30 marca 2010

Dayoff

Wiosna wkoło, słonko świeci, dzieci wyrastają w piaskownicach, nawet bez podlewania. Całe zagony dzieci. Krzyczy toto, biega, a mamy szczęśliwie opalają się na ławkach ogródków jordanowskich, zezując czujnie na potencjalnych samobójców.
Krótko mówiąc jest cudnie. Wózek skrzypi po lesie, wiatr wpada do domu unosząc cały zimowy kurz do góry, i dobrze, bo przed świętami posprzątać trzeba. Na warzywnikach kolorowo, aż ślinka cieknie i młode jedzą nieco chętniej bo głodne, od powietrza. W powietrzu czuć nowość, przyszłość i nadzieję. Bosko.
Wobec powyższego Miejska Mama ogłasza labę. Kilka chwil odosobnienia, nawdychania się wiosennych zapachów, napromieniowania się cieplutkim słońcem, przemyślenia, zamyślenia, odespania.

19 marca 2010

Przemeblowanie

Nic tak bardzo nie mobilizuje do przejrzenia zawartości szaf, półek i skrytek jak narodziny dziecka. Na skończonym i wypełnionym już po brzegi domowym metrażu trzeba wygospodarować miejsce dla kolejnego członka rodziny, który z czasem będzie obrastał stertą rzeczy. Najpóźniej po pół roku bezradni rodzice w poszukiwaniu pustych przestrzeni wdrapują się na strych, schodzą do garażu, lub znacząco przymawiają się do krewnego, który szczęśliwym trafem ma dużą garderobę.
Niekontrolowany przyrost materii to nie jedyny problem. Po kilku miesiącach okazuje się, że bezpieczne, dobrze zorganizowane mieszkanie to pojęcie względne.
Młody człowiek rośnie, rozwijają się jego zdolności motoryczne i po pewnym czasie w dolnych szafkach na gwałt potrzebna jest zasuwka, a tam gdzie jej się nie da założyć, trzeba ewakuować kolorowe płyny wypalające dziurę w gardle, super ostre noże w sam raz dla małych rączek i cenne miniatury, pamiątki po prababci, tak delikatne, że nawet dziecko poniżej roku z łatwością je podrze, przegryzie i zaślini.
Rodzice znudzeni nieustanym odsuwaniem potomstwa od rzeczy z pewnością nie przeznaczonych dla niego w pewnym momencie starają się wszytko podnieść wyżej, głębiej, dalej. Ale i to posunięcie jest bez sensu, bo młody człowiek rośnie, a im wyższy tym ciekawszy. Poza tym nie wszystko można łatwo przełożyć i ukryć. Sprzęt kominkowy, z pogrzebaczem na czele trudno wyprowadzić do garażu, skoro kominek jest w salonie. Zasłonięcie komputera szafką jest dość fatygujące i bezsensowne, zwłaszcza, jeśli chce się pracować, a przeniesienie garnków z szafek podblatowych pod sufit to pierwszy krok do regularnego jedzenia poza domem. Pralki, zmywarki nie da się schować przed ciekawskimi łapkami, które w zapamiętaniu majstrują przy kolorowych światełkach, guziczkach i pokrętłach.
Od kiedy Młody dumnie stanął na nogach, co daje mu przewagę osiemdziesięciu centymetrów plus wyciągnięte łapki, Miejska Mama nigdy nie wie, czym skończy się pranie. A zwłaszcza, że pierworodny uważa że najlepiej prać w temperaturze dziewięćdziesięciu stopni z wirowaniem na maxa. Codzienną rozrywką stało się zgadywanie czy zmywarka myła, płukała czy tylko suszyła. Żelazko w tajemniczy sposób wędruje na środek salonu, ciągnąć za sobą pompkę do roweru, kocią kuwetę i ulubione buty Mamy, związane wyrwanym ze ściany kablem i wypchane kluczami do domu.
Próba zracjonalizowania problemu i zastąpienia części półek rodziców rzeczami dziecka zakończyła się klapą - książeczki i zabawki fajna rzecz, ale dużo większą radość Młodemu sprawia wertowanie"dorosłej" literatury i czasopism, wyrywanie i nadgryzanie w co ciekawszych miejscach. Żadna zabawa nie może się równać wyścigowi Młodego i Miejskiej Mamy usiłującej uratować własny dobytek.
Zamykanie drzwi i zastawianie przejść również skończyło się porażką, bo Młody szturmem je bierze, radosnym wyciem ogłaszając sforsowanie kolejnej przeszkody. Jak do tej pory każdy matczyny fortel okazywał się tymczasowy, na najbliższe dwadzieścia - trzydzieści centymetrów, lub do odkrycia przez synka sposobu w jaki go obejść.
Miejskiej Mamie pozostaje więc głęboka wiara w trwałość dobytku i odporność na urazy własnego dziecka. Popijając ziołowe tabletki meliską może patrzeć na pierworodnego i słuchać zauroczonych synem gości, którzy jak mantrę powtarzają: to niesamowite jak te dzieci szybko rosną.

12 marca 2010

Rozhuśtani

Prawdopodobnie mężczyźni lepiej radzą sobie z problemami technicznymi dnia codziennego, od przysłowiowej żarówki, przez zawieszenie półki po pomalowanie ściany czy wymianę drzwi. Są często silniejsi, wyżsi, łatwiej im korzystać z dostępnych na rynku narzędzi i wreszcie są od małego przyzwyczajani do skrzynki narzędziowej i wyciągarki samochodowej. A ci, którym się to nie podoba są albo wytykani palcami, albo muszą wysłuchiwać za plecami znaczące westchnienia swoich żon.

Ale, powiedzmy sobie szczerze, ryzykując łatką seksistów, szowinistów, czy innych istów: drogie Panie, szanowni Panowie, ile czasu zajmuje przeciętnemu mężczyźnie wykonanie czegokolwiek od momentu idei po zakończenie realizacji?
Dużo, przynajmniej tak wskazuje doświadczenie Miejskiej Mamy i jej żeńskich okolic, które tę samą czynność, z pewnością nie wykonaną tak dokładnie, poprawnie technicznie, nie ideologicznie, zrobiły znacznie szybciej, a nadmiar czasu wytapiały nukając, gryząc się wewnętrznie i gotując w bezsilnej złości, w najlepszym razie wychodząc z domu trzaskając głośno drzwiami.

Młody w prezencie dostał huśtawkę. Piękną, drewniana huśtawkę. Było to ładnych parę miesięcy temu. Miejska Mama łącząc obrazek huśtawki i szczęśliwego dziecka natychmiast podreptała do męża namawiać go do zawieszenia zabawki. Po kilkudziesięciu minutach drapania się w głowę, zastanawiania się, wykładów z pogranicza ZPT (Zajęcia praktyczno-techniczne, jakby ktoś nie pamiętał), mechaniki, dynamiki itd. Idealny Tata orzekł, że się nie da, bo framugi nieodpowiednie, że można by, ale coś trzeba wkręcić, przesunąć, a na pewno się zawali, będzie zawadzać, ale tak, huśtawka śliczna i on sam takiej nie miał.

Miejska Mama w próbach nie ustawała, mobilizowana każdą wizytą na placu zabaw, gdzie Młody fruwał w powietrzu zanosząc się od śmiechu. Idealny Tata kiwał głową schowaną w monitorze i dalej odpowiadał, że się nie da, że nie można, na odczepnego okresowo zmieniając to na: owszem, można spróbować – czytaj: kiedyś, zaraz, nie teraz babo, nie widzisz że ja tu ciężko pracuję, bo mnie zaraz na allegro przelicytują.

Po kilku miesiącach do huśtawkowej batalii przyłączyła się Siostra Miejskiej Mamy grożąc przyniesieniem własnej wiertarki i samodzielnym zawieszeniem zabawki, co owszem, ukuło ojcowską dumę, ale z racji znajomości konstrukcji ścian w wielkiej płycie, było groźbą bez pokrycia.

Wreszcie Idealny Tata zszedł z piedestału fotela komputerowego osiem pięter niżej, bo aż na podwórko, a dokładniej na plac zabaw, gdzie na własne oczy zobaczył szczęście huśtającego się dziecka. Coś w nim drgnęło na tyle, że przytachał huśtawkę na środek pokoju. Kombinował, kombinował, przewieszał, odkręcał, zakręcał, wymierzał aż Młody po niemal godzinnej batalii rodzonego ojca ze złośliwym przedmiotem przez pięć minut mógł doświadczyć szczęścia bujając się we własnym domu. Następną godzinę Idealnemu tacie zajęło odkręcanie prowizorycznie powieszonej zaledwie chwilę wcześniej huśtawki, bo "będzie przeszkadzać".

Dwa dni później nie świadoma swej ignorancji technicznej Miejska Mama powiesiła sama huśtawkę w tym samym miejscu. Powiesiła, tak po prostu, na drewnianych ramionach wiszącego od zawsze hamaka. Trwało to pięć minut, po których Młody mógł się wreszcie bujać do woli.

Idealny Tata oczywiście żonę wyśmiał, wyszydził od babskich rozwiązań na ślinę, pouczył, jak powinno to być powieszone. A huśtawka do dziś wisi tak samo i dobrze jest.

10 marca 2010

Weekend pod specjalnym nadzorem

Weekend - dwa dni, które niejedną rodzinę doprowadzają do rozstroju nerwów i żołądka. O ile to drugie można spróbować regulować ukracając listę proszonych obiadków i kolacyjek, bądź po prostu jeść mniej, to na nerwy trudno coś poradzić, kiedy weekendowe plany zajmują kilka kartek na które musi starczyć zaledwie czterdzieści osiem godzin. Dla rodziców etatowych weekend to prawdziwe wyzwanie - połączenie dwóch światów: domowego, przy podwórkowego ze światowym, wnoszonym przez rodzica pracującego. Koktajl wybuchowy, właściwie podany może być bardzo smaczny. Pod warunkiem że zastosuje się odpowiednie proporcje

W piątek po południu Idealny Tata pędzi na skrzydłach do domu planując jakie radości czekają go w ciągu najbliższych dni z własnym potomstwem. Czego to nie będą robić! Może zoo? Albo wyprawa do klubu zabaw? Może jakieś spotkanie towarzyskie z innymi rodzicami? Na pewno plac zabaw, tak, plac zabaw i długi spacer. Dopadając domu już od progu porywa w ramiona zaskoczonego Młodego próbując udusić go w miłosnym uścisku. Młody twardy jest i nie takie rzeczy zniósł, więc dzielnie uścisk odwzajemnia. Piątkowy wieczór trwa i trwa, aż zmęczone do stanu histerii potomstwo pada wreszcie we własnym łóżeczku z tatą na podłodze. Miejska Mama wypoczywa korzystając z tymczasowego osłabienia męskiej części rodziny.

Sobota zaplanowana jeszcze wczoraj rozjeżdża się od poranka, bo weekendowy rodzic usiłuje pogodzić chęć odespania z tęsknotą za dzieckiem i listą spraw do załatwienia. A pośpiech nie jest tym, co dzieci lubią najbardziej. Idealny Tata wygłodzony rodzinnie ma priorytet - rodzina musi być razem, nie ważne jakim kosztem. Przed południem nadąsany Młody zostaje wciśnięte między wypchany supermarketowy wózek upchany na siłę po całym samochodzie. Nadąsany, bo tata nie pozwolił mu się bawić w dziecięcym ogródku, "bo brudno i zarazki". Rodzinny obiad zastępuje posiłek na mieście, żeby wyrównać straty czasowe. Młody, stworzenie towarzyskie dalej tkwi w nadopiekuńczym więzieniu taty, więc tylko z daleka może patrzeć na biegające wokół dzieci. Zrozpaczony usiłuje je zwabić do siebie krzykiem, przez co Idealny Tata o mało nie dławi się frytkami ze wstydu, że ma tak niewychowane dziecko. Miejska Mama pada na twarz, z tęsknotą myśląc o spacerze na którym o tej porze jest w tygodniu. Z idealistycznych myśli o ptaszkach, skrzypiącym wózku i wiosennych roztopach wyrywa ją warczenie męża na brak miejsc do parkowania. Czas mija a Idealny Tata nerwowo przegląda całodzienną rozpiskę. Z lekka zmęczona rodzina ląduje na proszonej skąd wraca ze śpiącym dzieckiem.

Niedziela, kolejny, długi rodzinny dzień. Dla każdego coś miłego: wspólna wizyta w preferowanej świątyni, na placu zabaw, na basenie czy deptaku. Idealny Tata dumny jak paw popycha wózek uważnie rozglądając się, czy ktoś widzi, jak dobrym jest opiekunem. Miejska Mama straciła wszelkie prawa rodzicielskie i ma się do dziecka nie wtrącać. Do czasu kiedy Młody zaczyna się drzeć wniebogłosy w kościele. Co go ugryzło, nie wiadomo, ale Idealny Tata jest wytrząśnięty i kolejny raz chce się zapaść pod ziemię ze wstydu i rozczarowania własnym dzieckiem.

Popołudniowy spacer na plac zabaw i znowu zgrzyt. Przerażony Idealny Tata za nic nie chce spuścić z rąk syna. Tyle tu niebezpieczeństw: są obce, biegające dzieci, niebezpieczne huśtawki, podstępna nawierzchnia, na której Młody może się przewrócić (daleko raczej nie poleci przy skromnym wzroście niecałych osiemdziesięciu centymetrów) i pełna zarazków piaskownica. Dziecko się wyrywa, pokrzykuje, ale nadopiekuńczy tata za nic nie odpuści, choć Miejska Mama łagodnie namawia i prosi.

W niedzielny wieczór Idealny Tata marzy o dniu spędzonym w pracy, po której wróci do zorganizowanego domu, gdzie czeka na niego żona z obiadem i uśmiechnięty syn, na którego znów będzie się mógł cały tydzień cieszyć.

06 marca 2010

Spowiedź matki

W związku z niezwykle serdecznymi listami, jakie trafiły na skrzynkę Miejskiej Mamy, z pytaniami o celowość pisania matczynego bloga, odpowiadam:
Miejska Mama nie jest, nie uważa się i, najprawdopodobniej nigdy nie zostanie idealną mamą. O, daleko jej do tego. Miejska Mama mamą etatową została przypadkiem, na skutek zawodowej i społecznej koniunktury oraz stanu zdrowia Młodego. Została i jakoś już jest, choć bardziej niż super mamą jest mamą obserwatorką, którą to pasje dzieli z synem. Miejska Mama słucha, patrzy i rozmawia, a co zaobserwuje spisuje, dla informacji i rozrywki innych mam, żeby nie myślały, że są osamotnione w swoich dzieciowych perypetiach.
Miejska Mama tęskni: za pracą, życiem bezdzietnej kobiety w wielkim mieście, przygodami w jeszcze większym świecie. Tęskni, wspomina, czasem się gniewa na matczyną codzienność, ale pogodzona z rodzicielskim losem stara się w nim jak najlepiej odnaleźć. Bo nie ma sytuacji której nie można by jakoś wykorzystać. Wiec szuka Miejska Mama sposobów na aktywności na rodzicielskim etacie i co i raz takie znajduje. Raz wychodzą, raz nie, ale zawsze jest ciekawie.

04 marca 2010

Zajścia i rozejścia

Na początku jest euforia. I wspólne oczekiwanie na dziecko. Chyba nie ma wspanialszego okresu w życiu pary, jak oczekiwanie na wymarzonego potomka. Godziny spędzone na zastanawianiu się jak to będzie, obserwowaniu rosnącego w brzuchu dziecka, urządzaniu świata na jego przyjście.
Potem narodziny - niezapomniane przeżycie zarówno dla niej jak i dla niego. Przekraczanie tego, co wydawało się nieprzekraczalne, a na koniec krzyk i mamy dziecko! Podobne do ciebie czy do mnie? Rodzice wracają do domu z dodatkowym, niezwykle cennym bagażem a potem jest różnie, bo co rodzina to inne modele. Ale jest fajnie, bo nowe, niecodzienne, czasem ciężkie, ale nasze, wspólne.
A potem zaczynają się schody. Bo ona siedzi w domu z dzieckiem ze światem piaskownicowo - pieluchowym a on w pracy, z misją utrzymania trojga, czasem bliżej dziecka, czasem dalej, jak u kogo wypadnie. Ona czeka, że on ją uwolni, on wierzy, że ona się spełnia. Szczęśliwi przy dziecku (oby) powoli oddalają się od siebie aż do życia w oddzielnych, płytko przenikających się światach. On ma fotkę rodzinną na biurku a ona opowiada jak on zabiera ją z synem/córką na wakacje. Wspólne święta i niedziele. Zawsze z dzieckiem, dziećmi, dla dzieci, dla dziecka, ciii bo dziecko patrzy. Nic o sobie nie wiedzą, nic o sobie nie chcą wiedzieć. Kiedyś wreszcie dziecko dorasta, odchodzi, usamodzielnia się a w domu zostaje zostaje dwoje obcych ludzi o wspólnych, zamierzchłych wspomnieniach, którzy muszą nauczyć się jakoś z tym żyć. Albo i nie. Podobno japońskie kobiety popełniają samobójstwa, kiedy mąż przechodzi na emeryturę. Przykre, prawda?
Ale przecież tak być nie musi. Przecież związek jest wybrany, zwykle dobrowolnie, wyczekany, wypieszczony. Dziecko, choćby najukochańsze zawsze, na szczęście, wyjdzie wreszcie z domu, jest tymczasowe, nie rodziców a swoje własne, a potem jeszcze kogoś, kto będzie chciał mieć z nim własne dzieci.

02 marca 2010

Zasady

Droga Matko, zapomnij - nie ma sprawiedliwości na tym wiecie. I choćbyś nie wiem ile podręczników przeczytała, ile godzin na kursach czy rodzinnej indoktrynacji pokoleniowo-dziecięcej spędziła, nie wygrasz z własnym dzieckiem. Mowy nie ma.
W bajki można sobie wsadzić rady i wynikające z nich wrzody żołądka opiekunów dziecka, że młodego delikwenta można kłaść tylko w taki a taki sposób, bo inaczej nie uśnie. I że nigdy, przenigdy nie podawaj mu brokułów, bo nie lubi, tak samo jak nie znosi tej różowej bluzeczki, czerwonej parasolki, czy sąsiadki z naprzeciwka. Wszystko nie prawda.
Młode z typową u nich perfidią wybiórczo stosują swoje własne zasady. Dla każdego coś innego. A najgorzej wychodzą na tym ci, co najbardziej się starają. Siostra Miejskiej Mamy spędza heroicznie swój wieczorny czas zdzierając gardło śpiewając synom kołysanki. Śpiewa jedną, drugą, trzecią - do skutku. Czas leci a ona opada z sił. Jej mąż po prostu gasi światło i siada na progu pokoju dziecięcego z gazetką, którą kiedy skończy zapewne potomstwo będzie już spało. Że nie przykłada się? Nie buduje więzi? Dzieci raczej na tym nie tracą, skoro raz, kiedy podjął próbę naśladowania swojej żony jego pierworodny syn kategorycznie kazał wracać mu na próg i czytać gazetkę, bo przecież to rola tatusia.
Młody pod ręką Idealnego Taty grzecznie zasypia w łóżeczku w ciągu kwadransa. Mleczko i dobranoc. Wolny wieczór. Kiedy Miejskiej Mamie wypadnie wieczorny dyżur, choćby nie wiem jak bardzo kopiowała ścieżkę swojego męża, Młody i tak nie raczy współpracować. Mamusia ma utulać na fotelu i już. A jak nie chce, to zabawa może trwać i do północy.
I tak można by długo. Permanentny niejadek, u babci nagle nabiera apetytu, milczek odzyskuje głos u wybranej cioci, a niezaradny przedszkolak pod okiem taty niespodziewanie potrafi wiązać buty. Oczywiście, należy dążyć do ujednolicenia świata małego terrorysty, ale to trochę potrwa.