wystawić matce-pani domu. I dobrze, bo takich, co to spełniają się biegając ze ściereczką do kurzu i mopem przez całą dobę chyba za wiele nie ma.
Trudno być ideałem gospodyni, kiedy do obrobienia się ma nie tylko dom, ale i dziecko, pracę, własne pasje. Utrzymanie domu na poziomie pism wnętrzarskich, praca nad wystrojem, nowinki designerskie, konkurują z kolejną parą butów dla najmłodszego, rodzinnymi wakacjami czy wieczornym wyrwaniem się z domu do kina, teatru, na ploty.
Te, którym bardzo przeszkadza stan własnego lokum czy wymięte ubrania, a domowe prace je brzydzą pozostaje wybór: cierpieć w milczeniu, olać opinie otoczenia czy znaleźć sobie pracę, za którą będzie można opłacić wykwalifikowaną pomoc domową.
Ale zdarzają się takie osobniki, dla których dobieranie nowych zasłon, kolejne przemeblowanie czy dwie godziny z żelazkiem w ręku, albo pół dnia przy lepieniu pierogów to samospełnienie i szczyt rozkoszy. To nie patologia, tylko styl bycia. I w dodatku domowa wirtuozeria zwykle nie przychodzi w pakiecie, tylko wybiórczo.
Miejska Mama ze wstydem przyznaje, ze dla dobrego żelazka odda wszystko, ale guzika przyszyć nie potrafi. Kurze ścierać może ale płynu do mycia szyb nie tknie, tak jak nie zniży się do prania czy mycia naczyń (chwała cywilizacji za AGD!). Dlatego jest wdzięczna otaczającym ją kobietom (mężczyźni jakoś nie mają takich problemów), za nie piętnowanie jej jako wyrzutka i nieudacznika.