24 maja 2010

Macierzyństwo na walizkach

Bycie żoną przy mężu na placówce nie jest łatwe. Nuda, obcość, samotność, tymczasowość, brak perspektyw. Oczywiście, są nowe miejsca, nowi ludzie, przygody, niespodzianki – ale nie każda z kobiet potrafi tak czerpać z nowości i zaaklimatyzować się rzucona gdzieś hen daleko od środowiska naturalnego.
Nie jest łatwo importowanej mamie, która musi sobie poradzić nie tylko ze sobą, ale i z dziećmi, dla których wyjazd na placówkę nie jest łatwy. Czasami takich migrujących rodzin w okolicy jest więcej, są specjalne szkoły dla dzieci, kluby dla mam placówkowych, osiedla – mini społeczności, żyjące według własnych zasad. Wtedy jeszcze jest z kim porozmawiać, wyżalić się, poszukać pomocy. Ale niestety wielokrotnie przerzucona na obcy teren kobieta musi radzić sobie sama, nierzadko nie znając nawet lokalnego języka.
Importowane mamy czasem uciekają do domu, do bliskich, codziennych przyzwyczajeń i znanego stylu bycia. Pakują dzieci i choć na klika tygodni wracają do swoich, żeby złapać oddech przed kolejnym powrotem do nowego, obcego miejsca zamieszkania. Z Polski uciekają zwykle tam gdzie cieplej, gdzie, inaczej niż w Polsce, między listopadem a marcem da się wyjść z domu a ludzie są bardziej przyjaźni i otwarci.
Zdaniem Miejskiej Mamy mamy na walizkach to prawdziwe bohaterki. Miejskomamine krajanki męczą się nierzadko z samotnością w macierzyństwie, z poczuciem zmarginalizowania, nowymi obowiązkami. Ale zwykle mają mamy, teściowe, siostry, przyjaciółki – mini rezerwat ostatniej szansy. A mamy importowane – nic.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz