21 grudnia 2011

Rodzicielski paradoks

Masz dość własnego dziecka? Czujesz się przemęczony? Nie możesz znaleźć dla siebie czasu? Jest prosty sposób na poprawę Twojego samopoczucia – zrób sobie kolejne!

Miejska Mama właśnie odkryła genialny sposób, żeby przestać się nad sobą rozczulać. Z temperaturą, katarem do pasa ale bez głosu leży sobie szczęśliwie w łóżku i pracuje...z dzieckiem u boku. Jednym! Bo drugie dobrzy ludzie litościwie jej zabrali na c-a-ł-y długi dzień. I jest bosko.

Kiedyś, a dokładniej trzy miesiące wcześniej, perspektywa chorowania opiekując się jednocześnie dzieckiem wydawałaby się Miejskiej Mamie koszmarem. Dziś jedna sztuka u boku to wręcz wypoczynek! Wszystko „samo” się robi, nikt nie narzeka, jest fajnie. Za czasów wczesnego Młodego byłby to obowiązek okupiony strasznym cierpieniem.

Konkluzja – jeśli jest Ci źle, zrób sobie jeszcze gorzej – docenisz co miałeś. A psik!

Święta wywrotowo

Jako że mamy już przedświąteczne bóle przepowiadające, złe za nami a najgorsze dopiero może nadejść, w ramach tej optymistycznej wizji, Miejska Mama otwiera listę rzeczy, zjawisk, czegokolwiek, co zabija święta.
To nic oryginalnego, bo w internecie aż huczy od podobnych wyliczanek, bez czego Gwiazdki nie będzie (najlepsze filmy bożonarodzeniowe, najsmakowitsze potrawy, dania-bez-których-wigilia-sie-nie-liczy, top-kolendy itp.), ale zawsze z nieco innej strony.
Maminy „debeściak” to przesadna zapobiegliwość. Wigilijna wieczerza, którą zaczyna się przygotowywać z początkiem listopada albo i wcześniej, to lekkie przegięcie. Z połową grudnia zamrażarka już pęka w szwach, a dwudziestego czwartego mikrofala się przegrzewa. Fakt, przygotowanie wielodaniowego, postnego (hehehe) posiłku w klika dni, a czasem godzin to wyzwanie dla sprinterów. Ale to tylko jeden taki dzień w roku! Miejska Mama na przykład nawet lubi wtedy przebywać w kuchni (byle nie własnej) i próbować się chociaż starać. To samo dotyczy się prezentów, które trzeba kupować k-o-n-i-e-c-z-n-i-e za w czasu, bo „potem nic już nie będzie”. Więc kupujemy, składujemy, zapominamy i się rozczarowujemy.
Prezenty to zresztą druga pozycja w sposobach jak obrzydzić sobie święta. Prawdziwi fachowcy wiedzą, że po pierwsze świąteczne podarki TRZEBA kupować, i to drogie, żeby sobie nie pomyśleli, że u nas bieda.Po drugie TRZEBA dawać wszystkim, nawet jak delikwenta nie lubimy, nie widzimy i mijamy się co roku na schodach, dla bezpieczeństwa odwracając głowę, żeby przypadkiem się nie zauważyć. Im kogoś bardziej nie lubimy, tym lepiej go obdarowujemy, złorzecząc podczas kupowania i biadoląc.Po trzecie każdemu po równo – pod choinką panuje czysty komunizm. Żadne tam wyróżnianie kogoś inna liczbą podarków. Nawet jak w ramach ustalonego przydziału finansowego uda się obdarowanemu dostać i czapkę i szalik i rękawiczki, to w jednej paczce ma być, żeby innym przykro nie było.
Życzenia, to kolejna pozycja z maminej listy. Miejska Mama w zasadzie dobrze ludziom życzy. A w święta to nawet bardzo dobrze. Ba, w życzeniu osiąga stopień mistrzowski, ucząc się od Idealnego Taty, który co roku opóźnia rozpoczęcie kolacji wigilijnej przez kilku dziesięciominutowe tyrady. Same życzenia to nic złego, ale pamiętacie może zabawę w „obiecanki cacanki”? Ja Ci coś obiecam, ale z tyłu skrzyżuję palce, co by nie wyszło. Zdaniem Miejskiej Mamy życzenia powinno się składać w sali luster żeby każdy widział plecy reszty. Może wówczas skończyłyby się czasy fałszywych uśmiechów i życzeń-nieżyczeń. Jak nie chcesz życzyć to po co ta szopka?
I, na razie, na koniec, pozycja czwarta – przesyt. W święta nie może być mało. Musi być wiele. Zbyt wiele. Potem nie wiadomo co z tym zrobić: ze zbyt dużą liczbą prezentów, które trzeba gdzieś upchnąć, kilogramami zmarnowanej żywności – bo ile można jeść, zbytnio opustoszałym portfelem. Fakt, istota święta zasadza się na jego inności od dnia codziennego. Ale zamiast ilości może to robić jakość.
I gdybyśmy się już mieli nie zobaczyć przed Bożym Narodzeniem: wszystkiego Najlepszego,w rozsądnej ilości i w dobrym guście!

25 listopada 2011

Niewidzialni sąsiedzi

Boimy się tego co nieznane. A w czasach kiedy koncentrujemy się na sobie samych, kiedy liczy się tylko wygoda własna i jak nie trzeba, to się bliźnim nikt nie interesuje, nieznani są wszyscy wokół. Nieznani – obcy – straszni – dziwacy - zwyrodnialcy...i tak płynie. Konsekwencją tego są zamknięte osiedla, zabarykadowane klatki schodowe i nieustanny lęk o siebie, o dzieci, o bliskich, którzy przedzierają się przez ten anonimowo straszny tłum.

Miejska Mama mieszka w bloku, na ósmym piętrze. Na piętrze sąsiaduje z dwoma rodzinami. Wszyscy się znają, witają, dopytują o stan dzieci, raportują o bezpieczeństwie w bloku, komentują podwyżki, ale za próg się nie wpuszczają. Pod Miejską Mamą mieszkają dwadzieścia cztery rodziny. Wszyscy kojarzą się z widzenia, ale nie każdemu w smak przywitać się, czy uprawiać „smoltoki” podczas chwili podróży windą. Pomoc czy troskę o sąsiadów okazuje może kilka rodzin. Na klatce schodowej drzwi wyglądają jak bramy fortec – anonimowe, zaryglowane, opancerzone i ciche. Młody w ogóle tego nie ogarnia – ośmiopiętrowy budynek to jego dom, winda jest kawałkiem drogi do mieszkania, a spotykani ludzie są przypadkowi. Do dziś nie udało się go przekonać, że pod jego podłogą są sąsiedzi. I to wielu.

Kiedy Miejska Mama była dzieckiem drzwi w jej domu były otwarte. Ulica, a nawet osiedle bezpieczne. Każdy widział jak kto mieszka – bo bywał. Dzieci szukało się u sąsiadów, a ponieważ wtedy nie było jeszcze telefonów, rodzice odbywali pielgrzymki od drzwi do drzwi. Kiedy ktoś był głodny, to się go po prostu dokarmiało. Kiedy w domu sąsiadki się nie układało, to się jej pomagało. Dyskretnie, w rękawiczkach, żeby nie urazić, ale skutecznie. Na ulicy Miejskiej Mamy latarni nie było, za to chaszczy i zaułków co niemiara. Miejska Mama dziesięciu lat nie miała, kiedy wieczorami sama wracała do domu. I się nie bała. A dziś o syna drży. Bo nie ma pojęcia, kto mieszka w wąwozie blokowiska, kto szwenda się pod śmietnikami, czyje są dzieci na pobliskim placu zabaw.

Nie ona jedna ma zresztą ten dylemat. Znajoma też miała dość mieszkania w anonimowej wierzy w centrum miasta. Zaczęła pukać do sąsiadów, a to pod pretekstem soli, mąki, pomocy w załatwieniu domowych spraw. Małymi kroczkami wychodziła sobie w ten sposób mapę mieszkańców. Co prawda nie wszystkie drzwi zostały otwarte, ale są już jakieś przyjazne twarze, co to dziecko przetrzymają, czy kota pod nieobecność nakarmią.

Za komfort życia w uprzywilejowanym świecie zachodu płacimy wysoką cenę. Za czas kupowany przez szybkomyjące , zmywarki, inteligentne zamrażarki, łóżka w których bosko się wypoczywa (jeśli ma się na to czas), czy komputery, które są wszędzie i pozornie łączą z każdym, płacimy wysoką cenę – wyobcowania (nie wspominając już o stresie, śmieciojedzeniu, przymusie totalnego wypoczynku za wszelka cenę). Jednak tak naprawdę nie musimy. Jak widać, małymi krokami można sobie wychodzić normalne relacje z ludźmi.

17 listopada 2011

Odcinek 2 - Miejska w niedoczasie

Czas to poważny problem w życiu każdego rodzica. Bo nigdy nie jest tyle ile trzeba. Z obserwacji Miejskiej Mamy wynika, że czasu jest zawsze stanowczo za dużo, albo dramatycznie za mało. Za dużo – kiedy pociecha wbrew wszystkim zasadom gry jest aniołem, śpi, samodzielnie się bawi, nie drze się i nie szarpie podczas wychodzenia. Nadmiar bierze się z braku korków, nieobecności pani, co wpisana była z wcześniejszym numerkiem do lekarza, z zaporowej pogody co to zatrzymuje w domu, albo z nieobecności męża, co to powinien być a go nie ma. Czas taki trzeba wytapiać, co nie zawsze jest łatwe, a, co gorsza, trzeba to robić nie myśląc o tym, jak te chwile można by pożytecznie wykorzystać, gdyby się zawczasu o nich wiedziało.
Niedomiar czasu jest bardziej zauważalny, bo boleśnie wiąże się ze stresem, spoceniem, szamotaniną, płaczem (dziecka lub rodzica). Nie mówiąc już o irytacji, złości, rozczarowaniu osób trzecich, które umówiły się z rodzicem. Z brakiem czasu Miejska Mama zna się świetnie, bo Idealny tata zawsze czasu ma nadmiar, i nigdy mu się nie spieszy. Miejska Mama podejrzewa również, że jest jakaś korelacja między liczbą osób a ilością czasu, który pozostaje do dyspozycji. Im więcej mieszkańców tym gorzej.
Dziś na przykład Miejska Mama usiłowała osiągnąć prędkość światła, żeby: wysłać część męska do pracy i przedszkola, żeńską umyć, okiełznać jej wilcze apetyty i potrzeby emocjonalne, ogarnąć pobojowisko, jakie po tym powstało, znaleźć samochód, co to Idealny Tata go porzucił gdzieś pod przedszkolem, bo mu się spieszyło, zrobić zakupy, rozpakować je i Młodą przy okazji, odebrać pocztę i...siąść wreszcie do pisania z kawą w ręku. A to wszystko do godziny jedenastej. Ciąg dalszy dnia zapowiada się podobnie.
Z kolei dzień wcześniej Idealny Tata zbojkotował domowy grafik, przybywając do domu ponad trzy godziny po czasie. Godziny do jego powrotu ciągnęły się wpierw w nieskończoność, dzieci stawały na rzęsach, a gdy wreszcie oba gnomy zaległy pod kołdrami, zrobiło się go zbyt mało, żeby przed powrotem męża móc się wreszcie zająć sobą. I mimo że Miejska Mama głowi się i przyswaja różne techniki organizacyjne, czas wcale nie chce się kroić na miarę, a powinien, bo apetyty na niego wciąż są zbyt wielkie.

16 listopada 2011

Uroki macierzyństwa

Dla tych co już wyparli, co to przeglądając albumy sprzed kilku lat widzą tylko słodkie, niezwykle grzeczne, bezproblemowe niemowlę i dla tych co jeszcze nie spróbowali, ale wydaje im się, że u nich będzie inaczej – jednym słowem dla większości co chodzi po tej ziemi – Miejska Mama w geście altruizmu postanowiła napisać cykl o urokach macierzyństwa. Czuje się jak najbardziej kompetentna, gdyż dzieje Młodego, czyli Modelu Pierwszego, zdążyła już wyprzeć, zapominając jak to było, i teraz gloryfikuje dawne dzieje, porównując z Młodą, czyli Modelem Drugim. Na szczęście, mimo wzmożonego działania oksytocyny i endorfin, mózg jeszcze jej zupełnie nie wyparował, więc spróbuje udokumentować stany rodzicielskie w pierwszych etapach opieki nad niemowlęciem. Na pierwszy ogień, największa zmora rodziców czyli – sen.
Jeśli ktoś by zapytał, jakie są (oprócz kolejnego człowieka na świecie) objawy wczesnego stanu rodzicielstwa, byłby nim bezsprzecznie sen, a w zasadzie jego brak. Objawy zewnętrzne: podkrążone oczy, niezdrowa cera, zmierzwione włosy, drżenie rąk. Z wewnętrznymi bywa różnie, od skrajnego wkurzenia na cały świat (a zwłaszcza na tych, których dzieci już śpią przynajmniej te sześć godzin w nocy), aż po stany halucynacji. Czy przyczyną bezsennych nocy są zwykłe karmienia szatkujące w bestialski sposób noc, czy kolki lub inna zaraza – nieważne. Liczy się efekt - przez pierwsze miesiące posiadania potomstwa rodzice gotowi są oddać cały majątek w zamian za choćby jedne ciągiem przespane sześc godzin, za zasypianie bez lęku, nie na chybcika, bo a nuż zaraza się zaraz obudzi.
Podobno dzieci dużo śpią, w co Miejska Mama po własnych doświadczeniach i opowieściach znajomych, jest skłonna wątpić. Pewna jest jednak tego, że śpią więcej od swoich rodziców. Matka czy tata zanim zdąży złożyć głowę na poduszce musi wpierw dojść do siebie – ukoić nerwy, odzyskać słuch, rozprostować ręce i kręgosłup po kilkudziesięciu minutach chodzenia, a w zasadzie dreptania od ściany do ściany. Trzeba uprzątnąć mieszkanie, a w zasadzie pobojowisko jakie powstało po nierównej walce: złożyć porozrzucane wszędzie tetry, poukładać zabawki, wyciągnąć smoczki celnie wypluwane w najdalsze zakątki pokoju, zetrzeć zarzygane i zaślinione podłogi. No i warto by też umyć się czy zjeść. I tu trzeba uważać, bo jak trafnie zauważył znajomy Miejskiej Mamy, dzieci mają wbudowane zaawansowane urządzenia nasłuchowe – wystarczy szelest poduszki, szmer wody w łazience czy chrupanie krajanego chleba a natychmiast się budzą, żeby kontynuować stan bezsenności swoich rodziców.
Uwaga! Niestety, stan niewyspania rodzica potrafi się długo utrzymywać. Można się tym frustrować albo szukać pozytywnych aspektów – Miejska Mama nigdy nie miała okazji oglądać tylu wschodów słońca , a nocne marsze wspaniale wpływają na szybkie odzyskiwanie figury.

13 listopada 2011

Przeludnienie

Kto choć raz był w Indiach – zrozumie. Kto nie – powinien pojechać. Zwłaszcza jeśli planuje dzieci. Indie to świetne miejsce na pracę nad powiększeniem rodziny – ciepło, przyjemnie, nikt nudzić się nie będzie. A przy okazji można sprawdzić, czy rzeczywiście jest się gotowym na posiadanie dzieci. A zwłaszcza kilkorga. Bo zdaniem Miejskiej Mamy milionowy tłum jaki towarzyszy całą dobę podczas podróży po Półwyspie Indyjskim to dobry trening przed realiami życia z co najmniej dwójka pociech na co dzień.

Dzieci są wszędzie. W każdym wymiarze, w każdej sekundzie. Są totalne – otaczają zawsze i wszędzie. Intymność, samotność, wyodrębnienie się to słowa obce w języku Miejskiej Mamy. Idzie do toalety – z dziećmi, kąpie się – z dziećmi, z dziećmi śpi (ciesząc się codziennie z tego, że kupiła tak szeroką kanapę), je, robi zakupy, spaceruje, sprząta,jeździ samochodem, metrem, autobusem. Dwie pary czujnych ciemnych oczek śledzą jej każdy ruch. Cztery uszka nasłuchują jej kroków. Dwadzieścia paluszków kurczowo trzyma jej sukienki, żeby zatrzymać mamę choć chwilę dłużej dla siebie. Dwa niepozorne, choć niezwykle silne głosy, domagają się jej stałej obecności, uwagi i troski.

Miejska Mama nigdy nie jest sama. Nawet kiedy w cudownej ciszy i ciemności nocnej dwa równe oddechy gwarantują chwile wytchnienia dzieci zapewniają swojej mamie zajęcie – trzeba ugotować, zaplanować, uprasować wszystko co jest im potrzebne w dniu następnym. A jak i tego zabraknie, to zawsze można liczyć na Idealnego Tatę, stęsknionego za obleganą żoną, który i na co dzień musi wstać w kolejce o mamine względy, i przepychać się do uwagi żony, starając się wypchnąć dwoje dzieci i kota.

Ale kiedy dzieci zabraknie, gdy Młody wybywa na noc do rodziny, a Młoda zaśnie snem kamiennym, niemowlęcym, Idealny Tata zniknie za migającym monitorem to Miejskiej Mamie pusto się robi i nieswojo. Tak jak podczas powrotu z Indii do kraju, kiedy niemal samotnie przechodzi się przez zimny rękaw na lotnisku.

08 listopada 2011

Skomplikowana arytmetyka

Miejska Mama była pewna, ze przejście z modelu „dwa plus jeden” na poziom „dwa plus dwa” to kwestia zsumowania. Po prostu: zamiast jednego fotelika – dwa, obok pierwszego łóżeczka – drugie, i kolejny prezent pod choinką. Dwa razy więcej kłopotów, dwa razy więcej radości. Pieniędzy mniej więcej tyle samo, aż do podstawówki. Reasumując – kolejna ciążą i macierzyństwo to nie jest skok na głęboką wodę, lecz pływanie w basenie po torze dla zaawansowanych. Tyle z założeń.
I wtedy na świat przyszła Ona i zaczęła się wyższa matematyka. Z dnia na dzień z dodawania Miejska Mama przeszła na mnożenie, by za chwilę zająć się rachunkami na poziomie potęgowania.
Dzień i noc zlały się w jedno, przestrzeń ograniczyła się niemal zupełnie do kilkudziesięciu metrów . W szczytowym momencie Miejska Mama z Idealnym Tatą nie wiedzieli czy śmiać się czy płakać, kiedy usiłowali z dwójką dzieci wyjść spełnić obywatelski obowiązek. Szamotanina ubikacja-przewijak-kuchnia-ubikacja-garderoba-łazienka ciągneła się przez półtorej godziny w kakofonii dźwięków. Na szczęście koszmar się skończył a w zasadzie został zaakceptowany i przeszedł do porządku dziennego.
Konkluzja: Idealny Tata stwierdził ostatnio, że z posiadaniem dwójki dzieci jest jak z rodzicielstwem w ogóle – to droga w jedną stronę. Nie można sobie tego wyobrazić dopóki się nie przeżyje. A kiedy człowiek jest już mądry, bogatszy w różnego rodzaju doświadczenia, jest już za późno. Oczywiście, można czytać książki, podpatrywać znajomych czy rodzinę, poznać zasady i teorię. Ale tego, co się czuje jako rodzic przez 24 godziny na dobę nie da się wyjaśnić, a z pewnością zrozumieć. I choć za nic nie oddałby nikomu ukochanej córeńki z pobłażaniem myśli o sobie samym jako o zaabsorbowanym ojcu jedynaka. Jakie to było proste! A kiedy Młody wybył na jeden wieczór na nocleg do rodzinki Idealny Tata po ścianach chodził, i nie mógł znaleźć sobie miejsca w „pustym” (on, Miejska Mama i Młoda) mieszkaniu – tyle czasu, tyle możliwości, że nie wiadomo w co ręce włożyć.
Jako matka-recydywistka Miejska Mama wciąż dochodzi do siebie. Dzień za dniem dodaje kolejne dawne przyzwyczajenia i zadania do swojego planu dnia, spychając jak najdalej chaos i dezorganizację powstałą po powiększeniu się rodziny. Tym bardziej dziękuję wszystkim za okazaną cierpliwość i mobilizację do dalszego podpatrywania tego co się wiąże ze słowem „rodzic”.

08 września 2011

Lepsze dzieci gorszych rodziców

W naszym pięknym kraju nie sposób normalnie funkcjonować. Państwowe rozwiązania tylko komplikują życie mieszkańców, dając namiastkę zaspokojenia potrzeb z jednej strony, z drugiej nie ma chyba bardziej roszczeniowego narodu niż Polacy. Według Miejskiej Mamy przykładem klinicznym takiej sytuacji jest obecne zamieszanie wokół przedszkoli.

Rwanie włosów, wietrzenie kieszeni, rejtanowskie postawy – awantura o przedszkola rozwija się w najlepsze. Płacić, ile, za co, dla kogo miejsce i gdzie to pytania które rozgrzewały przez ostatnie miesiące fora rodzicielskie a teraz osiągnęły siłę i temperaturę wulkanu.
Miejskiej Mamie wydaje się że w całej awanturze nikt nie stawia podstawowego pytania – koronnego argumentu dla każdej ze stron. Otóż – czemu ma służyć przedszkole? Czy jest to instytucja mająca ułatwić podjęcie rodzicom pracy czy tez miejsce, które ma służyć adaptacji i integracji społecznej ich pociech? Niestety, wydaje się, że nie służy, ani temu ani temu, jawiąc się jako tzw.: „zgniły” kompromis.

No bo w jaki sposób rodzice mają podjąć prace, kiedy realnie „dotowane” publicznie przedszkole działa do wczesnych godzin przedpołudniowych, po czym winduje ceny ostro w górę skazując pracujących rodziców na dopłaty rzędu co najmniej kilkuset złotych? Rozwiązaniem jest oczywiście podjęcie pracy na pół etatu, albo utrzymywanie się ze zleceń. W życiu nic za darmo a zawsze pod górkę – dziecko to kompromis, także taki który czasem trzeba podjąć i na gruncie pracy: albo zarabiam i robię karierę i za to płacę, albo mniej zarabiam i wolniej się rozwijam, ale nie muszę się martwić o dzieci.
Problem w tym, że społeczeństwo żąda od matek rozwoju i produktywności, z czym nijak nie zgadza się taka polityka przedszkolna.

Obecna formuła przedszkolna nie sprawdza się również na płaszczyźnie integracyjno-adaptacyjnej. Jeśli dzieciom przedszkole jest potrzebne do rozwoju i nawiązywania relacji (a zdaniem Miejskiej Mamy w dobie grodzonych podwórek i nie wypuszczania dzieci przed dom to jedna z niewielu okazji do zabawy z rówieśnikami) to należy się ono wszystkim dzieciom w takim a nie innym wieku, bez względu na to czy ich rodzice pracują czy nie, czy samotnie wychowują, czy mieszkają na wsi, czy w mieście. Przed-szkole, czyli czas adaptacyjny przed obowiązkiem podstawówki.

Wychodzi więc wielkie nic, prowizorka, która traktowana jest jako dobro reglamentowane. Ci, którzy zostają pominięci muszą sobie radzić sami. Ci, którzy się załapią muszą się nauczyć funkcjonować na dyktowanych zasadach, nie do końca racjonalnych.
Krótko mówiąc – burdel na kółkach!

Ps. O niefunkcjonalności systemu świadczy fakt, że po wprowadzeniu nowych porządków zdarza się, że po zakończeniu „oficjalnych”, „bezpłatnych” godzin przedszkolnych z trzydziestoosobowej grupy dzieci zostaje dwoje. Czyli co? Za drogo czy nie potrzebne?

23 sierpnia 2011

Nic dwa razy się nie zdarza

Każda ciąża jest inna – przekonują lekarze, biorąc pod uwagę jej przebieg czy samopoczucie ciężarnej. Inne jest również podejście samej zainteresowanej, w zależności od tego, który raz rodzi.

Pierwsze dziecko jest cudem. Absolutnym trzęsieniem ziemi, fajerwerkiem oczekiwania. Pierwsza ciąża to idealizowane przeżywanie tego co tu i teraz oraz co czeka rodziców, bo przyjściu dziecka na świat. Radość szykowania maleńkich ubranek, zaangażowanie w wybór wózka, szpitala, położnej, pozycji porodowej. Projektowanie przyszłości – pierwszych wakacji, spacerów, wyjazdów i tego, jak nam we troje będzie w nowej rzeczywistości.

Drugie dziecko to kalkulator, kalendarz i świadomość, że długie dziewięć miesięcy to dopiero preludium, do tego, co rodziców naprawdę czeka. Matkom-recydywistkom pozostają tylko tęskne wspomnienia za cackaniem się ze sobą przed pierwszym porodem. Cudowne godziny spędzone w łóżku, wyspane, ze śniadaniem na tacy! Zachcianki smakowe, romantyczne chwile z mężem, przejmowanie się tym, jakich kosmetyków można używać, co wolno jeść, ile podnosić, co robić, gdzie przebywać, byle tylko nie zaszkodzić maleństwu. Tymczasem za drugim razem „maleństwo” za nic nie chce iść na rękę oczekiwanemu rodzeństwu i twardo walczy o utrzymanie stołka chwały i uwagi należnej pierworodnemu. Matka śpi, kiedy może – kiedy jej na to pozwolą dzieci po obu stronach powłok brzusznych plus mąż, który już drugi raz się wkręcić nie da i wie, że ciąża to (z wyjątkiem prawdziwych patologii) nic nienormalnego, co by musiało przerwać idyllę życia zawodowego. Matka je to co jedzą inni, sprząta, nosi zakupy, nieletnie dzieci, a w łazience sięga po kosmetyki, które właśnie są pod ręką, byle tylko szybciej skończyć toaletę i zająć się piętrzącymi się obowiązkami. Matka wie, że cackanie się ze sobą, przerwy w dążeniu do celu i ciążowe niechciejstwo powodują dziury nie do odrobienia, więc sama narzuca sobie rygor działania. Koniec z szaleństwem zakupowym, wakacjami wydatkowymi – drugie dziecko jest zawsze „tańsze”: raz, bo ma rzeczy po starszym rodzeństwie, dwa – rodzice na własnej skórze przekonali się, ile zbędnych „uszczęśliwiaczy” za niebotyczne pieniądze wciskanych jest przyszłym matkom i ojcom i ile z nich sami nabyli.

Konkluzja – matka recydywistka idzie na porodówkę zmęczona, ale bez lęku. Jak tylko młode wyskoczy jej z brzucha już przebiera nogami, żeby wrócić do starszego, do domu, do męża który na nią czeka. Rodzicielstwo nie jest już dla niej może pućkowato-cherubinowatą idyllą, ale kawałem pracy, którą trzeba wykonać, a z której co pewien czas wynikają jedyne w swoim rodzaju chwile.

Miejska Mama właśnie zarywa kolejnĄ noc, bo ani brzuch ani Młody, ani Idealny Tata nie uznają jej prawa do snu. Za godzinę pobudka i codzienna marszruta plus wsłuchiwanie się czy to już. Wieczorem znów połozy się z nadzieją na długi sen, a zasypiając będzie z Idealnym Tatą rozważać czy dobrze zrobili płodząc kolejne utrapienie. I kolejny raz Miejska Mama upewni się że tak. Chociażby dla doświadczeń drugiej ciąży, drugiego macierzyństwa, tak innego od tego pierwszego.

19 lipca 2011

Domowe zoo

Planując poczęcie dziecka przyszli rodzice powinni brać pod uwagę, że razem z kolejnym ludzkim domownikiem ściągną pod swój dach całe rzesze przeróżnych wielonogów. Co więcej, jak się szybko przekonają, o istnieniu części z nich nawet nie mieli pojęcia. Menażeria zacznie się pojawiać stopniowo, wręcz niezauważalnie, aż pewnego dnia zaskoczeni mama z tatą będą musieli opuścić własne łóżko, bo nawet sto sześćdziesiąt centymetrów materaca nie starcza dla: rodziców, dzieci, czworonogów w postaci psa, dwóch kotów, chomika chowającego się w przegryzionej poduszce, żółwia i wielonogów typu: larwy ćmy w fazie przepoczwarzania, hodowli mrówek bądź ślimaków, oraz czeredy lalek. Do tego dochodzi park samochodów i zastępy potworów, strachów czy niewidzialnych przyjaciół. Opcjonalnie banda może się powiększyć o rodzeństwo, kuzynów i zaprzyjaźnionych kolegów z piaskownicy i przyniesionych ze spacerów gapowiczów - czyli niegroźne skolopendry i żuczki.Tłoczno.


Miejska Mama już na starcie miała układ dwa plus jeden plus kot, a w zasadzie dwa koty, dopóki jeden nie skończył tragicznie. Łóżko nie jest więc na razie problemem, choć rosnący brzuch kusi zakupem dodatkowych dwudziestu centymetrów przestrzeni łóżkowej. Sypialnia pozostaje więc jeszcze względnie komfortowym miejscem, w odróżnieniu od reszty mieszkania, w którym w ciągu ostatnich tygodni aż zaroiło się od nowych domowników.
W salonie szaleją dzikie rekiny, piraci, lwy i koty dramatycznie miauczące z płonących balkonów. Na lodówce są sarny i dziki, przynoszone tam w plecaku z ciemnych kątów podczas wypraw z babcią "do lasu". W sypialni mieszka zastęp strażaków, którymi Młody dyryguje w wolnym czasie. Szczytem wszystkiego był Rurowij, który (z „inteligentną wybitnie” pomocą Idealnego Taty) wprowadził się do odpływu wanny, pożerając rybki, kaczuszki, aligatora i, jak przynajmniej twierdzi rezolutny dwu-i- pół-latek , ludzi oraz statki (zwłaszcza te większe, handlowe). Miejska Mama, zamiast spokojnie zajmować się samą sobą, co i raz musi biegać do łazienki, gdzie uzbrojona w drewnianą łyżkę przegania waniennego potwora. Jak tak dalej pójdzie będzie musiała kupić sobie sztucer na całą tą menażerię.

18 lipca 2011

Dieta cud – czyli jak przetrwać z dzieckiem przy stole

Kto choć raz miał „przyjemność” współdzielić stół z jedzącym maluchem z pewnością ma do dziś w pamięci obrazki rodem z horrorów smakoszy. Młode je palcami, nosem, uchem. Jedzenie rozciera, mamle, wypluwa, marudzi, krztusi się, pluje, czasem zwraca. W zależności od umiejętności manualnych i wieku delikwenta ślady po posiłku są na ubraniach, stole, krześle, podłodze, świeżo odmalowanych ścianach, kanapie naprzeciwko. Rodzice mają znieczulicę, swoiste przystosowanie biologiczne, dzięki której zamiast popadać w zohydzenie są w stanie towarzyszyć w posiłkach swoim pociechom (wyższą formą przystosowania się jest zdolność do zjadania posiłków dzieci poniżej roku – zwłaszcza słoiczków. bleeee). Z niedzietatymi bywa gorzej. Grymas obrzydzenia i przerażenia towarzyszący wspólnemu posiłkowi z maluchem na długo zostaje w pamięci rodzica. Nawet najnowsze teorie stawiające na piedestale rozwojowym konieczność babrania się z śniadaniami, obiadkami i kolacjami nie są w stanie przekonać kulinarnego estety do towarzyszenia roczniakowi w posiłku.

Ale jedno dziecko to pikuś. Posadzenie kilku chłopców przy jednym stole, wcelowanie w ich gusta kulinarne, powstrzymanie rozlewu krwi spowodowanego od ran ciętych i kłutych zadawanych sztućcami, utrzymanie ich w pozycji siedzącej do końca posiłku, i nie dopuszczenie do zmiany okolicy stołu w chlew – o, to już prawdziwe wyzwanie.

Do posiłku z całą letnią dzieciarnią Miejska Mama z Siostrą zabierają się jak do manewrów wojskowych. Najpierw trzeba opracować strategię smaku: przypomnieć sobie, na co kto ma alergię, kto czego nie lubi, co było, o co prosili a przede wszystkim – co nie będzie czasochłonne. Punkt drugi to zorganizowanie czasu tak, żeby podczas gotowania młodzież nie powyrzynała się nawzajem, ani nie zdewastowała otoczenia. Następnie, z dbałością równą dyplomatycznym posiłkom, drobiazgowo opracowuje się sposób sadzania małych biesiadników, starając się rozdzielić, przegrodzić wszystkich możliwych antagonistów. Niezwykle istotny jest przy tym strój, bo przy posiłku z Młodym, jego braćmi, kuzynami i kogo tam jeszcze na obiad przywieje, ubrania muszą być łatwospieralne i niezbyt cenne. Trudno siedzieć spowitą w biele, kiedy co i raz komuś coś się wylewa, upuszcza, rozpryskuje, a sami dorośli jedzą na czas, dzieląc każdy kęs z wycieraniem brudnych buź, blatu stołu, czy donoszeniem ścierek. Czasami po prostu łatwiej jest odpuścic sobie posiłek, zjesc później, ale w spokoju, kiedy hordy nieletnich barbarzyńców najedzone i spokojne zalegną z książkami na kanapach.

Lato w mieście

Wakacje: przywilej dzieci w wieku szkolnym i pracujących rodziców – to wniosek po przejrzeniu tegorocznej oferty miejskich „urlopowiczów”. Jeśli nie daj Boże z jakiś przyczyn rodzice kilkulatków zrezygnowali z wojaży nad Bałtyk czy pod Giewont prędzej czy później chodzido do nich że zostali na przysłowiowym lodzie. Bo:

-większość przedszkoli i żłobków jest co najwyżej w opcji dyżurującej

-place zabaw to pustynie samotności, po których jedyne co hula to wiatr

-z klubami dziecięcymi to samo, chyba, że pogoda nie dopisze, to dzieci owszem, są, ale w wersji „burzowej”

-wakacyjne rozrywki zwykle mają dopisek „od lat sześciu”

W zaistniałej sytuacji człowiek ma do wyboru albo się załamać i łkać w poduszkę po intensywnym dniu spędzonym z nieletnim terrorystą sam na sam, albo na gwałt szukać niani, rodziny nad morzem, dalekich, spragnionych kontaktu z dzieckiem kuzynów nad jeziorami, albo atmosferę wakacji ściągnąć na teren podwórka, chodnika i piaskownicy.

Miejska Mama, jako że nie przepada za postawą heroiczną, chętnie skorzystała z możliwości współdzielenia się wakacyjnymi dyżurami z innymi. Zgodnie z zasadą: im więcej dzieci tym mniej, dzień w dzień, dostosowując jedynie miejsce spotkań do pogody, stawia się na wakacyjne leniuchowanie. Są kocyki, i pikniki, kawa w klubie dziecięcym, kino, muzeum, czy wyprawa w nieznane. Zaopiekowane dzieci z wdzięcznością bawią się same, dzięki czemu jest czas i na internet, i na książkę, naukę czy rozmowę. Cztery-pięć godzin z dzieciarnią na placu zabaw załatwiają potrzebę wyszalenia kilkulatków, co procentuje w długie, letnie popołudnia. Zamiast całodziennego „maaaaamooooo”, „to! To!”, „nie chcę”, „nudzę się” itd. trzeba jedynie przyzwyczaić się do koncentracji dźwięku i wyrobić odruchy reagowania na potrzeby kilkorga dzieci naraz – rozdzielić na czas, przykleić plasterek, w porę zabronić. A tak to laba. Po prostu lato w mieście. Bez korków, zatruć, drenażu kieszeni.

30 czerwca 2011

Wolny – z zegarkiem w reku

Wolność to możliwość dysponowania własnym czasem. A z tym podczas rodzicielstwa bywa różnie. Na dwadzieścia cztery godziny rodzicielskiej doby czyhają nieustannie dzieci, współmałżonkowie i tabuny osób trzecich żarłocznie domagających się uwagi. A co najgorsze – nie uwzględniające potrzeb czasowych rodziców. No bo co taka mama czy tata może? Siedzi z dzieckiem czas jej przelatuje między palcami, to się przecież dostosować może do „normalnych” osób.

Nie!

Nie może, nie musi, a czasem, dla zasady nie powinna.

Czas jest cenny, i każdemu należy się prawo do jego dysponowania. Owszem, bycie z ludźmi zakłada kompromisy, ale te wymagają obustronnego poszanowania dla wzajemnych potrzeb i możliwości. Miejskiej Mamy nic tak nie wkurza jak brak szacunku dla jej planów, umawianie się i porzucanie spotkań i zdziwienie, że jako matka wychowująca ma kalendarz i może być osobą zajętą, czy, no to już niesamowite, – Z-O-R-G-A-N-I-Z-O-W-A-N-Ą!

W domu Miejskiej Mamy na wszystko jest czas i miejsce. Każdy z domowników ma prawo do realizowania swoich celów ale musi tez uwzględniać potrzeby innych. Młody, owszem, ma zagwarantowane co najmniej trzy i pół godziny spacerów z mamą, półtorej godziny pedałowania lub wygłupów z tatą, regularnie podawane posiłki (choć nie zawsze w tych samych miejscach), stałe godziny snu, kąpieli. Ale wiszący na ścianie grafik dotyczy wszystkich. I zarówno Miejska Mama jak i Idealny Tata maja w nim zagwarantowane prawo do bycia samym ze sobą czy realizacji własnych planów, szczególnie tych nierodzicielskich. Jest czas zabawy, imprezowania, pracy i wypoczynku. Czas dla rodziny, przyjaciół czy znajomych – bo przecież nie żyjemy w getcie czterech ścian. I nie ma, że nie można, że się nie da – z czasem to jak z portfelem – wszystko musi się bilansować bo z przemęczonym, sfrustrowanym czy znudzonym członkiem rodziny nikt długo nie wytrzyma.

Dlatego Drogi Rodzicu jeśli ktoś wmawia Ci, że Twój czas nie jest ważny, że nie robisz przecież nic ważnego i że wszystko jest kwestią priorytetów (oczywiście tych „ważniejszych”, drugiej strony) to całuj go w nos i rób dalej swoje. Jeśli nie potrafi się dzielić czasem może nie warto mieć czas dla niego?

18 czerwca 2011

Kabel niezgody

Chyba w każdym domu są takie punkty zapalne – nienaprawialne drzwi, niewymienialne Klamki, rzeczy, których zrobienie odkłada się na później...w nieskończoność. Kości małżeńskiej niezgody , takie nic, których załatwienie rozwiązałoby problemy na zawsze, ale jakość załatwić ich się nie da. Każdy remont, kolejna awaria czy małżeńska sprzeczka bezlitośnie wyciągają zarazę na wierzch, boleśnie przypominając o jej istnieniu.

W domu Miejskiej Mamy to kabel, który raz wisi, raz spada na mieszkańców znienacka, a do którego naprawy wystarczą dwa gwoździki i młotek. Jakakolwiek próba samodzielnej naprawy przez Miejską Mamę skazana jest na dziką awanturę, że się baba miesza, że nie potrafi, że zepsuje (ciekawie jak „bardziej” można to zepsuć?), że podważa autorytet, zniechęca do dalszych działań. Jednocześnie Idealny Tata palcem nie kiwnie, co by rzeczoną usterkę naprawić – bo na co by Miejska Mama miała wtedy narzekać? Jeszcze jakieś dyrdymały w głowie się jej zalęgną.

15 czerwca 2011

Zabierzcie łapy ode mnie!

Są takie chwile w życiu matki, kiedy czuje się osaczona. Z każdej strony wyciągają się do niej ręce: małe łapki dzieci, silne ramiona męża. Przytul, obejmij, dotknij, pocałuj, wytrzyj, potrzymaj. Ciało matki przestaje być jej, zanika wszelka granica intymności, znika jakiekolwiek poczucie komfortu psychicznego. Ciał jest za wiele, zbyt blisko, zbyt natrętnie. Nic tylko brać nogi za pas!
Miejska Mama przez chwilę miała wyrzuty sumienia, że ostatnio taka nietykalska się zrobiła. Młody podąża za nią krok w krok, gdzie ona się połozy, tam i on, gdzie przysiądzie – siada i syn, głośno oznajmiając, że było to jego miejsce, ale że maja tu siadać razem. Stęskniony Idealny Tata też podąża krok w krok, przysiadając się z drugiej strony. A o nogi ociera się kot, płaczliwie domagając się uwagi swojej pani. No bo jak wszyscy to wszyscy i kocica też!
A już najgorsze są noce. Łózko szerokości stu sześćdziesięciu centymetrów musi pomieścić: rozpychającego się Idealnego Tate, rozpychającego si Młodego, który nad ranem, we śnie, przytuptuje do sypialni rodziców, rozpychająca się na brzuchu Miejskiej Mamy kocicę, i tańczącą reggae siostrę Młodego, tymczasowo w brzuchu. Miejska, gniecie się pośrodku tej całej menażerii , jak szprotka King Size w puszce, a tu wszystko drętwieje, uwiera, i jeszcze ciążowa potrzeba przestrzeni życiowej – całych hektarów na brzuch i wiercące się nienarodzone. Ale nic z tego – ruszyć kobieta się nie może bo Młody odwarknie, Idealny Tata zamarudzi a kot ostentacyjnie zacznie skakać po meblach, za to że mu sen zakłócają.
Wyrzuty sumienia minęły, kiedy Miejska Mama usłyszała o matkach zamykających się w pokoju, żeby choć przez chwile pobyć same ze sobą, o podobnych jej kobietach nocą wymykających się do pustych łóżek swoich dzieci migrujących do sypialni rodziców, o rodzicielkach które choć raz w miesiącu muszą, bo inaczej nie dają rady, wyjechać z domu, gdzieś, gdzie będzie własne łóżko, a zbawienny brak bliskich pozwoli choć na chwile przypomnieć sobie o naturalnych granicach, jakie miały przed założeniem rodziny. I dobrze – choć na chwile ich ciało należy tylko do nich. Chyba, że tymczasowo znów są w ciąży...

29 maja 2011

Zamiast życzeń (i to spóźnionych) na Dzień Matki

Być matką to brzmi dumnie. I na takiej dumie często się kończy, kiedy matce do głowy
przychodzi cała lista zadań jakie kryją się pod tym słowem, litania wyrzeczeń, kompromisów i obowiązków. I użeraj się tu człowieku przez 360 dni w roku za jednodniowe święto: kwiatek w łapę, obowiązkowa laurka i teatrzyk, do którego obdarowywana dwie noce wcześniej musiała wcześniej dziergać kostium dla ukochanej latorośli.
No pewnie, że się kobiecina wzruszy, jak własne dziecko łamiącym się głosem zawodzi „dla mamyyyy te kwiatkiii dla mammmmy”. Wzruszy się, łezkę obetrze i w kierat: zrób kolację, połóż dzieci, nadrób robotę. Chciało się mieć dzieci to się je ma. I tyle sentymentów.
Ale, jeśli choć na chwilę matkę zatrzymać, wyrwać z utartych schematów poświęcania się dla rodziny, dobra wyższego męża i dzieci, zmusić do myślenia to okazuje się, że macierzyństwo daje matkom naprawdę wiele. Miejska Mama ze znajomymi rodzicami zrobiła listę, a na niej znalazły się:
nowy sens życia,
- przyjemność z obserwacji jak dziecko się rozwija,
- bogatsze życie towarzyskie, a przynajmniej nowe twarze wokół, do których kluczem okazały się być dzieci,
- przyjemność ze wspólnie spędzanego czasu,
- zmiana prędkości pozwalająca zauważyć świat, często do tej pory niewidoczny, odkryć nieznane przyjemności,
- odkrywanie w dziecku siebie i ukochanej osoby, powielenie jej w innym ciele,
- przyjemność dotyku, wtulania się w dziecko
- dzieci jako powód do dumy – ja je urodziłam, ja je wychowałam,
- możliwość ponownego przeżycia dzieciństwa, tym razem bez ograniczeń, takiego o jakim się w dzieciństwie marzyło,
- odkrywanie nowych umiejętności u dziecka, ale również u siebie, w nowej sytuacji
- siła i większy dystans do ludzi, dzięki refleksji, że skoro wszyscy przechodziliśmy przez te same etapy pieluch, niemocy, brak umiejętności, to na swój sposób jesteśmy sobie równi,
- możliwość odkrywania świata na nowo, będąc wolnym od wyuczonych ocen i opinii,
- porządkowanie systemu wartości,
- miłość i podziw,
- rodzina z perspektywą posiadania wnuków włącznie,
- możliwość przełamywania własnych słabości, kiedy niemożliwe staje się możliwe,
Wymieniać można by jeszcze wiele, bo każda matka, każdy rodzic ma z pewnością jeszcze spory bagaż profitów z macierzyństwa, których co prawda na co dzień się nie dostrzega, ale bez których życie byłoby znacznie mniej przyjemne.

19 maja 2011

Względność czasu

Droga Mamo, Drogi Tato, zamiast frustrować się brakiem wolnego czasu, zastanów – czy naprawdę go nie masz, bo doba za krótka, czy też nie potrafisz go wydrzeć z dwudziestoczterogodzinnego maratonu bądź po prostu nie umiesz go sobie wywalczyć? Miejska Mama z zaskoczeniem ostatnio odkryła, a co więcej, sprawdziła, że to nie jednostkowy przypadek, że czas wolny, tak jak sen, można sobie wytrenować do wykorzystywania wszędzie i zawsze. I jakie to wygodne!
Taki na przykład Idealny Tata frustruje się, marudzi, że brak mu czasu wolnego, co by się po etatowym maratonie mógł odkręcić. A jak nawet taki czas ma, to się biedak miota, na co go wykorzystać. Myśli, planuje, dywaguje i...z tego wszystkiego pada na twarz i zasypia.
Miejska Mama takich dylematów nie ma. Kiedy „czas pracy” liczy się w latach a nie godzinach, ambicje cisną a głód towarzyski zasysa, trudno w czasie doby znaleźć chwilę dla siebie. I na co by taki czas wykorzystać, kiedy planów co nie miara? A jednak...dla chcącego nic trudnego. Okazuje się, że rodzic tak jak umiejętność spania zawsze i wszędzie może wyćwiczyć również zdolność wykorzystywania wolnej chwili – w każdej nadarzającej się sekundzie. Kiedy? - na placu zabaw, kiedy Młody bawi się w najlepsze, w domu, kiedy syn śpi lub szaleje, na spacerze, popychając wózek lub czekając godzinami aż pierworodny przestanie kontemplować przystanek autobusowy, śmietnik, czy samochód, w łazience, podczas wieczornej kąpieli dziecka – zawsze kiedy tylko ku temu nadarzy się okazja. W przepastnej maminej torbie Miejska Mama taszczy więc książkę, podręcznik, laptopa, telefony, notesy, notatnik – wszystko to, co potrzebne jest jej do szczęścia, żeby zrealizować własne, hedonistyczne cele.
Że to mało? Że rwane? Że nie wystarczy? - ależ skąd! Po raz pierwszy w życiu Miejska Mama naprawdę potrafi do ostatniej sekundy wykorzystać każdą cenną chwilę jaką może poświecić tylko na siebie. A o tym, że starcza świadczy stos przeczytanych książek, napisanych tekstów i wymyślonych pomysłów.
Konkluzja: nie warto liczyć na czas wolny, tylko brać co dają, choć oczywiście miło by było czasem dysponować całym dniem wolnym dla siebie. Pytanie tylko co z takim gromem czasu zrobić, żeby go nie zmarnować?

11 maja 2011

Winna!

Jesteś matką - zakałą społeczeństwa, wrzodem na sprawnie działającym systemie, darmozjadem. Nie umiesz nic, nie robisz nic, ciągle przeszkadzasz. I jeszcze nie chcesz rodzić więcej dzieci!

Pozycja matki w naszym społeczeństwie jest dość schizofreniczna. Z jednej strony do kobiet apeluje się o masową rozrodczość, która podobno ma uratować kraj od klęski. Z drugiej – matka jest osobą drugiej kategorii, niepełnosprawną, którą, przynajmniej obdarza się przywilejami, z których nie wolno jej jednak korzystać.

Miejska Mama wręcz krępuje się pojawiać z pokaźnym brzuchem w supermarkecie. Jeśli nie stanie w kolejce uprzywilejowanej, to pretensje są głównie o to, że za wolno się porusza, za wolno koszyk wyładowuje i czemu jeszcze nie przegotowała portfela do zapłaty. Gruba, opasła baba – po sklepach jej się zachciało łazić. A pojawienie się z dzieckiem przy kasie to już tragedia: bo krzyczy, bo dotyka, bo pospiesza. Babo, jak masz dzieci to siedź w domu lub w piaskownicy, gdzie twoje miejsce!

Jeśli zaś nie daj Boże w tym samym supermarkecie Miejska Mama z Młodym, czy nawet solo w wersji „duble”, przyczłapie się do kasy uprzywilejowanej, natychmiast zostanie zmieszana z błotem lub zmrożona spojrzeniem. Biznesmen z Dalekiego Wschodu, co w branży gastronomicznej robi, popychając wózek wyładowany po brzegi frytkami, cebulą, kurczakiem i cukrem waniliowym (po co im tyle cukru?) będzie próbował ją rozjechać, bacznie uważając, żeby nie zauważyć potężnej ciąży. Nieznajoma, zadbana
z opalenizną salonową, bynajmniej bez wózka czy ciąży będzie wrzeszczeć i uskarżać, że kiedy ona miała dzieci, nikt jej nie ustępował, to dlaczego ona by teraz miała zwracać uwagę na to czy kasa jest dla zwyklaków” czy „ciężarówek”.

Obsługa takowego sklepu, choćby się stało pod kasą z pierwszeństwem, najpierw w panice będzie szukać owej kasy po całym sklepie (ręce opadają) po czym uda że nie widzi młodych i hożych mężczyzn, którzy niemal biegną do kolejki żeby zdążyć w uprzywilejowanej” zająć miejsce przed przyszłą matką.

W supermarkecie niedobrze, w komunikacji miejskiej jeszcze gorzej! Bo to oburzające, że matka chce wózek postawić na miejscu do tego przeznaczonym, a zwykle zajętym przez różnych „staczy”, co im z wózkowej zatoczki bliżej do wyjścia. Bo ciężarna czasem nie wystoi i poprosi o miejsce, bezczelna jedna. Bo dziecko chce posadzić, żeby móc łatwiej równowagę z brzuchem złapać, a takie dziecko to i gada i się wierci, współpasażerom przeszkadza.

W urzędzie Miejska Mama się dowiedziała, kiedy została wyciągnięta przez urzędników z kolejki, i postawiona na początku (nawet się wzbraniała, ale była przewaga liczebna), że „wykorzystuje” brzuch i specjalnie takie godziny sobie wybrała, żeby ludzi wkurzać, co ciężko na chleb pracują.

Ukoronowaniem była rozmowa dotycząca kościoła, a dokładniej – skandalicznego faktu, że Miejska Mama do kościoła z dwulatkiem chodzi i to w ciąży i: raz, że hipokrytka jest bo z dzieckiem modlić się przecież nie można, tylko się innym wiernym przeszkadza, i jak się ma dzieci, to lepiej w domu siedzieć; a dwa: kościół nie dla kobiet w ciąży, bo one tylko sapią i łypią co by kogoś podsiąść.

Miejska Mama pisała już o amnezji, dzięki której błogosławieństwu kobiety godzą się na rodzicielską recydywę. Czasem jednak amnezja działa przeciw dzieciom – jak się trafia na ludzi, co i dzieci mają i nawet wnuki, i robią wszystko co by matkom życie utrudnić nie pamiętając jak to było u nich.

30 kwietnia 2011

Mądry rodzic po fakcie

Dla rodziców recydywistów nie ma chyba nic bardziej irytującego niż spotkanie z nawiedzonymi pierworódkami szprycowanymi teoretyczną wiedzą jak właściwie wychowywać dzieci. Z braku wcześniejszych doświadczeń, niechęci do przyznania się do bycia neofitą w świecie dzieci, mądrzy się to strasznie, narzuca z wciśniętą, a nie przetrawioną wiedzą i generalnie szkodzi samopoczuciu otoczenia a co gorsza – własnemu, bo:

- rady traktuje jako zalecenia
- do opieki nad dzieckiem podchodzi jak do badań laboratoryjnych, z zegarkiem i menzurką w ręku
- za nic ma doświadczonych rodziców, które nie jedno już przeszli
- ślepo wierzy każdemu ekspertowi, i za wszelką cenę stara się stosować do wszystkich dostępnych wskazówek naraz

Na efekty nie trzeba długo czekać: brak snu, brak czasu na cokolwiek z wyjątkiem przewijania przed karmieniem, po karmieniu, ważenia dziecka przed karmieniem, po karmieniu, mierzenia, oglądania pod lupą, liczenia oddechów z zegarkiem w ręku. Tak pojmowane wychowanie dziecka to po prostu koszmar rodem z obozów pracy.
Miejska Mama ma ręce w opłakanym stanie, a język w bliznach od ciągłego gryzienia się, żeby czegoś nie powiedzieć, nie wtrącić się, nie skomentować. Bo prawem rodziców-pierworódek jest dojście do wszystkiego na własnych błędach. A to, że będą przez to wspominać wczesny okres dzieciństwa swojego jako horror to cena jaka muszą zapłacić.
Miejska Mama co dzień dziękuje za luzackie, wzorcowe podejście Siostry (matki dwójki dzieci), która pokazała jej jak nie dać się zwariować przy dziecku.

Mamo, a gdzie jest tata?

Tak już jest, że dzieci tęsknią za nie widzianym rodzicem. Tęsknią też rodzice za długo nie widzianym parterem. I nie chodzi tylko o zwykłe zmęczenie, chęć wypoczynku z poczuciem, że partner czuwa – po prostu mąż tęskni za żoną a żona za mężem. Tęsknota tym większa, im rzadziej się widzi kochaną osobę. Tyle, że dorosły lepiej sobie z nią radzi. Ale serce mu się i tak kraje, kiedy musi od rana do wieczora wysłuchiwać: mammmaaaa, gdzie je tata? Taaaata...
Miejska Mama ma w swojej kolekcji mnóstwo opowieści o tęsknocie. Niestety, głównie za tatą, bo jakoś już tak jest, że to ojców brakuje w domu przede wszystkim. Pracujące kobiety siedzą jak na szpilkach, by jak najszybciej wyrwać się do domu, odebrać pociechy z rąk niani, wyrwać ze żłobka, przedszkola, od zaprzyjaźnionej cioci. Jak na skrzydłach pędzą do aut, autobusów, pociągów, zziajane, zirytowane, wpadają i rzucają się w wir domu i rodzicielstwa, w dzikim amoku aż do położenia dziecka.
I choć Miejska Mama daleka jest od szufladkowania ojców, bo osobiście zna takich co wszystko oddadzą za chwile z dzieckiem, to niestety większość usłyszanych historii dotyczących tatusiów brzmi zupełnie inaczej.
Większość ojców, jak tylko upewni się, że dzieci są w bezpiecznym miejscu i rękach „zapomina” o problemie. Godziny pracy w magiczny sposób wydłużają się w nieskończoność, sprawy zawodowe stają się priorytetowe, wyjście do pracy urasta do rangi wyprawy do Cannes. I te slogany:

- kochanie, musisz zrozumieć, moja praca jest dla nas ważna
- zrozum, nie mogłem wyjść wcześniej, miałem ważną rozmowę
- nie odbierałem, bo spotkanie przeciągnęło się
- szczepienie? Nie dam rady, mam ważne obowiązki

Ręce opadają. Zwłaszcza, kiedy najważniejsza na świecie praca traci na wadze kiedy:

- mąż ma spotkanie towarzyskie
- zajmuje się swoim hobby
- po prostu mu się nie chce

Wówczas okazuje się, że nie możliwe staje się możliwe i szef jakoś łaskawszym okiem patrzy na spóźnienia, zadania w cudowny sposób daje się przełożyć, a pracę można zorganizować tak, że da się wcześniej wyjść z pracy.
Miejska Mama przerobiła już wszystkie opcje. Najpierw się łudziła, potem wściekała, wisiało jej ale zawsze było jej bardzo przykro z powodu syna, który przyklejony do szyby czekał na tatę. Dzie je tata....?

Jak pozbyć się dziecka

Wiosna przyszła a z nią sezon spacerowy. Dla jednych to zbawienne wyzwolenie od domowego aresztu spowodowanego mrozem, deszczem, kolejnymi chorobami, dla drugich – gehenna wielogodzinnych spacerów i godzin w piaskownicy. Myśląc zwłaszcza o tych drugich Miejska Mama postanowiła „sprzedać” sposoby na pozbycie się dziecka (eufemistycznie – wygospodarowanie czasu dla siebie) nie rezygnując z opieki nad nim. Choć w większości są to metody okresowe, od późnej wiosny do wczesnej jesieni, przy lekkiej tylko modyfikacji i dobrych chęciach sprawdza się nawet w jesiennych strugach i zimowych zawiejach.

Sposoby Miejskiej Mamy stosują się głównie do dzieci chodzących, ale co tu ukrywać – głębokowózkowe dzieci i tak nie potrzebują aż tyle uwagi i czasu co ich starsi koledzy, i z powodzeniem towarzyszą rodzicom przy załatwianiu dorosłych przyjemności i obowiązków, bez koszmaru wycia, wierzgania i mantry „nuuuuuuudzę się”.

Sposób pierwszy – im więcej tym lepiej
Największy błąd jaki może chyba popełnić rodzic, a zwłaszcza rodzic zmęczony, to skazywanie się na długotrwałe sam na sam z dzieckiem. Nie służy to ani dziecku, które ma prawo się znudzić „starym”, zgredliwym i poważnym rodzicem, ani dorosłemu, który zapewne potrafi wyobrazić sobie dużo ciekawsze rozrywki niż robienie babek z piasku, układanie klocków czy wielokrotną lekturę książeczki o strażaku. Dzieci, choć najwyraźniej części rodzicom z trudem to przychodzi do głowy, potrafią świetnie się sobą zająć.
Dlatego, jeśli jesteś rodzicem marzącym o wolnej chwili, czasie dla siebie czy spokojnej rozmowie ze znajomym, najlepiej spotkać się w miejscu gdzie dzieci jest dużo, albo z rodzicem, który ma dzieci.
Plusy: rozrywka i czas wolny dla dużych i małych
Minusy: nie da się ukryć, że co pewien czas trzeba latorośle skontrolować, rozdzielić, powychowywać, ale dopóki nie zabijają się nawzajem albo nie demolują okolicy, nie jest źle
Uwagi: Metoda nie sprawdza się na dużym terenie, bo trzeba się nachodzić, zbyt mała przestrzeń, niedopasowana do dzieci może być dla nich nudna, a co najważniejsze – niestety wśród dzieci zdarzają się odludki i osobniki aspołeczne, lub ewidentnie się nie znoszące i tutaj nic się nie da poradzić. Porażka murowana.

Sposób drugi – na wabia
Kiedy zbyt duża liczba dzieci przeraża rodziców, albo ich dzieci, rozwiązaniem pozwalającym odetchnąć jest wpakowanie się do piaskownicy, parku, klubu zabaw z własnym dzieckiem i zabawkami. „Wabia” w postaci atrakcyjnych gadżetów wystawia się przy sobie i czeka, aż jakieś dziecko się zwabi. Następnie wystarczy wyjaśnić własnemu i złapanemu na czym polega idea zabawy i mamy z głowy.
Plusy: zero dzieci przez dłuższy czas i nowe znajomości
Minusy: konieczność tłumaczenia na czym polega idea wymiany i dzielenia się
Uwagi: zabawki nie powinny być zbyt cenne, bo wypadki się zdarzają, a jeśli dziecko nie jest nauczone jak bawić się z innymi sposób z góry odpada.

Sposób trzeci – na pasożyta
Nie oszukujmy się, inni rodzice tez muszą przesiadywać w piaskownicach, kopać piłkę, wyprowadzać pociechy na spacer. Jednym sprawia to większą przyjemność, innym mniejszą. Ba, są nawet placówki, kawiarnie i kluby, które celem złapania klienta wystawiają w ofercie własne nianie, w cenie kawy (godne pochwały zjawisko). Zgodnie z zasadą „każdemu wobec potrzeb” należy sympatycznych i chętnych rodziców namierzyć, zlustrować, zagadać i dziecko mamy z głowy, bo przez najbliższy czas bawić się będzie w wesołym towarzystwie. Z nianiami jest łatwiej – im po prostu za bycie dzieciolubnymi płaci właściciel lokalu.
Plusy: wolność i bezpieczeństwo, zwłaszcza przy wypróbowanych rodzicach i nianiach
Minusy: kto nie lubi klimatów kawiarniano-towarzyskich i nawiązywania znajomości nie powinien próbować
Uwagi: zasada fair play – jak wykorzystujesz, daj się czasem wykorzystać i nie bądź mrukiem. Inni rodzice też potrzebują odpoczynku i czasu dla siebie

Sposób czwarty – nie ma jak w komunie
To metoda dla prawdziwych twardzieli, co to nie jedno już przeżyli, a zwykle – nie jedno dziecko urodzili. Jak to mówi znajomy Siostry Miejskiej Mamy: „dzieci powinno się mieć tyle, co by się sobą same zajmowały”. Prawda to, choć wcale nie wymagająca przerabiania kobiety na pepeszę rodzącą co roku kolejne duszyczki. Wystarczy skrzyknąć się z kilkoma innymi rodzicami i rotacyjnie, bądź sposobem „na kupę” zajmować się całą dziecięca menażerią. Przy odpowiedniej liczbie i wieku dzieci opieka kończy się na dozorze, moderowaniu zabaw, karmieniu i wycieraniu nosów. Resztę dzieciaki załatwią same.
Plusy: przy założeniu równego zaangażowania i przewagi dobrego humoru można zyskać nie tylko czas ale i ciekawe towarzystwo
Minusy: zwłaszcza w towarzystwie czysto kobiecym istnieje zagrożenie emocji i małych wojenek
Uwagi: oprócz chętnych rodziców i potencjalnych dzieci przyda się jeszcze duży lokal. Na małym metrażu komuna bywa zabójcza. Dla wszystkich.

Powyższe sposoby Miejska Mama stosuje zależnie od okoliczności. Żeby nie zwariować, nie wypalić się, zrobić coś dla siebie krąży między piaskownicami i dziecięcymi klubami z wózkiem wyładowanym po brzegi: zabawkami, jedzeniem, ubraniami i komputerem do pracy. Odwiedza zaprzyjaźnione domy, gdzie zawsze znajdzie podobnych jej rodziców. Dzięki takim metodom na palcach u jednej ręki może wyliczyć sytuacje, kiedy nie z własnej chęci musiała wracać do domu. Czego serdecznie życzy na wiosnę wszystkim rodzicom.

07 kwietnia 2011

Rodzicielska huśtawka

Kto raz kupował mieszkanie na kredyt, a już zwłaszcza w obcej walucie, ten doskonale to zrozumie:
Bierzesz, kiedy kurs korzystny, a praca pewna. Spłacasz nawet kilkadziesiąt lat. Raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze do przodu. Kolejno masz balkon, przedpokój, łazienkę, pokój, salon...i tak dalej. Ale są chwile kiedy nerwowo patrzysz na kurs waluty i zastanawiasz się, czy może być jeszcze gorzej.
Dokładnie tak samo jest z rodzicielstwem. Tak zwani „dojrzali”, „świadomi”, „odpowiedzialni” przyszli rodzice z decyzją o dziecku czekają: na ślub, na mieszkanie, na moment, kiedy się wyszaleją, kiedy pensja będzie miała odpowiednią liczbę cyfr a stanowisko w pracy wystarczająco dużo okien i wypasiony ekspres do kawy. Są na samym szczycie. Młodzi, piękni i zamożni. Cały świat leży u ich stóp.
Ciąża to kolejny sukces. Czas marzeń i planowania i dumnego obnoszenia brzucha. Raz lepiej raz gorzej, ale pensja jest, samopoczucie nie najgorsze. Szczęścia dopełnia udany poród. Jest dobrze.
Macierzyński pędzi z prędkością światła zostawiając za sobą stertę zużytych pieluszek. Bywa trudno, ale wiadomo – dziecko bywa uciążliwe. Ale prawdziwe problemy zaczynają się kiedy o rodzicach, a zwłaszcza o matkach, przypomina sobie społeczeństwo, stawiając przed wyborem praca albo wychowawczy.
Dla większości rodzin oznacza to albo posiłkowanie się nianiami, babciami i żłobkami, maraton dziecko-praca-dziecko plus nadrabianie spraw rodzinnych i domowych w weekendy, albo jedna pensję mniej i brak stabilizacji finansowej. Tak czy inaczej – jest ciężko.
Ale tylko przez chwilę, bo o rodzinie znów przypomina sobie społeczeństwo, które wyciąga łapy po dzieci w wieku przedszkolnym. Znów dwie pensje, spokojniejsze tempo życia, starsze, bardziej samowystarczalne dzieci. Wracają dawne przyjemności, odradzają się uśpione przez kilka lat cele. Jest dobrze.
Wraz z grubością portfela i wydłużaniem się smyczy łączącej dziecko z rodzicem rosną apetyty – na podróże, zakupy, domy, inwestycje w siebie. Do czasu, kiedy dziecko zaczyna powoli wchodzić w dorosłe życie i potrzebuje supportu. Nie jest źle, ale może być nieciekawie. Zresztą zdrowie nie zawsze już to, a konkurencja w zawodzie coraz młodsza. Z samopoczuciem bywa różnie.
Paradoksalnie najbardziej oczekiwany moment w życiu rodzica może być tym najtrudniejszym – dziecko odchodzi i co dalej? Wszystko w rękach mamy i taty, zależnie jak sobie do tego czasu życie poukładali. Zakładając podejście zdroworozsądkowe w najgorszym razie zyskują wolny pokój i dodatkowe pieniądze, więc znów jest za co spełniać swoje marzenia. A tymczasem dzieci się mnożą, rozwijają, spełniają swoje cele – aż miło popatrzeć.
Miejska Mama lubi patrzeć na rodzicielstwo z tej perspektywy. Zwłaszcza jak ma gorszy dzień, albo kiedy życiowa waluta jest niestabilna. Prędzej czy później będzie lepiej. Tylko teraz, przez krótka chwilę, trzeba zacisnąć pasa. Opłaci się.

06 kwietnia 2011

Widoczne-niewidoczne

Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia – to taki szablon, który świetnie pasuje do rozmów o polityce czy światopoglądach a także, bardziej dosłownie...do rodzicielstwa. Dziecko zmienia optykę patrzenia na świat. Nie tylko fizycznie, choć oczywiste jestб że z pozycji przykucu (tak do 80 cm) widać zupełnie co innego niż z perspektywy dwa razy większej. Zmienia się przede wszystkim to na „co” się patrzy.
W ciąży widać przede wszystkim brzuchy. Są wszędzie. Tak, jakby z dnia na dzień ciężarne kobiety ukrywane latami nagle wyszły na świat. Ciężarne z czasem powszednieją i ich miejsce zajmują wszechobecne dzieci – w wózkach (których wcześniej również się nie zauważało), samochodach, na spacerach. Dzieciarnia roi się wszędzie.
Kiedy dziecko zaczyna zauważać świat, rodzice odkrywają go razem z nim, na nowo, jakby dopiero co wylądowali na planecie Ziemia. Wszystko może dziwić: niezauważany dotąd śmietnik, który mijało się latami, budynki, sklepy, place zabaw jakich chyba jeszcze wczoraj nie było, nieobecni i nieznani do niedawna sąsiedzi.
Najciekawiej jest jednak wtedy, kiedy młodzi ludzie mają własne pasje – koparki, autobusy, samoloty, zwierzęta – kto co lubi. Rodzice przyzwyczajeni do wyszukiwania atrakcji w terenie w pewnej chwili przestają je zauważać tylko dla dziecka. Miejska Mama niejednokrotnie zawstydzona rozglądała się wkoło, po tym, jak chwilę wcześniej z dziką radością krzyczała i machała do mijanej koparki. Problem w tym, że Młodego przy niej nie było....

17 marca 2011

A zostawcie nas, w diabły, w spokoju!

Miejską Mamę absolutnie dobija szczucie ideologiczne matek. Raz dowiadują się, że są pasożytami społecznymi, bo siedzą w domach, chwilę później, że są zimno kalkulującymi karierowiczkami, bo dzieci porzucają i do pracy idą. Raz naukowcy udowadniają, że dziecko oderwane od matki przed trzecim rokiem życia ma szanse skończyć jako debil lub degenerat, innym, że nie oddane do placówki wychowawczej zdziczeje, wyrośnie na egoistę i aspołecznego wyrzutka.
Ustalmy – ideolodzy mówią o wyborach. Świadomych. A ile kobiet tak naprawdę wybiera? Liczba matek z wyborem jest ograniczona, bo: albo nie mają kasy, żeby wychowywać samodzielnie, i muszą oddać do żłobka, niani, babci, czy kto tam się zgodzi, albo: zwolnili je z pracy i nie mają gdzie wrócić, albo jeszcze nie zwolnili ale zwolnić mogą, albo nie maja kasy na żłobek, nianię, a dzieckiem ktoś zająć się musi.
To raz. Dwa - te które mają wybór zawsze za niego płacą. Albo własnymi ambicjami, albo tęsknotą. Kwestia osobowa, jak długo trwa adaptacja.
Trzy. Nikt nie pyta, dlaczego ojcowie nie biorą udziału w tych wyborach. Że więcej zarabiają? O ile? Tak realnie? Miejska Mama zna ojców, którzy poświęcili własne kariery, zdegradowali się niejako społecznie i siedzą po piaskownicach. Stale, albo na część etatu. Bo tak ustalili z partnerkami. Bo sami tez chcieli mieć te dzieci i świadomi byli kosztów, jakie poniesie za to rodzina. W czym są gorsi mężczyźni, że odbiera im się prawa w byciu podmiotem tak ważnej dyskusji?
Cztery – Miejska Mama sądzi, że liczba kobiet zmuszanych do urodzenia dziecka to margines. Same się na to decydujemy z właściwych sobie, indywidualnych powodów. Decydując się na ciążę, decydujemy się na jej możliwe konsekwencję. Live is brutal and full of zasadzkas. Oczywiście, bywa tak, że plany sobie a realia sobie, o czym kto jak kto, ale Miejska Mama wie doskonale. To co ratuje rodziny w takich sytuacjach nazywa się „zdolności adaptacyjne”. Ideologie są na dalszym planie. Ale boli, kiedy za decyzje, nie zawsze własne, kobiety są metkowane – w jedną lub druga stronę.
Pięć – zakładanie a priori, że kobiety robią sobie dzieci dla przerwy w pracy, z chęci ucieczki przed obowiązkami zawodowymi, jest równie chore jak przypuszczanie, że robią to wyłącznie z czysto egoistycznych pobudek, po czym „produkt” oddają w obce ręce. Statystyki pewnie takie przypadki wykażą, ale raczej trudno je znaleźć w realu.
Sześć – kobiety nie chcą rodzić dzieci bo ich na to nie stać. Ile z Was liczyło kasę zanim zaszło w ciążę? Miejska Mama zna różne rodziny – i liczne i jedynakowe, patologiczne i takie, które sama sobie stawia za wzór. Kasa, to kwestia drugorzędna i raczej jej deficyty zauważa się po przyjściu na świat dziecka, a nie przed. A kolejne dziecko...to już inna skala wydatków, bo i potrzeby są inne. Nie ma takich samych rodzin, każda ma swoje priorytety i brak pieniędzy Miejskiej Mamy jakoś nie przekonuje. Kwestia wyborów.
Siedem – kobiety kobietom zgotowały ten los. Panowie raczej pozostają w cieniu. Nikt tak nie szczuje ideologicznie matek jak inne matki. Co która wybrała, lub los wybrał, taki model lansuje, uważając za „najlepsiejszy”. Nie popatrzy na konteksty, nie zastanowi się nad własną ceną – moje jest lepsze. A może to właśnie kwestia kompleksów?
Osiem – jeśli rzeczywiście, dla dobra dziecka (dobro matki jest już tradycyjnie pomijane) opieka domowa powinna trwać dłużej lub krócej, to dlaczego do właściwej ideologii nie dopasuje się długości urlopów macierzyńskich i wychowawczych? Aaaaa?

W najbliższym czasie czeka Polskę, a zwłaszcza Polki, walka o ich macice i życiowe cele. Wiadomo – ktoś ten naród wykarmić musi. Żeby zachować zdrowy rozsądek i nie popaść w skrajności czy frustracje warto pamiętać, że chodzi tylko i wyłącznie o wspólną kasę. Ideologia, realia społeczne, własne wybory są tylko narzędziami. Mogliby się wreszcie odczepić, przestać perfidnie grać na emocjach kobiet.

10 marca 2011

Bać się czy nie bać?

Polskie nianie są drogie, niekompetentne, przypadkowe – wynika z opinii ekspertów, przeprowadzonych badań i doniesień medialnych. To albo osoby niedojrzałe do wychowywania dzieci – studentki, albo osoby przejrzałe – emerytki. Nie mają odpowiednich kursów, badań, a często i rekomendacji Zdaniem guru niań w Polsce powinny mieć przynajmniej stempelek sanepidu, zaświadczenie o szkoleniu z pierwszej pomocy, papiery, że się doszkalają z dzieci. Nie mają. Nie chcą mieć. Na szkolenia nie chcą chodzić. Bo po co – bycie nianią traktują jako pracę dodatkową, tymczasową, na czarno. I nie chcą tego zmieniać. A jak nawet, to nie za takie pieniądze, jak mają. A mało nie mają, biorąc pod uwagę wydatki znanych Miejskiej Mamie rodziców.
Ale jednak rodzice je zatrudniają. Często bez referencji, bez dogłębnej rozmowy na temat światopoglądu niani, jej pomysłów wychowawczych, bez choćby propozycji, co by spotkać się w domu niani i zobaczyć z kim naprawdę rodzic zostawi swoje dziecko. I nie ma się co potem dziwić, że dzieci są zaniedbane, stresowane, niedopilnowane. Drodzy rodzice – macie co chcecie. Jeżeli kryterium wyboru niani jest jej dostępność czasowa i jak najniższa cena, to nie ma co oczekiwać Mary Poppins.
Z drugiej jednak strony Miejska Mama się nie dziwi zdesperowanym rodzicom. Pracować muszą, rodziny często w miejscu zamieszkania nie maja, żeby im dziecka dopilnowała, edukacja początkowa, na poziomie żłobka to finansowy koszmar. Dwu semestralne czesne na uniwersytecie jest niższe niż roczna opieka nad roczniakiem! I dobrze, jeśli się miejsce znajdzie! Więc muszą te dzieci gdzieś wcisnąć, komuś podrzucić. Niania wydaje się być najlepszą opcją.
To co najbardziej Miejską Mamę boli, to ocena pracy wykonywanej przy dziecku, która cichaczem wychodzi przy okazji rozwodzenia się nad wątpliwej jakości nianiami. Pieniądze, pieniędzmi, ale tak naprawdę niewielu rodzicom przychodzi do głowy zastanawiać się nad kompetencjami opiekunki do dziecka, bo przecież ona „tylko siedzi z dzieckiem”! Jakie wychowanie? Jaka edukacja od najmłodszych lat, odpowiedzialność za kształtowanie małego człowieka? A kogo to obchodzi?! Dziecko to piaskownica, butelka, pielucha, kaszka, zmiana mokrych spodenek i tyle. Zamiast czepiać się tylko niań (choć na prawdę chyba warto sobie przemyśleć temat) może lepiej wziąć pod lupę wyobrażenia i ocenę matek i nie-matek spędzających czas z dzieckiem non-stop.

25 lutego 2011

Cena samodzielności

Z tym, że wychowanie bez umiejętności kuchenno-porządkowych powinno podchodzić pod zbrodnie przeciwko ludzkości, zgodzi się wielu, a z pewnością rzesze młodych mężatek, które od teściowej w ramach prezentu ślubnego dostały upośledzonego męża. Ten ani nie ugotuje, ba czasem nawet herbaty nie zrobi, ani nie sprzątnie, tyle co śmieci wyrzuci, bo śmierdzą, a naczynia zmyje, o ile żona mu zmywarkę załaduje i przypomni o jej obecności w kuchni. Za faceta-trutnia domowego jego kochaną mamusię należy postawić pod sąd wojenny, albo niech się synalek babą na starość opiekuje, to sobie kobieta do ostatnich dni będzie wypominać co zrobiła.
Ponieważ Miejska Mama tak źle sobie nie życzy, szkolenie Młodego postanowiła rozpocząć możliwie najwcześniej czyli od chwili kiedy zdolności ruchowe dziecka na to pozwalały. Sprzątanie, słanie, wyrzucanie śmieci to pikuś, w porównaniu z karmieniem kota czy asystowaniem przy gotowaniu. Miejska Mama po miesiącach doświadczeń wie już, ze z wprowadzaniem tego poziomu usamodzielniania warto poczekać albo do chwili kiedy refleks matki będzie równy prędkości eksperymentów dziecka, albo do czasu kiedy po wygraniu w Lotto, bogatsza o kilka milionów matka postanowi regularnie wymieniać zastawę stołową oraz zmieniać często aranżacje kuchni.
Mimo tych drobnych niedogodności etap wspólnego zajmowania kuchni należy uznać za bardzo atrakcyjny. Gotujący rodzice zyskują wiele nowych umiejętności. Kucharząc z dzieckiem pod bokiem, które za wszelka cenę tez chce mieszać, siekać i przyprawiać, doświadczony rodzic wie, ile czasu ma na przygotowanie posiłku, zanim trafią do niego obierki z cebuli, skorupki jajek lub ziemia z doniczki z pietruszką. Każdy ratownik przyzna takim ojcom i matkom wyróżnienie za sprawne gaszenie pożaru i wzorową pracę z materiałami łatwopalnymi, jak tłuszcz i dziecko razem wzięte. Dzięki maleńkim, ciekawskim rączkom rodzice będą zmuszeni wzorowo zorganizować swoją kuchnię, a już z pewnością zaczną skrupulatnie przestrzegać terminowego przeglądu lodówki, zanim przeterminowane wiktuały nie trafią do paszczy wiecznie głodnego małego kucharza i odkrywcy zarazem (innym rozwiązaniem jest nakładanie zamka cyfrowego na zamrażalniku i lodówce).
Kuchnia to nie jedyne pole, gdzie rodzic przy dziecku może się sporo nauczyć. Jeśli do tej pory nie segregował starannie brudnych rzeczy, nie przeglądał zawartości kieszeni czy pralkowego bębna to teraz z pewnością zacznie. Dziecko piorące, a każde chyba lubi we wszystkim naśladować rodziców, z pewnością za którymś razem w pralce zostawi ulubiony budzik taty, krwistoczerwonego, farbującego misia czy chociaż kredkę, długopis lub zwykłą cytrynę.
Umiejętność obsługi przez małolata kosza na śmieci to również wyzwanie dla rodzicielskich nerwów i refleksu w sprawdzaniu co z dóbr rodzinnych tym razem wyląduje na śmietniku, zakwalifikowane przez dwulatka jako śmieć ?
Jakby jednak rodzice stratni nie byli, wizja samodzielnego człowieka, który prędzej czy później opuści dom rodzinny i będzie potrafił samodzielnie egzystować, jest na tyle kusząca, że nie poprzestają w ćwiczeniu potomstwa z podstawowych zasad radzenia sobie w domu. Miejska Mama ma tylko nadzieję, że za te dwadzieścia lat jej przyszła synowa doceni wkład w pomyślność jej małżeństwa.

22 lutego 2011

W ogniu walk

Że w bólach rodzić będą, miały obiecane od samego początku. Kwestia przystosowania i nastawienia. Zresztą, w dobie postępu medycyny i ofert prywatnych klinik ten mankament życiowy można pominąć przy odpowiednim zasobie portfela. Ale, że w bólach wychowywać będą, tego w umowie nie było! A nawet jeśli, to drobnym druczkiem. I to przewrotnie – bo rodzisz babo przez dobę, dwie, no trzy, a gada na swym łonie karmisz, przewijasz...latami. A najgorsze są diabelskie progi, które u Miejskiej Mamy zaczęły się zgodnie z kalendarzem, tuż po drugich urodzinach Młodego.
Widać synek naczytał się mądrych książek o kryzysie dwulatka i raczył mamusię, zawsze przecież chłonną doświadczeń, odpowiednio DOŚWIADCZYĆ. W pakiecie oferuje trzy, cztery razy dziennie histerie, takie porządne, z rzucaniem się na ziemię, tarzaniem w zasmarkanych i łzawych kałużach i szlochaniem – NIENIENIENIENIEEEEEEE. Czasami wiadomo o co dwulatkowi chodzi. Problemem może być źle postawiona miseczka z zielonym groszkiem, co to Młody zamierzał go pożreć, albo zbyt powolne zagotowanie tego groszku, dramatyczne braki w zaopatrzeniu, kiedy ostatnia mandarynka ginie w paszczy syneczka, lampa włączona albo wyłączona w nieodpowiedniej chwili, zbyt wolne ubieranie się na spacer, albo zbyt pospieszne rozbieranie po powrocie. Gorzej, jeśli problemu Miejska Mama nie zna, bo nawet odnieść się nie może, a niestety gwałtowny rozwój emocjonalny nie idzie w parze z rozwojem nauki języka ojczystego. Więc drze się Młody i gania po mieszkaniu, ciąga, rzuca się, domaga – tylko czego? Czasem sam się zagubi w rozszalałych emocjach i nie wie biedaczek, o co się wścieka. Aż przykro patrzeć.
Oczywiście, mając w domu młodego człowieka z tymczasowym rozchwianiem emocjonalnym, można zwariować. Można oczywiście wątpić w własne kompetencje wychowawcze, podważać sens życia, rozpaczać, bić się w piersi, obwiniać partnera, uciekać z domu, obwiniać dziecko i tak dalej. Kryzys dwulatka niestety dosięga wielu rodziców, więc spectrum możliwych reakcji jest szerokie, aż do patologii przemocy. Miejska Mama wątpiła, szukała winy w sobie, w tzw. sytuacji, i pewnie nie jedno potkniecie jej się jeszcze zdarzy, bo Młody awanturniczy tryb życia dopiero rozpoczął, więc wszystko przed nim. Ale na szczęście Miejska Mama ma silną broń, która nie pozwoli jej przegrać tej bitwy, przynajmniej na razie: poczucie humoru. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy Młody kolejny raz przerabia życie na farsę, jak nie zrywać boków ze śmiechu na fukania, gonienia, fochy kilkuletniego brzdąca. Więc się Miejska Mama śmieje, po cichu, żeby syn nie zobaczył. Choć czasem śmiech przechodzi i w łzy, i długie rodziców debatowanie. Pocieszające jest że nad Miejską Mamą jej własna matka, też debatowała. Dlatego, zamiast się załamywać: rodzice dwulatków – łączcie się! To kiedyś musi się skończyć. A potem przyjdą kolejne przełomy...Rodzicielstwo to wspaniała przygoda. A nigdzie charaktery się tak dobrze nie hartują jak na polu walki. Do bojuuuuuuu!

19 lutego 2011

Zima trzyma

Jest taki moment w ciągu roku, kiedy ludziom chce się wyć. Dawno już minęła radość z pierwszego śniegu i marzenia o białych Świętach. Teraz żyć się odechciewa, gdy ranek w ranek zza okna widać połacie niekończącego się śniegu, który mimo ewidentnie wydłużającego się dnia, odbiera ochotę na szaleństwa na dworze. Gdyby to jeszcze urlop był, taki z nartami, kuligiem, w białym puchu i grzańcem wieczorem ale monotonna codzienność w monotonnej bieli niejednemu zepsuła już humor.
Rodzice zmęczenie bladością zimy odczuwają w dwójnasób. Raz – jako osobiste doznania w postaci przemoczonych butów, zmarzniętych rąk, irytującego odśnieżania samochodu, i noszenia kilogramów odzieży. Dwa – dzieci, które też mają powoli dość. No bo kiedy śniegu tyle co kot na płakał, że na sanki nie starczy, a place zabaw pozamarzane nie dziwne, że młody człowiek może się nudzić. Każdy spacer może zmienić się w koszmar, kiedy poprzedzić go wbijaniem w ortalionowy skafander ograniczający ruchy. A jak dołożyć do tego jeszcze szalejące zarazy, które ścinają seriami rodziców z dziećmi, więżą bezlitośnie w domach tygodniami i energie życiową wysysają zrozumiałym jest czemu zima wydaje ciągnąć się w nieskończoność.
Wiosny, wiosny nam trzeba, albo przynajmniej ekwiwalentu w postaci dwutygodniowego pobytu gdzieś bliżej równika, wśród kwiatów, owoców, śpiewu ptaku i szumu fal. Tyle, że wokół kryzys, rewolucje, i codzienne zobowiązania. Ale pomarzyć można.

15 lutego 2011

Nieuniknione porównania

Nie można dwa razy być pierworódką. Ten pierwszy raz, pierwszy krzyk, pierwsze emocje towarzyszące widokowi bijącego serduszka na ekranie ultrasonografu są nie do powtórzenia. Trochę to smutne, ale taka jest rzeczywistość. Przynajmniej ta oglądana przez Miejską Mamę.
Kiedy Młody miał się pojawić na świecie wszystko było nowe, odświętne, wyjątkowe w skali całego globu. Teraz, kiedy Miejska Mama po raz drugi przerabia „projekt dziecko”, większość rzeczy jest znana, przewidywalna, oczywista. Nie, żeby nie było niespodzianek, bo jak się okazuje ciąża ciąży jest nierówna (lub jak mówi pewien rodzinny lekarz – każda jest jedyna w swoim rodzaju), i ta przydzielona Miejskiej Mamie jest, w odróżnieniu od pierwszej, all inclusive. Czyli masz babo wszystko, co stereotypowo może się z ciążą kojarzyć, żeby Ci nudno nie było. Dlatego Miejskiej Mamy jest nieco mniej ostatnio w sieci...
Targana wyrzutami sumienia w stosunku do rosnącego w brzuchu rodzeństwa Młodego Miejska Mama wypytywała wszystkie znane matki-recydywistki o odczucia przy kolejnych ciążach.
Wyniki pospiesznej ankiety okazały się być tyleż rozgrzeszające co smutne: model drugi, trzeci, kolejny zawsze produkowany jest w cieniu starszego rodzeństwa, od życia płodowego zmuszany do dzielenia się matką, uczony od pierwszych dni bolesnych kompromisów. Pomijając sytuacje ekstremalne wiążące się z walką o życie nienarodzonego dziecka, to, co w pierwszej ciąży było niemożliwe, wykluczone okazuje się być wykonalne, a cała otoczka konsumpcyjna jest niepotrzebna, raz – z powodu posiadania większości rzeczy okołodziecięcych, dwa – z bolesnej świadomości co naprawdę jest potrzebne, co się liczy i ile pieniędzy zostało głupio wydanych za pierwszym razem. Nawet lekarze przy kolejnej ciąży są mniej wymagający. Cóż, człowiek uczy się na błędach...

31 stycznia 2011

Ojcowskie wzloty i upadki

Liczba planowanych dzieci maleje liniowo do liczby już posiadanych – mówią doświadczeni rodzice. Po urodzeniu pierwszego kobiety dostają skrzydeł i jak już się pogoją i zapomną jak to było, zaczynają snuć wizje licznej rodziny. Przechodzi im zwykle po pół roku obowiązkowej odsiadki w domu, ale wtedy świrują ojcowie, którzy właśnie dorośli do idei ojcostwa. Wiadomo – im dziecko większe tym fajniejsze, tak do półtora roku. A potem, jak mawia Siostra Miejskiej Mamy, matka-recydywistka, kochane maleństwa powinno się hibernować na jakieś najmniej kolejne półtora roku.

Ze względu na nadal panujący typ rodziny tradycyjnej ojcowie często nie podzielają zdania swoich żon. ICH dzieci są cudowne i kochane przez całe dwa dni w tygodniu plus wakacje. W zaślepieniu miłością do pierworodnego tatusiowie mamią swoje partnerki obietnicami gór złota, wakacji co drugi miesiąc i ojcowskich dyżurów, żeby tylko zdecydowały się na kolejna ciążę. Poza tym, wiadomo, okres pracy nad dzieckiem jest jednym z najbardziej przyjemnych, jakby nie było.

Rozsądek dogania ojców po fakcie. W obliczu zdeformowanej partnerki i szału hormonów weekendowym tatusiom nieco blednie mina. Zaczynają wracać wspomnienia, a tu dom trzeba wyremontować, na to kolejne, co ma przyjść na świat. Ledwo się rodzina otrząsnęła z pierworodnego drenażu domowych finansów, a już rosną wydatki na witaminy, odżywki, i inne ciążowe przyjemności. A po dziewięciu miesiącach – bach! I oprócz roszczeń pierworodnego o czas i energię rodziców walczy również jego rodzeństwo.

Jak wynika z przeprowadzonego przez Miejską Mamę wywiadu środowiskowego niejeden idealny tata, który dzielnie sprostał wyzwaniom rodzicielstwa za pierwszym razem, za drugim ma z tym spore problemy. A szkoda.

ps. Do wszystkich, a przede wszystkim ojców: Miejska Mama zdaje sobie sprawę, że to uogólnienie i osobiście zna wyjątki, ale statystyki są jakie są.

29 stycznia 2011

Tata w butach mamy

Wreszcie weekend. Wyczekany, wymarzony, boskie dwa dni na pięć dni rutyny i harówy. Miejska Mama uwielbia weekendy, bo w piątek wieczór w cudowny sposób zamienia się w Idealnego Tatę, a Idealny Tata w Miejską Mamę.
Zaczyna się w sobotę rano, kiedy Miejska Mama byczy się w łóżku, bo stęskniony za synkiem Idealny Tata (typ: weekendowy ojciec) wyżywa się rodzicielsko. Śniadanie paruje na stole, kiedy Miejska Mama wreszcie się zwlecze, ale nim dojdzie do kuchni, chłopaki na tyłach w ramach zabawy w skakanie po łóżku zdążą je posłać (lepiej czy gorzej – wszystko jedno, zawsze mniej roboty). Po śniadaniu Miejska Mama może zapomnieć o domowym maratonie czy zabawianiu Młodego do południa – Idealny Tata nadal w deficycie ojcostwa, dopiero się rozkręca.
Dwunasta – ponieważ Miejska Mama się obrzydliwie obija i nie ogarnia w weekendy domu - tylko sobie stuka w klawiaturę, książki czyta, wychodzi albo po prostu śpi – lunch jest dość...niezwykły. Żadne zdrowe żywienie tylko rozpusta ojcowsko-synowska. Dziś na przykład były...lody.
Na spacer idą wszyscy, bo Miejskiej Mamie się już nudzi na „wychodnym” od roli, nie ona pcha wózek, nie musi się tarzać po ziemi, ani przeciskać pod drabinkami. Bo dziś „mama” to Tata.
Z głodem nie ma żartów, a już na pewno nie w rodzinie Miejskiej Mamy, więc tego obowiązku woli już sobie nie odpuścić, choć i Idealny Tata w weekendy potrafi się wykazać. Jako operator wytwornicy naleśników jest idolem Młodego, naleśnikożercy. Po obiedzie Idealnemu tacie powoli leci kondycja, ale daje jeszcze radę poskakać i potarmosić się z dzieckiem. Zrelaksowana Miejska Mama nadrabia zaległości na swoich poletkach. Już się spieszy, bo za chwilę...
Osiemnasta! Idealny Tata zaczyna dymić, charczeć, trząść się i pada bez sił. Miał długi dzień, biedaczek. Dzień mamy.
Idealny Tata pochrapuje w fotelu, kiedy Młody z Miejską Mamą pod rękę, finiszuje. Wieczór to szczyt szaleństw, kończących się kąpielą. Jakaż przyjemność bawić się z dzieckiem nie znudzonym całodziennym towarzystwem mamy. W niedzielę Idealny Tata zacznie marudzić, ale jeszcze da radę. A potem powrót do monotonnej rzeczywistości.

ps. Idealny Tata wchodzi w rolę dosłownie – Młody uwielbia sadzać go na fotelu i zakładać ojcu szpilki matki. Freud miałby chyba tu dużo do powiedzenia...

W wirze zmian

Dziecko to synonim zmiany. Zanim jeszcze pojawi się na świecie wywraca do góry nogami życie swojej matki, ojca, ich związek, a nawet otaczającą ich przestrzeń. Zmiana mieszkania,, przemeblowania, zakupy, urlopy, zwolnienia lekarskie, przemiana tempa życia ze względu na karykaturalne kształty kobiety utrudniające jej poruszanie się – takie drobne uroki ciąży.
Nowo narodzone dziecko nadal kontynuuje swoja misję – dotychczasowa codzienność zmienia się nie do poznania. Jakiekolwiek próby adaptacyjne, małe sukcesy organizacyjno-wychowawcze rodziców już wkrótce zastępuje kolejne wyzwanie czy porażka, z którą trzeba sobie radzić. Skończyły się kolki? Zaczną się zęby. Skończą się zęby i trzeba walczyć z karmieniem nocnym, smoczkiem, nocnikiem itd. Przestanie się bać obcych? Zacznie walczyć o miejsce w rodzinie. Zrozumie ideę zakazu? Pojmie radość przekraczania granic, która utemperuje zrozumienie pojęcia kary tylko na chwilę, zanim zacznie pyskować.
Zero wytchnienia dla rodziców, żadnej taryfy ulgowej, okresu ochronnego. A jakby tego było mało – matki i ojcowie cierpią na nieuleczalną naiwność: może jak przeżyliśmy to pierwsze, to machniemy sobie drugie? Będzie łatwej, no co to nie my!
I znowu: nieustanna improwizacja bo kolejne dziecko jest INNE, znaczy wszystko przerabiamy od nowa dla tego modelu. W dodatku dom, codzienność, przyzwyczajenia trzeba dostosować na nowo nie do dwójki, ale do co najmniej trójki współlokatorów.
Wniosek: kto bardzo przywiązany jest do swoich przyzwyczajeń i nerwowo reaguje na przesunięcie paprotki, która od wieków stoi w tym samym miejscu na parapecie, albo na próby zmiany terminu popołudniowej herbatki, ten powinien omijać szerokim łukiem ideę rodzicielstwa.

16 stycznia 2011

Dobre słowo

Miejska Mama wdziękiem i kurtuazją dyplomaty nie grzeszy, ale ponieważ lubi ludzi chętnie się do nich uśmiecha, stara się być uprzejma i wdzięczna. Ponieważ wyznaje zasadę, że z ludźmi jak z lustrem: co pokarzesz to zobaczysz, stara się być miła. Wyrozumiała. I nie dać się sprowokować przez rzesze DOBRZE WYCHOWANYCH LUDZI, którzy się chyba uwzięli na kobiety z dziećmi.


Apteka, jedna z wielu na warszawskim Ursynowie. Przed apteką właściwą dwoje drzwi – te od ulicy i od pomieszczenia właściwego (taka śluza), po co nie wiadomo, może żeby cieplej było, bo łatwiej z pewnością nie jest, zwłaszcza z wózkiem. Miejska Mama wychodzi z gracją słonia: jedną nogą trzyma jedne drzwi, drugie podtrzymuje ręką, drugą ręką i nogą stara się wmanewrować w odpowiednie miejsce wózek ze śpiącym Młodym. Ufff...udało się. Między innymi dla tego, że starszy pan drzwi zewnętrzne podtrzymał. Miejska Mama uśmiecha się dziękczynnie i dziękuje werbalnie. Widocznie za cicho bo uprzejmy do tej pory człowiek zaczyna na nią wrzeszczeć, że nie wychowana jest, bo „mówi się dziękuje” i że jak wózka prowadzić nie potrafi to niech ludziom nie przeszkadza. Facet trzaska drzwiami a Miejskiej Mamie z trzaskiem szczęka opada.


Supermarket. Żaden hiper tylko super, taki co to się po mleko i bułki wyskakuje. Kolejka jak diabli. Miejska Mama ponieważ nie zaciążona, a jedynie dzieciata, grzecznie staje w ogonku dla tych normalnych, bez specjalnego traktowania. W wózku Młody. Powoli zaczyna się nudzić. Ale co zrobić, kiedy się jest samotna matką dnia codziennego, czyli do weekendu taty nie ma, niani nie ma wcale, a reszta sporadycznie? Dziecko zostaje przy matce. Kolejka wolno się przesuwa, w Młodym nieco szybciej narasta frustracja, prawie mu już uszami wychodzi. Miejska Mama policzyła z synem wszystko co policzalne, obejrzała każdy fragment zawartości koszyka i własnej osoby i zaczyna tracić inwencję. Nagle z tyłu zostaje brutalnie zaatakowana: sześćdziesiąt plus też się irytuje i emocje postanawia wyładować na Miejskiej Mamie, jak się okazuje wyrodnej matce i pasożycie, co kolejki zajmuje. Zdaniem zażywnej sześćdziesiąt plus w czasach jej młodości matki nie ciągały dzieci po sklepach (a niby kto stał w kolejkach po chleb czy kiełbasę jak rzucili?), i potrafiły je lepiej wychować. Dziesięć, dziewięć, osiem...Miejska Mama stara się zachować stan zen między zirytowanym synem i toczącą pianę babą.


Tramwaj, godzina wczesno-popołudniowa. Miejska Mama z Młodym przeprawiają się na drugą stronę Wisły na proszoną herbatkę. Godzina narzucona przez gospodarzy, ale nawet znośna, bo przed i po szczycie. Młody chrapie w wózku, bo to pora drzemania. Miejska Mama zchetana, bo właśnie pokonała z wózkiem z Młodym pod pachą kilkadziesiąt stopni, bo nie znalazła w sobie wystarczająco dużo samozaparcia żeby zdecydować się na zasikaną windę (o warunkach jazdy komunikacją publiczną już było). Tramwaj nadjeżdża. W środku zastępy pierwszej co do liczebności grupy dysponującej nadmiarem czasu w Polsce. Beret z kapeluszem i parasolem pod pachą. Miejska Mama się uśmiecha, Młody się budzi i też się uśmiecha, bo właśnie drzwi się otwierają. Miejska Mama usiłuje wjechać do wagonu, na szczęście tramwaj niskopodłogowy a i kondycja matczyna niezła, bo nikt z pomocą nie spieszy. Ale żeby tylko to! Miejska Mama przepraszając że żyje przeciska się w stronę kasownika szukając przestrzeni na bezpieczne ustawienie wózka. Wagon w krzyk: że niech uważa, że tu ludzie stoją, że sobie godzinę wybrała, żeby tak dzieciaka ciągać! Jak samochodu nie ma (ma, ale stara się nie używać jak nie trzeba) i do pracy nie chodzi to niech w domu siedzi! Miejska Mama pokornie zaciska zęby i liczy przystanki do celu.


Ludzie, co was ugryzło!

Rozważania z zaciążania

Miejska Mama na fali ostatnich rozważań na temat recydywy rodzicielskiej skupiła się na temacie samej ciąży. A dokładniej – jak zaciążyć, żeby się nie dociążyć.

Teoretycznie w ciąży warto być kobieta pracującą i to na umowę o pracę. Pozostałe kobiety, a już zwłaszcza te, które postawiły na swoje i walczą jako lwice biznesu ciążę mogą potraktować co najwyżej w kategoriach lekkich niedogodności. Na więcej raczej nie mają co liczyć. Wracając do tych etatowych - z punktu widzenia stereotypowego pasożyta społecznego ciąża to nieprzerwana laba, za którą w dodatku płacą. Lekarz posłusznie wystawia L4 i z głowy.

Może i warto, ale pod warunkiem, że na zwolnienie idzie pierworódka, i to nie myśląca o konsekwencjach laby w kontekście dalszej kariery zawodowej. Pracujące ciężarne z przychówkiem raczej nie mogą liczyć na wypoczynek w domu. Trudno korzystać z dobrodziejstw pracy na etacie kiedy do leżącej, niczym wieloryb na plaży zaciążonej, zagląda wciąż pierworodne żeby: nakarmić, wybawić, wyspacerować.

Matki recydywistki, które postawiły na przerwę zawodową i zajęły się wychowaniem dzieci mają tak samo, tylko, że za „chorą” ciążę nikt im jeszcze nie zapłaci. Nie mają wyjścia - dopóki na sygnale nie zostaną odwiezione na patologię ciąży, o jakichkolwiek ulgach chyba mowy być nie może.

Reasumując: nie czy udomowione czy pracujące, każda kolejna ciąża to dodatkowe atrakcje i przekonywanie się, że kobieta z cukru nie jest. Te refleksyjne, wychuchane, wyidealizowane dziewięć miesięcy zdarza się chyba tylko raz.

11 stycznia 2011

Amnezja

Miejska Mama coraz częściej dochodzi do wniosku, że natura wyposażyła kobiety w pamięć wybiórczą. Bo gdyby pamiętały wszystko co przeżyły, ludzkość przestałaby istnieć.
Oto jedna ze znajomych mam: piękna, atrakcyjna nie tylko fizycznie ale i intelektualnie, a w dodatku obdarzona luzackim podejściem do życia. I jeszcze karierę robi.
Kiedy urodziła nr 1. wytrzymała w domu chwilę, tak ciągnęło ją do normalnego życia. I zaczęła godzić obowiązki bycia matką dość kapryśnej osoby w postaci własnej córki z obowiązkami zawodowymi. Miewała dość. Była blisko głębokiego kryzysu z mężem z tego powodu. Bez niani ani rusz, a ta zmusza do punktualnych powrotów. W domu syf. Nigdy więcej? Nr 2 szczęśliwie przyszedł na świat kilka lat później. I znowu: maraton dom-praca-dom, nie nie mogę zostać po godzinach, nie kochanie, ty musisz wrócić, bo mi sprawy się komplikują. Nieustanny wyścig z czasem i brak snu, nocne wrzaski, kłótnie Nr 1 z Nr 2, starcia z mężem, drenaż portfela, bo i niania i przedszkole, takie co wyrozumiałe dla pracującej matki. A wakacje? – we dwoje da radę, ale cztery bilety lotnicze to już koszmar. Koniec, nigdy więcej. Nr 3 właśnie się rodzi.
Druga obrała kierunek dom. Odpada szarpanina z szefem, ale dochodzi marazm i poczucie niespełnienia. I brak kasy, szczególnie dotkliwy, kiedy dzieci wymagają szczególnej opieki. Nr 1 nie jest łatwym przypadkiem. Znajoma musiała wydzierać go na ten świat pazurami i jeszcze długo będzie poświęcać mu sporo uwagi. Mimo wszystko pojawił się Nr 2. Niby bezproblemowy, wręcz „podręcznikowy”, ale też uwagi wymaga i na wakacje by chciał wyjechać, a tu wszystkim się trzeba dzielić tym bardziej, że w planach Nr 3 i wiążąca się z tym zmiana warunków mieszkalnych. Nieprzespane noce, stres powiązania końca z końcem, okresowe długi, ciężar utrzymania przez jednego żywiciela rodziny, wyrzuty sumienia zostać i zaopiekować się wszystkimi dziećmi "sprawiedliwie" czy współuczestniczyć w utrzymaniu domu? Ale jak się odnaleźć na rynku po takim czasie?
Obie panie nie wyobrażają sobie życia bez dzieci. I mimo że Miejska Mama wielokrotnie słuchała ich nierzadko trudnych i smutnych opowieści, jest pewna, że są szczęśliwe.

07 stycznia 2011

Jaki jesteś, Rodzicu?

Współczesny rodzic pilnie poszukiwany!
Miejska Mama przez ostatnie miesiące rozglądała się na lewo i prawo, podglądała, czytała, oglądała, pytała i robiła co mogła, żeby poznać współczesnego rodzica. Sama, jako stosunkowo młoda matka, wie to i owo o rozterkach i radościach macierzyństwa, słucha pilnie opinii Idealnego Taty, o tym samym stażu rodzicielskim co ona. Nieocenionym źródłem informacji jest Siostra i przyjaciele, ale to ciągle mało, mało, mało. Dlatego tym razem, nietypowo, występuje z wielka prośbą:

http://moje-ankiety.pl/respond-3808.html

Pod tym linkiem kryje się ankieta, anonimowa, dla rodziców obu płci. Zawarte w niej pytania mają pomóc sportretować współczesną matkę i współczesnego tatę, spróbować uchwycić to, czego nie ma w statystykach i oficjalnych wskaźnikach. Kilka minut pracy nad odpowiedziami i chwile refleksji nad sobą samym – wypełnijcie, warto!

Z góry dziękuje

Miejska Mama

05 stycznia 2011

Nowa ja

Kiedy rodzi się dziecko, umiera jakaś cząstka kobiety – ta bezdzietna. Już nigdy nie będzie tak jak było kiedyś. Może być, że będzie lepiej, może też być gorzej, trudniej, a z pewnością będzie inaczej. Ale ponieważ przyroda nie akceptuje próżni, to oprócz kolejnego człowieka na świecie, pojawiającego się w sensie fizycznym, rodzi się nowe „ja” w świeżo upieczonej matce.

Macierzyństwo może ograniczyć, może spowodować, że człowiek poczuje się bezkarny, kiedy zda sobie sprawę, że piekło jest tu, na ziemi, że życie z dzieckiem może nudzić i wydawać się bez celowe (z wyjątkiem celu „dziecko”), ale generalnie być tak nie musi. Bo okres opieki nad dzieckiem może być czasem niezwykle aktywnym, jedynym w swoim rodzaju momentem, kiedy matka najpierw ma szansę siebie wymyślić i określić na nowo, a potem zrealizować tę wizję.

Miejska Mama wciągu ostatnich dwóch lat miała szczęście poznać inne mamy, dla których macierzyństwo to nie tylko biologia, wychowanie ale w równie dużej mierze początek nowych działalności. I to nie tylko zarobkowych, o czym warto pamiętać.

W Polsce utarł się taki zlepek „aktywna mama” - mama pracująca.
To bardzo krzywdzące dla tych mam, które poświęcają się innej działalności: społecznej, charytatywnej, edukacyjnej czy związanej ze swoim hobby. Mamy, które nie zarabiają a działają poza światem swojego dziecka, też mają prawo to tego określenia, bo z równym, jeśli nie nawet czasem większym zaangażowaniem, dokonując karkołomnych rozwiązań logistycznych, realizują swoje pomysły.

W każdym razie zarówno działalność dochodowa jak i społeczna w przypadkach znanych Miejskiej Mamie możliwa była dzięki przekroczeniu kolein codzienności, jakie kierowały matkami do tej pory. Oczywista droga: szkoła, liceum, studia, praca, mąż, dziecko, praca, w zestawieniu z nową rzeczywistością po powiększeniu rodziny, zaczyna być poddawana w wątpliwość.

Matki szukają sposobu na pogodzenie macierzyństwa z pracą, roli matki z samorealizacją. Czasami jeszcze podczas ciąży, czy w pierwszych miesiącach życia nowo narodzonego stawiają sobie pytania na które nigdy nie miały czasu, lub zastanawiają się nad dotychczasowymi oczywistościami.

Efekt: „nowa ja”, przebojowa, otwarta, głodna nowych doświadczeń spełniona matka, zrealizowany człowiek. Oby takich jak najwięcej.

03 stycznia 2011

Raz, dwa....trzy...

Planowanie dziecka to wewnętrzna walka: rozsądku z emocjami, egoizmu i wygodnictwa z potrzebą rodzicielstwa. Liczone są pieniądze, lata bez pracy, stracone wakacje, albo sporządzane listy kwalifikacji odpowiedniej opiekunki. Przyszli rodzice pod lupę biorą obecne dochody, sytuację na rynku pracy, rodzinne zaplecze ale i koleżanki, które właśnie zaszły w ciążę i może będzie łatwiej. Na szali kładzie się sterty argumentów za i przeciw, waży się, mierzy, podejmuje decyzję, potem się z niej wycofuje, bo ktoś się przestraszył, lub jakiś czynnik uległ nagle zmianie, grożąc sukcesowi całego projektu.

Wreszcie – udało się! Potomek nr 1 w mniej lub bardziej planowy sposób przychodzi na świat. Warunki nie zawsze optymalne, ale radzić sobie trzeba. Karmienie, przewijanie, przemeblowanie, kiedy młode zaczyna raczkować, kolejne kiedy zaczyna chodzić. Pieluchy, ubranka, pierwszy rowerek, basen, zajęcia dla najmłodszych – do wyboru do koloru zależnie od kieszeni. Macierzyński, wychowawczy, albo tułaczka: dom-żłobek-praca -żłobek-dom lub czułe całusy i machanie do zamykającej drzwi niani, która ma nadzieję, że rodzic punktualnie wróci do dziecka.

Uffff...daliśmy rade. Zrealizowany projekt dziecko, szczęśliwie można dopisać do listy sukcesów. Co dalej? Robić nr 2 czy nie robić? A co z nr 3? Niby łatwiej, bo wiadomo z czym się to je, ale ponieważ wiadomo, to i człowiek zdaje sobie sprawę z przykrych konsekwencji: nieprzespane noce, wydatki, uciążliwości ciążowe, ograniczenie, nuda, spadek wartości itd. Oczywiście, frajdy może być co niemiara, nowych doznań, emocji. Dwoje dzieci zawsze będzie miało już rodzinę, łatwiej im będzie iść przez życie, a i na starość jakoś raźniej. Argumentów za jest tyle samo co przeciw, a zdecydować się jakoś tak trudniej. Zdroworozsądkowe myślenie przypomina cały czas o obowiązkach wobec dzieci, egoizm własny wyrywa się żeby zawalczyć o siebie, a koleżanki, które robią już kolejny rok kariery tylko przyprawiają o niestrawność i wyrzuty sumienia. No i wolność...

Na jednym z portali dla wielodzietnych, dla których życie zaczyna się po trzecim porodzie, ostatnio aż kipiało od oskarżeń rodziców jedynaków, już nie mówiąc od bezdzietnych parach. Że egoiści, materialiści, hedoniści dbający jedynie o własną karierę, dom z jacuzzi i samochód 4x4, najnowszy rocznik, do jazdy po zakorkowanej Warszawie. Nieliczni przedstawiciele, których dyskusja dopadła na etapie dwójki dzieci usiłowali się tłumaczyć, czemu nie idą za ciosem. Dziwne to wszystko było, czarno-białe, wręcz żenujące. Bo bezdzietni zarzucali tym od gromadki dzieci, że dziecioroby, co na państwie żerują, że margines jakiś (Miejska Mama zna kilka rodzin wielodzietnych. Zwykle dobrze sytuowanych. Często z tak zwanej elity intelektualnej.). Ideologiczni fabrykanci rodzinni odgryzali się egoistom i biedakom, przeżartym zgnilizną moralną, a ci od parki musieli się bronić przed ciosami jednych i drugich, bo żadnej strony nie mogli zadowolić.

A przecież to proste: szczęśliwe dzieci szczęśliwych rodziców. I każdemu według potrzeb – 0-1-2,3 itd. Dziecko łatwo zrobić, trudno o nim zdecydować. Ale kiedy już się pojawi, ważne, żeby było kochane i pielęgnowane. Nie oszukujmy się, możliwości biologiczne są jakie są, karierę można odroczyć, choć ryzyko jest zawsze: być może drugiej takiej szansy już nie będzie. Pytanie: czego będzie bardziej brakować, kiedy pięćdziesiąta wiosna będzie na karku. Miejska Mama idzie za ciosem.

02 stycznia 2011

Beztroskie święta

Zimowe święta za nami. Uff! Trzeba było spiąć pośladki, dzieci posadzić na bajkach, wyprowadzić z ojcami, mamami, czy jak kto mógł, i do roboty w te maki, ryby i barszcze, polerując w międzyczasie podłogi. Choć do szesnastej był względny spokój, bo dzieciarnia rozsiana po placówkach edukacyjnych i nianiach, więc można było poszaleć. Wigilijny maraton przetrwany, kolacje w dziesiątki, prezenty w setki, potomstwo na rzęsach chodzi, bo ile można się wozić i tak siedzieć i siedzieć. Rodzice poddenerwowani bo dzieci zmęczone, rodzina oczekująca, zmęczenie narasta lawinowo. Wreszcie – upragniony poniedziałek, aż człowiek ze szczęścia całuje fotel i biurko w pracy. O ile do pracy wyszedł, a nie:
a. jest rodzicem wychowującym, który z osłabionymi siłami został na polu walki z rozhisteryzowanymi po świętach, względnie chorymi dziećmi,
b. ma przymusowy urlop, bo choć cały kraj przez tydzień, aż do Sylwestra, udaje że pracuje to przedszkola, żłobki i szkoły mają często taryfę ulgową i radź sobie rodzicu sam.
Najgorzej mają samotni rodzice, których placówki edukacyjno-opiekuńcze wystawiły do wiatru. Jak nie mają oddanych dziadków, wielkodusznych przyjaciół itd., pozostają im karkołomne rozwiązania, jak to zaobserwowane przez Miejską Mamę:

W przychodni pośród fiolek z krwią, moczem, strzykawek, plastrów i innych rzeczy niezbędnych do przygotowania próbek do analiz siedział trzyletni chłopiec. Niezwykle grzecznie starał się nie zwracać uwagi na kolejnych pacjentów, bawił się w kąciku, ale ile można wytrzymać kiedy się ma trzy lata? W pewnym momencie zaczął więc płakać, bo już bardzo chciał do domu. A jego mama przerażona czekała czy ktoś nie zwróci jej uwagi. Jak się okazało samotnie wychowuje syna i nie miała go z kim zostawić. Dzień wcześniej ku oburzeniu przedszkolanek zostawiła im syna, ale w Sylwestra drzwi zastała już zamknięte.

Może politycy zamiast nawoływać do rodzenia dzieci powinni na początku roku spojrzeć w kalendarz i zastanowić się, jak rozwiązać takie sytuacje? A jeśli ani państwo, samorząd nie daje rady zorganizować zapasowych miejsc dla dzieci, to może pracodawcy zastanowiliby się, co się im bardziej opłaca.: lawina urlopów i nagłych „zachorowań” czy przyzakładowa przechowalnia świąteczna? A przed nami kolejny wolny długi weekend – Trzech Króli...

01 stycznia 2011

2011?

(opublikowany nieco po czasie)

Za chwilę będzie kolejny rok z głowy. Lepszy, gorszy, nie ważne – było, minęło, zostało kilka fotografii, rachunków, kolejnych dzieci...Nowy Rok ma być lepszy, a przynajmniej nie gorszy. W ostatnich dniach grudnia świat puchnie od planów, które warto/trzeba/można/musimy zrealizować w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy. Miejska Mama zrobiła noworoczny rekonesans matczynych celów na 2011 rok i jest pod wrażeniem, bo królują plany edukacyjne (zwłaszcza języki, kolejne studia), praca nad relacjami z partnerem, aktywizacja ruchowa i zaopiekowanie się własnym zdrowiem. Z noworocznych postanowień wynika również że w 2012 rok wejdziemy bogatsi o kolejne dzieci, nowych znajomych i odwiedzone miejsca, a te stałe – domy i mieszkania – czeka co najmniej lekki lifting.
Plany planami, ale nawet te zapisane mogą się poddać złośliwym atakom losu, z czego mamy nic sobie nie robią, bo po to są przecież plany, żeby można je było modyfikować. Z takiego założenia wychodzi zresztą i Miejska Mama, która od dwóch lat, czyli od pojawienia się na świecie Młodego, niestrudzenie w każdego Sylwestra przepisuje kolejne pozycje na następny rok. A nuż tym razem się uda.
A zatem – na 2011 Miejska Mama życzy wszystkim, a sobie przede wszystkim, bycia jak najbliższym zrealizowania noworocznych postanowień, a dodatkowo, niejako w bonusie – wielu niespodzianek, ale bez bolesnych i traumatycznych konsekwencji.