25 lutego 2011

Cena samodzielności

Z tym, że wychowanie bez umiejętności kuchenno-porządkowych powinno podchodzić pod zbrodnie przeciwko ludzkości, zgodzi się wielu, a z pewnością rzesze młodych mężatek, które od teściowej w ramach prezentu ślubnego dostały upośledzonego męża. Ten ani nie ugotuje, ba czasem nawet herbaty nie zrobi, ani nie sprzątnie, tyle co śmieci wyrzuci, bo śmierdzą, a naczynia zmyje, o ile żona mu zmywarkę załaduje i przypomni o jej obecności w kuchni. Za faceta-trutnia domowego jego kochaną mamusię należy postawić pod sąd wojenny, albo niech się synalek babą na starość opiekuje, to sobie kobieta do ostatnich dni będzie wypominać co zrobiła.
Ponieważ Miejska Mama tak źle sobie nie życzy, szkolenie Młodego postanowiła rozpocząć możliwie najwcześniej czyli od chwili kiedy zdolności ruchowe dziecka na to pozwalały. Sprzątanie, słanie, wyrzucanie śmieci to pikuś, w porównaniu z karmieniem kota czy asystowaniem przy gotowaniu. Miejska Mama po miesiącach doświadczeń wie już, ze z wprowadzaniem tego poziomu usamodzielniania warto poczekać albo do chwili kiedy refleks matki będzie równy prędkości eksperymentów dziecka, albo do czasu kiedy po wygraniu w Lotto, bogatsza o kilka milionów matka postanowi regularnie wymieniać zastawę stołową oraz zmieniać często aranżacje kuchni.
Mimo tych drobnych niedogodności etap wspólnego zajmowania kuchni należy uznać za bardzo atrakcyjny. Gotujący rodzice zyskują wiele nowych umiejętności. Kucharząc z dzieckiem pod bokiem, które za wszelka cenę tez chce mieszać, siekać i przyprawiać, doświadczony rodzic wie, ile czasu ma na przygotowanie posiłku, zanim trafią do niego obierki z cebuli, skorupki jajek lub ziemia z doniczki z pietruszką. Każdy ratownik przyzna takim ojcom i matkom wyróżnienie za sprawne gaszenie pożaru i wzorową pracę z materiałami łatwopalnymi, jak tłuszcz i dziecko razem wzięte. Dzięki maleńkim, ciekawskim rączkom rodzice będą zmuszeni wzorowo zorganizować swoją kuchnię, a już z pewnością zaczną skrupulatnie przestrzegać terminowego przeglądu lodówki, zanim przeterminowane wiktuały nie trafią do paszczy wiecznie głodnego małego kucharza i odkrywcy zarazem (innym rozwiązaniem jest nakładanie zamka cyfrowego na zamrażalniku i lodówce).
Kuchnia to nie jedyne pole, gdzie rodzic przy dziecku może się sporo nauczyć. Jeśli do tej pory nie segregował starannie brudnych rzeczy, nie przeglądał zawartości kieszeni czy pralkowego bębna to teraz z pewnością zacznie. Dziecko piorące, a każde chyba lubi we wszystkim naśladować rodziców, z pewnością za którymś razem w pralce zostawi ulubiony budzik taty, krwistoczerwonego, farbującego misia czy chociaż kredkę, długopis lub zwykłą cytrynę.
Umiejętność obsługi przez małolata kosza na śmieci to również wyzwanie dla rodzicielskich nerwów i refleksu w sprawdzaniu co z dóbr rodzinnych tym razem wyląduje na śmietniku, zakwalifikowane przez dwulatka jako śmieć ?
Jakby jednak rodzice stratni nie byli, wizja samodzielnego człowieka, który prędzej czy później opuści dom rodzinny i będzie potrafił samodzielnie egzystować, jest na tyle kusząca, że nie poprzestają w ćwiczeniu potomstwa z podstawowych zasad radzenia sobie w domu. Miejska Mama ma tylko nadzieję, że za te dwadzieścia lat jej przyszła synowa doceni wkład w pomyślność jej małżeństwa.

22 lutego 2011

W ogniu walk

Że w bólach rodzić będą, miały obiecane od samego początku. Kwestia przystosowania i nastawienia. Zresztą, w dobie postępu medycyny i ofert prywatnych klinik ten mankament życiowy można pominąć przy odpowiednim zasobie portfela. Ale, że w bólach wychowywać będą, tego w umowie nie było! A nawet jeśli, to drobnym druczkiem. I to przewrotnie – bo rodzisz babo przez dobę, dwie, no trzy, a gada na swym łonie karmisz, przewijasz...latami. A najgorsze są diabelskie progi, które u Miejskiej Mamy zaczęły się zgodnie z kalendarzem, tuż po drugich urodzinach Młodego.
Widać synek naczytał się mądrych książek o kryzysie dwulatka i raczył mamusię, zawsze przecież chłonną doświadczeń, odpowiednio DOŚWIADCZYĆ. W pakiecie oferuje trzy, cztery razy dziennie histerie, takie porządne, z rzucaniem się na ziemię, tarzaniem w zasmarkanych i łzawych kałużach i szlochaniem – NIENIENIENIENIEEEEEEE. Czasami wiadomo o co dwulatkowi chodzi. Problemem może być źle postawiona miseczka z zielonym groszkiem, co to Młody zamierzał go pożreć, albo zbyt powolne zagotowanie tego groszku, dramatyczne braki w zaopatrzeniu, kiedy ostatnia mandarynka ginie w paszczy syneczka, lampa włączona albo wyłączona w nieodpowiedniej chwili, zbyt wolne ubieranie się na spacer, albo zbyt pospieszne rozbieranie po powrocie. Gorzej, jeśli problemu Miejska Mama nie zna, bo nawet odnieść się nie może, a niestety gwałtowny rozwój emocjonalny nie idzie w parze z rozwojem nauki języka ojczystego. Więc drze się Młody i gania po mieszkaniu, ciąga, rzuca się, domaga – tylko czego? Czasem sam się zagubi w rozszalałych emocjach i nie wie biedaczek, o co się wścieka. Aż przykro patrzeć.
Oczywiście, mając w domu młodego człowieka z tymczasowym rozchwianiem emocjonalnym, można zwariować. Można oczywiście wątpić w własne kompetencje wychowawcze, podważać sens życia, rozpaczać, bić się w piersi, obwiniać partnera, uciekać z domu, obwiniać dziecko i tak dalej. Kryzys dwulatka niestety dosięga wielu rodziców, więc spectrum możliwych reakcji jest szerokie, aż do patologii przemocy. Miejska Mama wątpiła, szukała winy w sobie, w tzw. sytuacji, i pewnie nie jedno potkniecie jej się jeszcze zdarzy, bo Młody awanturniczy tryb życia dopiero rozpoczął, więc wszystko przed nim. Ale na szczęście Miejska Mama ma silną broń, która nie pozwoli jej przegrać tej bitwy, przynajmniej na razie: poczucie humoru. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy Młody kolejny raz przerabia życie na farsę, jak nie zrywać boków ze śmiechu na fukania, gonienia, fochy kilkuletniego brzdąca. Więc się Miejska Mama śmieje, po cichu, żeby syn nie zobaczył. Choć czasem śmiech przechodzi i w łzy, i długie rodziców debatowanie. Pocieszające jest że nad Miejską Mamą jej własna matka, też debatowała. Dlatego, zamiast się załamywać: rodzice dwulatków – łączcie się! To kiedyś musi się skończyć. A potem przyjdą kolejne przełomy...Rodzicielstwo to wspaniała przygoda. A nigdzie charaktery się tak dobrze nie hartują jak na polu walki. Do bojuuuuuuu!

19 lutego 2011

Zima trzyma

Jest taki moment w ciągu roku, kiedy ludziom chce się wyć. Dawno już minęła radość z pierwszego śniegu i marzenia o białych Świętach. Teraz żyć się odechciewa, gdy ranek w ranek zza okna widać połacie niekończącego się śniegu, który mimo ewidentnie wydłużającego się dnia, odbiera ochotę na szaleństwa na dworze. Gdyby to jeszcze urlop był, taki z nartami, kuligiem, w białym puchu i grzańcem wieczorem ale monotonna codzienność w monotonnej bieli niejednemu zepsuła już humor.
Rodzice zmęczenie bladością zimy odczuwają w dwójnasób. Raz – jako osobiste doznania w postaci przemoczonych butów, zmarzniętych rąk, irytującego odśnieżania samochodu, i noszenia kilogramów odzieży. Dwa – dzieci, które też mają powoli dość. No bo kiedy śniegu tyle co kot na płakał, że na sanki nie starczy, a place zabaw pozamarzane nie dziwne, że młody człowiek może się nudzić. Każdy spacer może zmienić się w koszmar, kiedy poprzedzić go wbijaniem w ortalionowy skafander ograniczający ruchy. A jak dołożyć do tego jeszcze szalejące zarazy, które ścinają seriami rodziców z dziećmi, więżą bezlitośnie w domach tygodniami i energie życiową wysysają zrozumiałym jest czemu zima wydaje ciągnąć się w nieskończoność.
Wiosny, wiosny nam trzeba, albo przynajmniej ekwiwalentu w postaci dwutygodniowego pobytu gdzieś bliżej równika, wśród kwiatów, owoców, śpiewu ptaku i szumu fal. Tyle, że wokół kryzys, rewolucje, i codzienne zobowiązania. Ale pomarzyć można.

15 lutego 2011

Nieuniknione porównania

Nie można dwa razy być pierworódką. Ten pierwszy raz, pierwszy krzyk, pierwsze emocje towarzyszące widokowi bijącego serduszka na ekranie ultrasonografu są nie do powtórzenia. Trochę to smutne, ale taka jest rzeczywistość. Przynajmniej ta oglądana przez Miejską Mamę.
Kiedy Młody miał się pojawić na świecie wszystko było nowe, odświętne, wyjątkowe w skali całego globu. Teraz, kiedy Miejska Mama po raz drugi przerabia „projekt dziecko”, większość rzeczy jest znana, przewidywalna, oczywista. Nie, żeby nie było niespodzianek, bo jak się okazuje ciąża ciąży jest nierówna (lub jak mówi pewien rodzinny lekarz – każda jest jedyna w swoim rodzaju), i ta przydzielona Miejskiej Mamie jest, w odróżnieniu od pierwszej, all inclusive. Czyli masz babo wszystko, co stereotypowo może się z ciążą kojarzyć, żeby Ci nudno nie było. Dlatego Miejskiej Mamy jest nieco mniej ostatnio w sieci...
Targana wyrzutami sumienia w stosunku do rosnącego w brzuchu rodzeństwa Młodego Miejska Mama wypytywała wszystkie znane matki-recydywistki o odczucia przy kolejnych ciążach.
Wyniki pospiesznej ankiety okazały się być tyleż rozgrzeszające co smutne: model drugi, trzeci, kolejny zawsze produkowany jest w cieniu starszego rodzeństwa, od życia płodowego zmuszany do dzielenia się matką, uczony od pierwszych dni bolesnych kompromisów. Pomijając sytuacje ekstremalne wiążące się z walką o życie nienarodzonego dziecka, to, co w pierwszej ciąży było niemożliwe, wykluczone okazuje się być wykonalne, a cała otoczka konsumpcyjna jest niepotrzebna, raz – z powodu posiadania większości rzeczy okołodziecięcych, dwa – z bolesnej świadomości co naprawdę jest potrzebne, co się liczy i ile pieniędzy zostało głupio wydanych za pierwszym razem. Nawet lekarze przy kolejnej ciąży są mniej wymagający. Cóż, człowiek uczy się na błędach...