09 grudnia 2013

Kto zgubił portfel?


Zdarza się Wam zostawić torebkę w samochodzie? Tak na chwilę, za minutkę wrócę?

A powierzyć ja personelowi sklepu?

Albo zostawić przed sklepem?

A może ostawilibyście torbę w korytarzu u lekarza? Żeby telefon nie dzwonił, nie przeszkadzał podczas wizyty.

Pewnie że nie. Zaraz człowieka oskubią, dobiorą się do danych osobowych, będą gmerać w prywatnych rzeczach.Miejska Mama by w życiu nie zostawiła. Co to to nie!

To skoro nie zostawiacie na pastwę innych toreb, portfeli, kalendarzy, laptopów to czemu do cholery zostawiacie w takiej sytuacji swoje dzieci?!

Jak co roku w grudniu - gorączka świąteczna na całego. Wszyscy się spieszą byle zdążyć z lista prezentów, załatwić wszystkie sprawy przed końcem roku i jeszcze karpia gołymi rękami złowić wypada. Norma. Ale  portfel ważna rzecz. Prawda?

13 listopada 2013

Zajechać się na śmierć.

Okulary, które pozwolą nam zminimalizować potrzeby snu.
Kosmetyki, w magiczny sposób niwelujące skutki tyrania na maxa i zarywania nocy.
Nowoczesne technologie, dzięki którym można pracować wszędzie, wykorzystując każdą wolną chwilę.

Halo?

Powoli!

Miejska Mama ma dość nieustannego pospieszania. Przeliczania wszystkiego na kasę, którą mogłaby zarobić gdyby miała więcej czasu. Zamykania świata w przestrzeni samochodu, korytarza biurowego i szatni w przedszkolu czy szkole. Nieustannego życia marzeniami - jak zarobimy to wyjedziemy na rajską plażę , stać nas będzie na dom gdzie śniadania będziemy jeść na tarasie, wreszcie będziemy mieli czas dla siebie, dzieci i bliskich. Marzenia się spełniają, to pewne, ale warto pamiętać, że na nich świat się nie kończy. Okres zachrzanu i wyrzeczeń może skończyć się kacem powyjazdowym, bo kiedyś do domu i roboty się wraca, smyczą w postaci kasożernych metrów kwadratowych, które żeby opłacić trzeba będzie pracować jeszcze więcej i na śniadania czasu nie będzie, bolesnym zdziwieniem, kiedy okaże się, że własnych dzieci nie znamy, a mąż w zasadzie lepiej dogaduje się z koleżanką z pracy. Zresztą nie dziwne, skoro to z nią spedza wiecej czasu.
Miejska Mama nie jest idealistką. Kasa jest potrzebna. Coś trzeba jeść, gdzie mieszkać, za coś wykształcić dzieci i jeszcze mieć trochę grosza na to, co jest dla nas w życiu najważniejsze. Tylko warto mieć świadomość ceny i tego, czy na prawdę warto.


10 września 2013

O pomysłach i spotkaniach

Dobry pomysł jest jak wata cukrowa - musi być kij, na który się ją nakręca. Kij mocny, wymiarowy, trzymany mocną ręką. Miejska Mama pamięta z czasów szkolnych, kiedy na początku roku szkolnego wszyscy stali sznureczkiem w kolejce do faceta z watą cukrową. Dzieciaki jak zahipnotyzowane wpatrywały się w różowe obłoki i wdychały zapach karmelu. Ehhh.
Wracając do pomysłu problem z wata by taki, że bez kija wata się lepiła, gniotła i przestawała wyglądać jak cukrowa chmurka a zaczynała przypominać wyżętą skarpetę.
Skąd ta wata? Miejska Mama z Mamy zaczęła po wakacjach kłaść bardziej nacisk na Miejską. Wakacje się skończyły, szkoła, przedszkole otworzyły uszczęśliwiając rodziców wolnym czasem, który można wykorzystać na takie pożyteczne rzeczy jak praca zarobkowa. Za chlebem wróciły więc tłumy rodziców z nad morza, z gór, jezior, wsi sielskich i krain egzotycznych. A wraz z nimi możliwości spotkań.
 Na takim właśnie spotkaniu w ramach Mamma Clubu pojawiła się inicjatywa wymiany inspiracji, zaskoczeń, zdziwień i potrzeba stworzenia czegoś wspólnie. Ciekawych zdarzeń wokół jest mnóstwo, na wyciągniecie reki. Pytanie tylko, jak je skonsumować. I czy warto. Bo czasem, jak się okazuje przy bliższym oglądzie idea przerasta działanie i z pięknych założeń pozostaje wydmuszka, obłok cukrowej waty który zmienia się w niefunkcjonalnego gniota.

21 marca 2013

Matka jest tylko jedna

Macierzyństwo to nie tyle biologia  a stan umysłu. 

Koniec długiego dnia. Bardzo długiego. Lista spraw do zrobienia wymięta. O stanie realizacji zadań  świadczy chybotliwy stan ciała. Miejska Mama ma dość. Marzy o relaksie. O kąpieli. Takiej z bąbelkami - jak jest dużo piany, to tego co pod powierzchnią nie widać i od razu samopoczucie lepsze. 

Od stanu zen dzieli Miejska Mamę jedynie maraton kolacja-dobranocka-kapiel-kładzenie. Byle spokojnie, cierpliwie. Niewiele różni doświadczoną matkę od wprawnego sapera. Wystarczy jeden fałszywy ruch, nie odpowiedni kabelek, pomyłka przy rozdzielaniu szczoteczek i BUM! Ciiiii, spokojnie. Jest dobrze. Kolacja przeszła bez awarii - gra nie do końca była czysta, bo Miejska Mama zaserwowała jajka. Gwarantowana owacja na stojąco. Dobranocka minęła niemal idealnie, nie licząc kilku kuksańców. Nieźle, nieźle...

Mayday! Mayday! Młodej puściły emocje i wyszarpała bratu garść kudeł. Kąpiel oddala się o kwadrans potrzebny na reanimację Młodego, który zalewa łzami kanapę. Zazdrosna Młoda ponawia atak. Trzeba ja siłą odciągać od wyjącego brata. 

Z lekkim poślizgiem parujące od ciepłej wody dzieci lądują w łóżkach. Miejska Mama pada na twarz. Ochoczo bierze się za usypianie, dając jak najlepszy przykłąd. Niestety, jak sie okazuje, niewystarczający. Kilkadziesiąd minut wiercenia się i upominania skutkuje wreszcie mairowym sapaniem.

Szczęśliwa matka wstaje. Gasi światła. Sprawdza, czy zakręciła gaz, zamknęła drzwi, nakarmiła kota. Wyłącza telefon. Gasi komputer. Wchodzi w strefę zen. Woda zachęcająco bulgocze wpadając do wanny, piana narasta, lustro paruje. Taaaaaak. Miejska Mama zamyka oczy. Coś przyjemnego...

- Mamo? A czemu ty tyle tej wody lejesz? A mogę do ciebie wejść? A mogę cię polać? Dlaczego nie po twarzy? Mamooo - Młody niemal wpadł cały do wanny sięgając po kubeczek do zbierania piany. Zaspana Młoda (dlaczego, dlaczego się obudzili?!) szykuje się do kąpieli.

Doświadczona matka wzdycha. I się dostosowuje:

Zasada pierwsza - nie ma wchodzenia do wanny. Wanna jest mamusi i won. Dla dzieci jest piana. Tylko muszą potem po sobie wytrzeć podłogę.
Zasada druga - za wszelką cenę ocalić resztki stanu zen: młode wyskakują z piżamek (zachlapane piżamki oznaczoną wycie, a Miejska Mama ma czas relaksu) i pod groźbą wydalenia z łazienki maja być cicho.
Zasada trzecia - szukaj pozytywów. Dzieci można wykorzystać do wielu praktycznych celów, jak na przykład podanie gąbki czy ręcznika.

Miejska Mama znów zamyka oczy. Woda przyjemnie bulgocze. Piana narasta. Dzieci....cóż, prędzej czy później się znudzą. Godziny pracy mamy za sobą. Na wychowywanie przyjdzie czas...po kąpieli.

26 lutego 2013

Zima zła a jak z tą wiosną będzie?



I skąd tyle tego entuzjazmu, że wiosna idzie?
Że niby zima za długa była?
Że zimno, że śnieg, grube kurty, odśnieżanie auta i mistrzostwa świata w kategorii „jak ubrać kilkoro dzieci w kombinezony zimowe żeby się przy tym nie zapociły”?
Oj dajcie spokój. Nie znowu taka długa. Jak Miejska Mama sobie na palcach policzy ile razy tej zimy  wychodziła z domu na te straszną zimę, to jej aż się smutno robi. Może z pół miesiąca tego będzie. A z dziećmi, tak na sanki, na górkę, czy jak? Może tydzień się uzbiera?.
Jak Młode zaczęły chorować w listopadzie to do dziś nie mogą się zatrzymać. Pory roku w tym kontekście są z lekka nierzeczywiste, nie licząc oczywiście wypadków typu: mam zamarznięte auto a muszę jechać z gorączkującym dzieckiem do przychodni. Fakt, to nie było zabawne.
W każdym razie, z okien Maminego Szpitala Domowego widać odwrót sił zimy. Może zarazy też sobie pójdą? Oby.

07 lutego 2013

Miejska Mama w podróży

 
Wie ktoś może, gdzie by tu czador nabyć? Taki śliczny, w błękitnym kolorze. A do tego kulę u nogi z najnowszej kolekcji - stylową, elegancką na piękniusiej bransolecie co się nie za bardzo będzie wpijać w nogę. Przyda się jak nic, bo jak Miejska Mama została ostatnio kolejny raz pouczona, że baba ma siedzieć w domu. A baba dzieciata to już mus.

Miejska Mama miała zawsze silne przekonanie, że z dziećmi można naprawdę wiele. Że pierwszy raz wyjście poza dotychczasowy komfort boli, ale potem jest już łatwiej. Zapewne jak wiele innych matek
Miejska Mama drżała myśląc o przejeździe przez miasto komunikacją miejską z dzieckiem pierwszym, a tym bardziej z dwójką. Potem już się przestała bać. Tak samo jak wyjść do kina, restauracji, lekarzy, sklepów, czy gdzie tylko iść trzeba a nie zawsze jest z kim zostawić dziecko. Nie żeby to było zaraz miłe i przyjemne, ale się da. 

Kiedy na horyzoncie pojawiło się widmo samotnej podróży koleją regionalną z wielkim plecakiem, wózkiem, sankami, dwójką dzieci i zaspami śniegu wokół Miejska Mama złapała lekkiego cykora ale i
poczuła przyjemne mrowienie w brzuchu - nowe wyzwanie! Wreszcie nadszedł dzień, kiedy objuczona niczym wielbłąd ruszyła ze swoją karawaną w świat. Pokonała autobus, metro (jedyne co to windy na
stacji nie ma, bo po co), niezbyt przyjazny dworzec kolejowy i niebotycznie wysokie wejście do wagonu. Zgodnie z zasadą - nie licz na domyślność tłumu, wyznacz swoich bohaterów -  z pomocą połowy pociągu
wtaszczyła cały majdan do środka i pękając z dumy zasiadła na kolejowym siedzeniu. Świat należał do niej. Przynajmniej do chwili gdy nieznajomy kilkudziesięcioletni mężczyzna siedzący obok nie wyjrzał zza gazety.

- Gdzie Pani ma męża? Nawet pijak by własnej żony samej z dziećmi w taką podróż nie wypuścił - na potwierdzenie wagi swoich słów mężczyzna pociągnął łyk piwa - I pani chce z takim być? Z pasożytem takim? Dzieci se zrobił i się nie zajmuje, łajdak jeden! Że sama chciała?! Kobiety to takie głupie są dzisiaj. To niech sobie pani jeszcze kilkoro zrobi i se jeździ! O dzieci to trzeba dbać, a nie się szlajać. Mocnych wrażeń się pani zachciewa? Że wyjeżdżała i że się da? A w domu to na tyłku siedzieć nie usiedzi? Ja syna miałem i pilnowałem, żeby baba mi w domu siedziała. A teraz, niewdzięcznik się do mnie nie odzywa. Zobaczy pani, pani tez tak będzie miała!- przez kolejne stacje niestrudzenie głosił mądre słowa.

Miejska Mama poczuła się pouczona. Podziękowała uprzejmie za mądre słowa, wszak mężczyzna był sporo starszy i jak widać wiele w życiu doświadczył - najwyraźniej na własną prośbę. Poza tym wreszcie mogła uciec od  nawiedzonego misjonarza. Jej podróż dobiegła końca.  Mniej wyrozumiała była pozostała część wagonu, która postanowiła natręta zlinczować.
 
Że też zawsze tacy na Miejską Mamę trafią!

17 stycznia 2013

W drodze na szczyt

Z poprzedniego życia Miejska Mama wie, że im gorzej, tym lepiej – bo jest chociaż co robić. Zgodnie z tą prostą zasadą dziś mamy cudowny dzień. Miejska Mama się pieni, pluje, wścieka, i gdyby mogła, to by nieprzystającą do rzeczywistości panią po drugiej stronie słuchawki przeciągnęła do siebie przez kabel telefoniczny.

A wszystko przez to, że Miejska Mama mieszka na Mount Evereście. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Fakt – cudnie jest się budzić i świat mieć jak na dłoni. Tyle, że żeby się położyć należy wcześniej się wspiąć na szczyt. A zimą bez czekanów rady nie da. Przynajmniej po podjeździe dla wózków, który projektował miłośnik wspinaczek wysokogórskich – 30 stopni pod górę jak nic. Podjazdu się nie odśnieża. Bo po co. Jak mróz jest, to dzieci w domu powinny siedzieć. Jak śnieg pada – tym bardziej. Spółdzielnia dba o dobro Młodej i Młodego i szuflą podjazd skrzętnie omija. Śnieg topnieje, potem zamarza, pada i znów zamarza. Pochylnia aż lśni malowniczo od lodowej gładzi. A Miejska Mama wychodzić musi. Bo Młody do przedszkola chadza i dobrze, żeby tam nie nocował.
Po kolejnej próbie samobójczej połączonej z morderstwem własnego młodszego dziecka, kiedy Miejska Mama odziana w buty do górskich wędrówek ślizgała się jak na ślizgawce, postanowiła wpłynąć na rzeczywistość. Uprzejmie, z zachowaniem wszystkiego „dzień dobry” i „przepraszam, czy mogłabym” zadzwoniła do spółdzielni” celem sprowokowania akcji odkuwania schodów z lodu.
  • Proszę pani, ale po co mamy odśnieżać, skoro dziś nie pada? - usłyszała w słuchawce.
  • Proszę pani, ale ja tam wczoraj byłam i nic nie widziałam – usłyszała po chwili.
  • Proszę pani, ale tylko pani ma ten problem – dodała urzędniczka na rozwianie wszelkich wątpliwości i absurdalnych roszczeń Miejskiej Mamy.
Fakt. Tylko Miejska Mama ma wózek. Zatem powinna zacisnąć zęby i nosić go na rękach po odśnieżonych schodach. Bo większość ze schodów korzysta. I jakoś nie narzekają.

10 stycznia 2013

I nie żałujesz?!

Nie potrafimy się cieszyć z tego co mamy. Nie wierzymy, że inni mogą potrafić się cieszyć z czegoś co nas by nie cieszyło. Jesteśmy społeczeństwem smutasów, miłośnikami zimnych kalkulacji (no, wyłączając ceremonie kościelne i święta), nieufni do wszystkich i wszystkiego wokół. A bycie matką to prawdziwy rajd przez takie gejzery zwątpienia.

Pewnie tęsknisz za poprzednim życiem?
Nie żałujesz?
Nie ciężko ci?

Takie pytania to chleb powszedni Miejskiej Mamy. Zamiast pytań "co porabiasz", "jak się miewasz" - pytań otwierających, dających miejsce na refleksję, podsumowanie i docenienie tego co się robi, Miejska Mama dostaje kolejnymi pociskami zwątpienia. Pytania w zasadzie retoryczne ze strony pytających. Przecież to oczywiste, że skoro Miejska Mama robiła co robiła to obecnie musi być nieszczęśliwa, sfrustrowana i pełna złości na otaczający świat, co ja matką uczynił.
Jak tylko taka matka znajdzie sobie nowe sposoby na życie, to albo jest podejrzewana o robienie dobrej miny do zlej gry, albo że niepoważna jest po prostu i tyle. Nie myśli o przyszłości, o zagrożeniach, że taki mąż to może ją zostawić, a pracodawca o niej zapomnieć, a dzieci z pewnością na niewdzięczników wychowa, co to mamusię do domu starców oddadzą. I z czego tu się cieszyć kobieto, no z czego? Miałaś imprezowa życie, karierę, perspektywy a teraz pieluchy masz albo nianię, co ci portfel drenuje. I po co ci to było?

Jesteśmy tak skonstruowani, że to co myślimy, to widzimy. Zatem, kiedy Miejskiej Mamie otoczenie zadaje durne pytania, ona doskonale wie, kto tak naprawdę żałuje swoich życiowych wyborów.

09 stycznia 2013

Na początek roku

Kalendarz to przenośna pamięć – setki dat, wydarzeń, adresów, których nie sposób zapamiętać. Miejska Mama ma dwa. Jeden, malutki, pakowny, śliczny wędruje z torby do torby. Zależnie od okazji rozpycha się w pojemnych kieszeniach torby dziecięcej, gubi się gdzieś między laptopem a aparatem fotograficznym, wciska w niezmiennie za ciasną (niezależnie od rozmiaru) damską torebkę. Zawsze czujny, zawsze na bieżąco, choć nastawiony tylko na naprawdę ważne sprawy.
Lekarze, spotkania, wyjazdy – rzeczy, których lepiej by było nie zapomnieć, niezmienne, zależne od czyjegoś widzimisię czy zakupionych biletów.
Drugi kalendarz jest pojemny. Zabazgrany szlaczkami, skreśleniami, przenoszonymi terminami, wykrzyknikami, uwagami. Porysowany długopisem przez Młodą, pomięty przez Młodego, który w akcie szału nim rzucił leży sobie dzień w dzień gdzieś między kanapą (domowe centrum dowodzenia) a regałem z książkami (bo bezpiecznie i wysoko). Wielki, mieszczący na jednej kartce całą dobę mieści w sobie zawartość eleganckiego mikrusa i wszystko co dzieje się na co dzień. Młody ma bal karnawałowy? - zapisane.
Przyjeżdżają zakupy? - zapisane.
Trzeba zaplanować wyjazd na ferie, żeby z biletami zdążyć? - zapisane.
Umówić termin na ważne spotkanie, co to od niego zależeć może wszystko? - zapisane.
Rzeczy ważne i nieważne stoją obok siebie, mieszają się sprawy rodzinne i zawodowe, samo życie zamknięte na czterystu stronach w twardej okładce. Czarnej, żeby się mniej brudziła.
Miejska Mama bardzo przywiązana jest do swoich kalendarzy. Bez nich czuje się jak bez kompasu w dżungli codzienności. Ale czasem sama ma siebie dość za te zakreślone czerwonym kółkiem niezrealizowane zadania, za przeniesione terminy, odroczone działania. Gromadzą się po cichu a potem nagle spadają lawiną dobijając Miejską Mamę poczuciem niemożności, nieskuteczności i przeświadczeniem o własnej słabości.
Żeby się nie gromadziło Miejska Mama ma postanowienie na ten kolejny, nowiutki, 2013 rok: jeden dzień, jedno zadanie z jednej kategorii. I tak się tego codziennie uzbiera, bo ogarnięcie domu, rodziny, różnych instytucji i własnych zamierzeń wymaga wielu zapisanych wierszy.