23 października 2012

I nie bała się pani? Przecież tam są zarazki?!


Podróże kształcą. Zwłaszcza te dalekie. Czasem nauka jest bolesna, nawet bardzo. Bo trudno chłonąć obcość nie pozwalając jej wpływać na siebie. I nie tylko sposób zachowania innych, odmienny klimat, jedzenie czy florę bakteryjną chodzi. Im dalej od ojczyzny tym trudniej. Zwłaszcza z dziećmi.
Tysiące kilometrów od domu zwykła infekcja staje się wyzwaniem. Czy uda się nam znaleźć lekarza? Czy on się zna na leczeniu dzieci? Czy nas zrozumie? Jakie leki poda?
I ci ludzie! Czego oni od nas chcą. Nie, nie mogą dotykać moich dzieci! Nie, nie wolno ci się bawić z małymi tubylcami. Oni mogą być chorzy, wrogo nastawieni, możesz nie rozumieć ich zwyczajów. I co wtedy?
Posiłek nie przypomina w niczym schabowego z ziemniakami i marchewką z groszkiem, a młode nieufnie podchodzą do nowości. Ile można wytrzymać o suchym chlebie i wodzie. I ta woda? Czy rzeczywiście była przebadana? Czy dziecko nie dostanie ameby czy innego syfu? I to w podróży?! Sraczka przy wielogodzinnej jeździe samochodem, autobusem, pociągiem czy nawet lot samolotem jawią się jak jakiś koszmar.
Lęki sprzed podróży płynnie przechodzą w strach. A strach z czasem staje się coraz mniejszy, aż zmienia się w rutynę. Potem jest już tylko lepiej. Każdy kolejny dzień przynosi nowe doświadczenia, dzieci się cieszą, rodzice adaptują. Twarde założenia z okresu planowania podróży stają się jeśli nie śmieszne to nierealne bądź nie ważne. Smoczek Młodej ciągnie się po ziemi. Młody je co prawda mytymi i dezynfekowanymi rękoma, ale z talerza, który w naszym świecie powinien był wrócić do zmywarki. Mistyczne, krwiopijne komary, roznoszące zagładę kurczą się i jakoś oswajają. Z dnia na dzień wyzwanie jakim miał być pobyt DALEKO ustępuje miejsca monotonii. I wówczas nagle trzeba znowu wracać. I odnaleźć na nowo w rzeczywistości, która z perspektywy pobytu po drugiej stronie globu, jawi się dość histerycznie.
Miejska Mama ogłasza powrót do domu.