30 kwietnia 2011

Mądry rodzic po fakcie

Dla rodziców recydywistów nie ma chyba nic bardziej irytującego niż spotkanie z nawiedzonymi pierworódkami szprycowanymi teoretyczną wiedzą jak właściwie wychowywać dzieci. Z braku wcześniejszych doświadczeń, niechęci do przyznania się do bycia neofitą w świecie dzieci, mądrzy się to strasznie, narzuca z wciśniętą, a nie przetrawioną wiedzą i generalnie szkodzi samopoczuciu otoczenia a co gorsza – własnemu, bo:

- rady traktuje jako zalecenia
- do opieki nad dzieckiem podchodzi jak do badań laboratoryjnych, z zegarkiem i menzurką w ręku
- za nic ma doświadczonych rodziców, które nie jedno już przeszli
- ślepo wierzy każdemu ekspertowi, i za wszelką cenę stara się stosować do wszystkich dostępnych wskazówek naraz

Na efekty nie trzeba długo czekać: brak snu, brak czasu na cokolwiek z wyjątkiem przewijania przed karmieniem, po karmieniu, ważenia dziecka przed karmieniem, po karmieniu, mierzenia, oglądania pod lupą, liczenia oddechów z zegarkiem w ręku. Tak pojmowane wychowanie dziecka to po prostu koszmar rodem z obozów pracy.
Miejska Mama ma ręce w opłakanym stanie, a język w bliznach od ciągłego gryzienia się, żeby czegoś nie powiedzieć, nie wtrącić się, nie skomentować. Bo prawem rodziców-pierworódek jest dojście do wszystkiego na własnych błędach. A to, że będą przez to wspominać wczesny okres dzieciństwa swojego jako horror to cena jaka muszą zapłacić.
Miejska Mama co dzień dziękuje za luzackie, wzorcowe podejście Siostry (matki dwójki dzieci), która pokazała jej jak nie dać się zwariować przy dziecku.

Mamo, a gdzie jest tata?

Tak już jest, że dzieci tęsknią za nie widzianym rodzicem. Tęsknią też rodzice za długo nie widzianym parterem. I nie chodzi tylko o zwykłe zmęczenie, chęć wypoczynku z poczuciem, że partner czuwa – po prostu mąż tęskni za żoną a żona za mężem. Tęsknota tym większa, im rzadziej się widzi kochaną osobę. Tyle, że dorosły lepiej sobie z nią radzi. Ale serce mu się i tak kraje, kiedy musi od rana do wieczora wysłuchiwać: mammmaaaa, gdzie je tata? Taaaata...
Miejska Mama ma w swojej kolekcji mnóstwo opowieści o tęsknocie. Niestety, głównie za tatą, bo jakoś już tak jest, że to ojców brakuje w domu przede wszystkim. Pracujące kobiety siedzą jak na szpilkach, by jak najszybciej wyrwać się do domu, odebrać pociechy z rąk niani, wyrwać ze żłobka, przedszkola, od zaprzyjaźnionej cioci. Jak na skrzydłach pędzą do aut, autobusów, pociągów, zziajane, zirytowane, wpadają i rzucają się w wir domu i rodzicielstwa, w dzikim amoku aż do położenia dziecka.
I choć Miejska Mama daleka jest od szufladkowania ojców, bo osobiście zna takich co wszystko oddadzą za chwile z dzieckiem, to niestety większość usłyszanych historii dotyczących tatusiów brzmi zupełnie inaczej.
Większość ojców, jak tylko upewni się, że dzieci są w bezpiecznym miejscu i rękach „zapomina” o problemie. Godziny pracy w magiczny sposób wydłużają się w nieskończoność, sprawy zawodowe stają się priorytetowe, wyjście do pracy urasta do rangi wyprawy do Cannes. I te slogany:

- kochanie, musisz zrozumieć, moja praca jest dla nas ważna
- zrozum, nie mogłem wyjść wcześniej, miałem ważną rozmowę
- nie odbierałem, bo spotkanie przeciągnęło się
- szczepienie? Nie dam rady, mam ważne obowiązki

Ręce opadają. Zwłaszcza, kiedy najważniejsza na świecie praca traci na wadze kiedy:

- mąż ma spotkanie towarzyskie
- zajmuje się swoim hobby
- po prostu mu się nie chce

Wówczas okazuje się, że nie możliwe staje się możliwe i szef jakoś łaskawszym okiem patrzy na spóźnienia, zadania w cudowny sposób daje się przełożyć, a pracę można zorganizować tak, że da się wcześniej wyjść z pracy.
Miejska Mama przerobiła już wszystkie opcje. Najpierw się łudziła, potem wściekała, wisiało jej ale zawsze było jej bardzo przykro z powodu syna, który przyklejony do szyby czekał na tatę. Dzie je tata....?

Jak pozbyć się dziecka

Wiosna przyszła a z nią sezon spacerowy. Dla jednych to zbawienne wyzwolenie od domowego aresztu spowodowanego mrozem, deszczem, kolejnymi chorobami, dla drugich – gehenna wielogodzinnych spacerów i godzin w piaskownicy. Myśląc zwłaszcza o tych drugich Miejska Mama postanowiła „sprzedać” sposoby na pozbycie się dziecka (eufemistycznie – wygospodarowanie czasu dla siebie) nie rezygnując z opieki nad nim. Choć w większości są to metody okresowe, od późnej wiosny do wczesnej jesieni, przy lekkiej tylko modyfikacji i dobrych chęciach sprawdza się nawet w jesiennych strugach i zimowych zawiejach.

Sposoby Miejskiej Mamy stosują się głównie do dzieci chodzących, ale co tu ukrywać – głębokowózkowe dzieci i tak nie potrzebują aż tyle uwagi i czasu co ich starsi koledzy, i z powodzeniem towarzyszą rodzicom przy załatwianiu dorosłych przyjemności i obowiązków, bez koszmaru wycia, wierzgania i mantry „nuuuuuuudzę się”.

Sposób pierwszy – im więcej tym lepiej
Największy błąd jaki może chyba popełnić rodzic, a zwłaszcza rodzic zmęczony, to skazywanie się na długotrwałe sam na sam z dzieckiem. Nie służy to ani dziecku, które ma prawo się znudzić „starym”, zgredliwym i poważnym rodzicem, ani dorosłemu, który zapewne potrafi wyobrazić sobie dużo ciekawsze rozrywki niż robienie babek z piasku, układanie klocków czy wielokrotną lekturę książeczki o strażaku. Dzieci, choć najwyraźniej części rodzicom z trudem to przychodzi do głowy, potrafią świetnie się sobą zająć.
Dlatego, jeśli jesteś rodzicem marzącym o wolnej chwili, czasie dla siebie czy spokojnej rozmowie ze znajomym, najlepiej spotkać się w miejscu gdzie dzieci jest dużo, albo z rodzicem, który ma dzieci.
Plusy: rozrywka i czas wolny dla dużych i małych
Minusy: nie da się ukryć, że co pewien czas trzeba latorośle skontrolować, rozdzielić, powychowywać, ale dopóki nie zabijają się nawzajem albo nie demolują okolicy, nie jest źle
Uwagi: Metoda nie sprawdza się na dużym terenie, bo trzeba się nachodzić, zbyt mała przestrzeń, niedopasowana do dzieci może być dla nich nudna, a co najważniejsze – niestety wśród dzieci zdarzają się odludki i osobniki aspołeczne, lub ewidentnie się nie znoszące i tutaj nic się nie da poradzić. Porażka murowana.

Sposób drugi – na wabia
Kiedy zbyt duża liczba dzieci przeraża rodziców, albo ich dzieci, rozwiązaniem pozwalającym odetchnąć jest wpakowanie się do piaskownicy, parku, klubu zabaw z własnym dzieckiem i zabawkami. „Wabia” w postaci atrakcyjnych gadżetów wystawia się przy sobie i czeka, aż jakieś dziecko się zwabi. Następnie wystarczy wyjaśnić własnemu i złapanemu na czym polega idea zabawy i mamy z głowy.
Plusy: zero dzieci przez dłuższy czas i nowe znajomości
Minusy: konieczność tłumaczenia na czym polega idea wymiany i dzielenia się
Uwagi: zabawki nie powinny być zbyt cenne, bo wypadki się zdarzają, a jeśli dziecko nie jest nauczone jak bawić się z innymi sposób z góry odpada.

Sposób trzeci – na pasożyta
Nie oszukujmy się, inni rodzice tez muszą przesiadywać w piaskownicach, kopać piłkę, wyprowadzać pociechy na spacer. Jednym sprawia to większą przyjemność, innym mniejszą. Ba, są nawet placówki, kawiarnie i kluby, które celem złapania klienta wystawiają w ofercie własne nianie, w cenie kawy (godne pochwały zjawisko). Zgodnie z zasadą „każdemu wobec potrzeb” należy sympatycznych i chętnych rodziców namierzyć, zlustrować, zagadać i dziecko mamy z głowy, bo przez najbliższy czas bawić się będzie w wesołym towarzystwie. Z nianiami jest łatwiej – im po prostu za bycie dzieciolubnymi płaci właściciel lokalu.
Plusy: wolność i bezpieczeństwo, zwłaszcza przy wypróbowanych rodzicach i nianiach
Minusy: kto nie lubi klimatów kawiarniano-towarzyskich i nawiązywania znajomości nie powinien próbować
Uwagi: zasada fair play – jak wykorzystujesz, daj się czasem wykorzystać i nie bądź mrukiem. Inni rodzice też potrzebują odpoczynku i czasu dla siebie

Sposób czwarty – nie ma jak w komunie
To metoda dla prawdziwych twardzieli, co to nie jedno już przeżyli, a zwykle – nie jedno dziecko urodzili. Jak to mówi znajomy Siostry Miejskiej Mamy: „dzieci powinno się mieć tyle, co by się sobą same zajmowały”. Prawda to, choć wcale nie wymagająca przerabiania kobiety na pepeszę rodzącą co roku kolejne duszyczki. Wystarczy skrzyknąć się z kilkoma innymi rodzicami i rotacyjnie, bądź sposobem „na kupę” zajmować się całą dziecięca menażerią. Przy odpowiedniej liczbie i wieku dzieci opieka kończy się na dozorze, moderowaniu zabaw, karmieniu i wycieraniu nosów. Resztę dzieciaki załatwią same.
Plusy: przy założeniu równego zaangażowania i przewagi dobrego humoru można zyskać nie tylko czas ale i ciekawe towarzystwo
Minusy: zwłaszcza w towarzystwie czysto kobiecym istnieje zagrożenie emocji i małych wojenek
Uwagi: oprócz chętnych rodziców i potencjalnych dzieci przyda się jeszcze duży lokal. Na małym metrażu komuna bywa zabójcza. Dla wszystkich.

Powyższe sposoby Miejska Mama stosuje zależnie od okoliczności. Żeby nie zwariować, nie wypalić się, zrobić coś dla siebie krąży między piaskownicami i dziecięcymi klubami z wózkiem wyładowanym po brzegi: zabawkami, jedzeniem, ubraniami i komputerem do pracy. Odwiedza zaprzyjaźnione domy, gdzie zawsze znajdzie podobnych jej rodziców. Dzięki takim metodom na palcach u jednej ręki może wyliczyć sytuacje, kiedy nie z własnej chęci musiała wracać do domu. Czego serdecznie życzy na wiosnę wszystkim rodzicom.

07 kwietnia 2011

Rodzicielska huśtawka

Kto raz kupował mieszkanie na kredyt, a już zwłaszcza w obcej walucie, ten doskonale to zrozumie:
Bierzesz, kiedy kurs korzystny, a praca pewna. Spłacasz nawet kilkadziesiąt lat. Raz lepiej, raz gorzej, ale zawsze do przodu. Kolejno masz balkon, przedpokój, łazienkę, pokój, salon...i tak dalej. Ale są chwile kiedy nerwowo patrzysz na kurs waluty i zastanawiasz się, czy może być jeszcze gorzej.
Dokładnie tak samo jest z rodzicielstwem. Tak zwani „dojrzali”, „świadomi”, „odpowiedzialni” przyszli rodzice z decyzją o dziecku czekają: na ślub, na mieszkanie, na moment, kiedy się wyszaleją, kiedy pensja będzie miała odpowiednią liczbę cyfr a stanowisko w pracy wystarczająco dużo okien i wypasiony ekspres do kawy. Są na samym szczycie. Młodzi, piękni i zamożni. Cały świat leży u ich stóp.
Ciąża to kolejny sukces. Czas marzeń i planowania i dumnego obnoszenia brzucha. Raz lepiej raz gorzej, ale pensja jest, samopoczucie nie najgorsze. Szczęścia dopełnia udany poród. Jest dobrze.
Macierzyński pędzi z prędkością światła zostawiając za sobą stertę zużytych pieluszek. Bywa trudno, ale wiadomo – dziecko bywa uciążliwe. Ale prawdziwe problemy zaczynają się kiedy o rodzicach, a zwłaszcza o matkach, przypomina sobie społeczeństwo, stawiając przed wyborem praca albo wychowawczy.
Dla większości rodzin oznacza to albo posiłkowanie się nianiami, babciami i żłobkami, maraton dziecko-praca-dziecko plus nadrabianie spraw rodzinnych i domowych w weekendy, albo jedna pensję mniej i brak stabilizacji finansowej. Tak czy inaczej – jest ciężko.
Ale tylko przez chwilę, bo o rodzinie znów przypomina sobie społeczeństwo, które wyciąga łapy po dzieci w wieku przedszkolnym. Znów dwie pensje, spokojniejsze tempo życia, starsze, bardziej samowystarczalne dzieci. Wracają dawne przyjemności, odradzają się uśpione przez kilka lat cele. Jest dobrze.
Wraz z grubością portfela i wydłużaniem się smyczy łączącej dziecko z rodzicem rosną apetyty – na podróże, zakupy, domy, inwestycje w siebie. Do czasu, kiedy dziecko zaczyna powoli wchodzić w dorosłe życie i potrzebuje supportu. Nie jest źle, ale może być nieciekawie. Zresztą zdrowie nie zawsze już to, a konkurencja w zawodzie coraz młodsza. Z samopoczuciem bywa różnie.
Paradoksalnie najbardziej oczekiwany moment w życiu rodzica może być tym najtrudniejszym – dziecko odchodzi i co dalej? Wszystko w rękach mamy i taty, zależnie jak sobie do tego czasu życie poukładali. Zakładając podejście zdroworozsądkowe w najgorszym razie zyskują wolny pokój i dodatkowe pieniądze, więc znów jest za co spełniać swoje marzenia. A tymczasem dzieci się mnożą, rozwijają, spełniają swoje cele – aż miło popatrzeć.
Miejska Mama lubi patrzeć na rodzicielstwo z tej perspektywy. Zwłaszcza jak ma gorszy dzień, albo kiedy życiowa waluta jest niestabilna. Prędzej czy później będzie lepiej. Tylko teraz, przez krótka chwilę, trzeba zacisnąć pasa. Opłaci się.

06 kwietnia 2011

Widoczne-niewidoczne

Punkt widzenia zależy od miejsca siedzenia – to taki szablon, który świetnie pasuje do rozmów o polityce czy światopoglądach a także, bardziej dosłownie...do rodzicielstwa. Dziecko zmienia optykę patrzenia na świat. Nie tylko fizycznie, choć oczywiste jestб że z pozycji przykucu (tak do 80 cm) widać zupełnie co innego niż z perspektywy dwa razy większej. Zmienia się przede wszystkim to na „co” się patrzy.
W ciąży widać przede wszystkim brzuchy. Są wszędzie. Tak, jakby z dnia na dzień ciężarne kobiety ukrywane latami nagle wyszły na świat. Ciężarne z czasem powszednieją i ich miejsce zajmują wszechobecne dzieci – w wózkach (których wcześniej również się nie zauważało), samochodach, na spacerach. Dzieciarnia roi się wszędzie.
Kiedy dziecko zaczyna zauważać świat, rodzice odkrywają go razem z nim, na nowo, jakby dopiero co wylądowali na planecie Ziemia. Wszystko może dziwić: niezauważany dotąd śmietnik, który mijało się latami, budynki, sklepy, place zabaw jakich chyba jeszcze wczoraj nie było, nieobecni i nieznani do niedawna sąsiedzi.
Najciekawiej jest jednak wtedy, kiedy młodzi ludzie mają własne pasje – koparki, autobusy, samoloty, zwierzęta – kto co lubi. Rodzice przyzwyczajeni do wyszukiwania atrakcji w terenie w pewnej chwili przestają je zauważać tylko dla dziecka. Miejska Mama niejednokrotnie zawstydzona rozglądała się wkoło, po tym, jak chwilę wcześniej z dziką radością krzyczała i machała do mijanej koparki. Problem w tym, że Młodego przy niej nie było....