12 lutego 2010

Dzień za dniem

365 dni macierzyństwa za Miejską Mamą. Rok rozczarowań, wyzwań, intensywnej nauki i pośpiesznej weryfikacji dotychczasowych poglądów i planów. Dwanaście miesięcy dojrzewania do miłości, zakochania, kochania, radości, nadziei, dumy, niespodzianek. Dystansu do własnego ciała, do zmęczenia, do siebie samej. Podważenie podstawowych pojęć: ja, my, oni, teraz, zaraz, kiedyś. Bo nagle, po miesiącach pozornych przygotowań stała się realną matką z całym bagażem do tego.
I te ciągłe truizmy, od których trudno uciec. Bo nie da się ukryć – małe dziecko, mały kłopot. Duże dziecko, duży kłopot, a wszystko proporcjonalnie do wzrostu i umiejętności. I kiedy Miejska Mama zdobywała kolejny szczyt, wygrywała bitwę, zaprowadzała porządek we własnym otoczeniu zawsze przychodziła rewolucja, wróg zaskakiwał nową bronią, a z za chmur wychylały się kolejne masywy górskie.
Jak przetrwać? Pokorą, zorganizowaniem i umiejętnością bycia mimo wszystko z ludźmi. Bo, choć wydaje się to na początku nieprawdopodobne, ten sam cud wyczekiwanego poczęcia, pierwszej ciąży, przeżycia porodu i tulenia własnego dziecka przeżywają setki, tysiące, miliony kobiet jednocześnie. I też mają lepsze i gorsze dni, dzieci co nie śpią, mają kolki, więzią matki w domach, odsuwają od męża, pracy, znajomych. I one rozumieją i radzą sobie lepiej lub gorzej. Więc czemu z nimi nie porozmawiać, nie skorzystać z ich doświadczeń?
Kolejne lata przed Miejską Mamą, dumną i szczęśliwą matką, która czasami ma wszystkiego na prawdę dość. Ale chwilę później Młody szczerzy zęby cztery, chwiejnie staje dwunożnie, przytula się – i czego chcieć więcej?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz