31 stycznia 2011

Ojcowskie wzloty i upadki

Liczba planowanych dzieci maleje liniowo do liczby już posiadanych – mówią doświadczeni rodzice. Po urodzeniu pierwszego kobiety dostają skrzydeł i jak już się pogoją i zapomną jak to było, zaczynają snuć wizje licznej rodziny. Przechodzi im zwykle po pół roku obowiązkowej odsiadki w domu, ale wtedy świrują ojcowie, którzy właśnie dorośli do idei ojcostwa. Wiadomo – im dziecko większe tym fajniejsze, tak do półtora roku. A potem, jak mawia Siostra Miejskiej Mamy, matka-recydywistka, kochane maleństwa powinno się hibernować na jakieś najmniej kolejne półtora roku.

Ze względu na nadal panujący typ rodziny tradycyjnej ojcowie często nie podzielają zdania swoich żon. ICH dzieci są cudowne i kochane przez całe dwa dni w tygodniu plus wakacje. W zaślepieniu miłością do pierworodnego tatusiowie mamią swoje partnerki obietnicami gór złota, wakacji co drugi miesiąc i ojcowskich dyżurów, żeby tylko zdecydowały się na kolejna ciążę. Poza tym, wiadomo, okres pracy nad dzieckiem jest jednym z najbardziej przyjemnych, jakby nie było.

Rozsądek dogania ojców po fakcie. W obliczu zdeformowanej partnerki i szału hormonów weekendowym tatusiom nieco blednie mina. Zaczynają wracać wspomnienia, a tu dom trzeba wyremontować, na to kolejne, co ma przyjść na świat. Ledwo się rodzina otrząsnęła z pierworodnego drenażu domowych finansów, a już rosną wydatki na witaminy, odżywki, i inne ciążowe przyjemności. A po dziewięciu miesiącach – bach! I oprócz roszczeń pierworodnego o czas i energię rodziców walczy również jego rodzeństwo.

Jak wynika z przeprowadzonego przez Miejską Mamę wywiadu środowiskowego niejeden idealny tata, który dzielnie sprostał wyzwaniom rodzicielstwa za pierwszym razem, za drugim ma z tym spore problemy. A szkoda.

ps. Do wszystkich, a przede wszystkim ojców: Miejska Mama zdaje sobie sprawę, że to uogólnienie i osobiście zna wyjątki, ale statystyki są jakie są.

29 stycznia 2011

Tata w butach mamy

Wreszcie weekend. Wyczekany, wymarzony, boskie dwa dni na pięć dni rutyny i harówy. Miejska Mama uwielbia weekendy, bo w piątek wieczór w cudowny sposób zamienia się w Idealnego Tatę, a Idealny Tata w Miejską Mamę.
Zaczyna się w sobotę rano, kiedy Miejska Mama byczy się w łóżku, bo stęskniony za synkiem Idealny Tata (typ: weekendowy ojciec) wyżywa się rodzicielsko. Śniadanie paruje na stole, kiedy Miejska Mama wreszcie się zwlecze, ale nim dojdzie do kuchni, chłopaki na tyłach w ramach zabawy w skakanie po łóżku zdążą je posłać (lepiej czy gorzej – wszystko jedno, zawsze mniej roboty). Po śniadaniu Miejska Mama może zapomnieć o domowym maratonie czy zabawianiu Młodego do południa – Idealny Tata nadal w deficycie ojcostwa, dopiero się rozkręca.
Dwunasta – ponieważ Miejska Mama się obrzydliwie obija i nie ogarnia w weekendy domu - tylko sobie stuka w klawiaturę, książki czyta, wychodzi albo po prostu śpi – lunch jest dość...niezwykły. Żadne zdrowe żywienie tylko rozpusta ojcowsko-synowska. Dziś na przykład były...lody.
Na spacer idą wszyscy, bo Miejskiej Mamie się już nudzi na „wychodnym” od roli, nie ona pcha wózek, nie musi się tarzać po ziemi, ani przeciskać pod drabinkami. Bo dziś „mama” to Tata.
Z głodem nie ma żartów, a już na pewno nie w rodzinie Miejskiej Mamy, więc tego obowiązku woli już sobie nie odpuścić, choć i Idealny Tata w weekendy potrafi się wykazać. Jako operator wytwornicy naleśników jest idolem Młodego, naleśnikożercy. Po obiedzie Idealnemu tacie powoli leci kondycja, ale daje jeszcze radę poskakać i potarmosić się z dzieckiem. Zrelaksowana Miejska Mama nadrabia zaległości na swoich poletkach. Już się spieszy, bo za chwilę...
Osiemnasta! Idealny Tata zaczyna dymić, charczeć, trząść się i pada bez sił. Miał długi dzień, biedaczek. Dzień mamy.
Idealny Tata pochrapuje w fotelu, kiedy Młody z Miejską Mamą pod rękę, finiszuje. Wieczór to szczyt szaleństw, kończących się kąpielą. Jakaż przyjemność bawić się z dzieckiem nie znudzonym całodziennym towarzystwem mamy. W niedzielę Idealny Tata zacznie marudzić, ale jeszcze da radę. A potem powrót do monotonnej rzeczywistości.

ps. Idealny Tata wchodzi w rolę dosłownie – Młody uwielbia sadzać go na fotelu i zakładać ojcu szpilki matki. Freud miałby chyba tu dużo do powiedzenia...

W wirze zmian

Dziecko to synonim zmiany. Zanim jeszcze pojawi się na świecie wywraca do góry nogami życie swojej matki, ojca, ich związek, a nawet otaczającą ich przestrzeń. Zmiana mieszkania,, przemeblowania, zakupy, urlopy, zwolnienia lekarskie, przemiana tempa życia ze względu na karykaturalne kształty kobiety utrudniające jej poruszanie się – takie drobne uroki ciąży.
Nowo narodzone dziecko nadal kontynuuje swoja misję – dotychczasowa codzienność zmienia się nie do poznania. Jakiekolwiek próby adaptacyjne, małe sukcesy organizacyjno-wychowawcze rodziców już wkrótce zastępuje kolejne wyzwanie czy porażka, z którą trzeba sobie radzić. Skończyły się kolki? Zaczną się zęby. Skończą się zęby i trzeba walczyć z karmieniem nocnym, smoczkiem, nocnikiem itd. Przestanie się bać obcych? Zacznie walczyć o miejsce w rodzinie. Zrozumie ideę zakazu? Pojmie radość przekraczania granic, która utemperuje zrozumienie pojęcia kary tylko na chwilę, zanim zacznie pyskować.
Zero wytchnienia dla rodziców, żadnej taryfy ulgowej, okresu ochronnego. A jakby tego było mało – matki i ojcowie cierpią na nieuleczalną naiwność: może jak przeżyliśmy to pierwsze, to machniemy sobie drugie? Będzie łatwej, no co to nie my!
I znowu: nieustanna improwizacja bo kolejne dziecko jest INNE, znaczy wszystko przerabiamy od nowa dla tego modelu. W dodatku dom, codzienność, przyzwyczajenia trzeba dostosować na nowo nie do dwójki, ale do co najmniej trójki współlokatorów.
Wniosek: kto bardzo przywiązany jest do swoich przyzwyczajeń i nerwowo reaguje na przesunięcie paprotki, która od wieków stoi w tym samym miejscu na parapecie, albo na próby zmiany terminu popołudniowej herbatki, ten powinien omijać szerokim łukiem ideę rodzicielstwa.

16 stycznia 2011

Dobre słowo

Miejska Mama wdziękiem i kurtuazją dyplomaty nie grzeszy, ale ponieważ lubi ludzi chętnie się do nich uśmiecha, stara się być uprzejma i wdzięczna. Ponieważ wyznaje zasadę, że z ludźmi jak z lustrem: co pokarzesz to zobaczysz, stara się być miła. Wyrozumiała. I nie dać się sprowokować przez rzesze DOBRZE WYCHOWANYCH LUDZI, którzy się chyba uwzięli na kobiety z dziećmi.


Apteka, jedna z wielu na warszawskim Ursynowie. Przed apteką właściwą dwoje drzwi – te od ulicy i od pomieszczenia właściwego (taka śluza), po co nie wiadomo, może żeby cieplej było, bo łatwiej z pewnością nie jest, zwłaszcza z wózkiem. Miejska Mama wychodzi z gracją słonia: jedną nogą trzyma jedne drzwi, drugie podtrzymuje ręką, drugą ręką i nogą stara się wmanewrować w odpowiednie miejsce wózek ze śpiącym Młodym. Ufff...udało się. Między innymi dla tego, że starszy pan drzwi zewnętrzne podtrzymał. Miejska Mama uśmiecha się dziękczynnie i dziękuje werbalnie. Widocznie za cicho bo uprzejmy do tej pory człowiek zaczyna na nią wrzeszczeć, że nie wychowana jest, bo „mówi się dziękuje” i że jak wózka prowadzić nie potrafi to niech ludziom nie przeszkadza. Facet trzaska drzwiami a Miejskiej Mamie z trzaskiem szczęka opada.


Supermarket. Żaden hiper tylko super, taki co to się po mleko i bułki wyskakuje. Kolejka jak diabli. Miejska Mama ponieważ nie zaciążona, a jedynie dzieciata, grzecznie staje w ogonku dla tych normalnych, bez specjalnego traktowania. W wózku Młody. Powoli zaczyna się nudzić. Ale co zrobić, kiedy się jest samotna matką dnia codziennego, czyli do weekendu taty nie ma, niani nie ma wcale, a reszta sporadycznie? Dziecko zostaje przy matce. Kolejka wolno się przesuwa, w Młodym nieco szybciej narasta frustracja, prawie mu już uszami wychodzi. Miejska Mama policzyła z synem wszystko co policzalne, obejrzała każdy fragment zawartości koszyka i własnej osoby i zaczyna tracić inwencję. Nagle z tyłu zostaje brutalnie zaatakowana: sześćdziesiąt plus też się irytuje i emocje postanawia wyładować na Miejskiej Mamie, jak się okazuje wyrodnej matce i pasożycie, co kolejki zajmuje. Zdaniem zażywnej sześćdziesiąt plus w czasach jej młodości matki nie ciągały dzieci po sklepach (a niby kto stał w kolejkach po chleb czy kiełbasę jak rzucili?), i potrafiły je lepiej wychować. Dziesięć, dziewięć, osiem...Miejska Mama stara się zachować stan zen między zirytowanym synem i toczącą pianę babą.


Tramwaj, godzina wczesno-popołudniowa. Miejska Mama z Młodym przeprawiają się na drugą stronę Wisły na proszoną herbatkę. Godzina narzucona przez gospodarzy, ale nawet znośna, bo przed i po szczycie. Młody chrapie w wózku, bo to pora drzemania. Miejska Mama zchetana, bo właśnie pokonała z wózkiem z Młodym pod pachą kilkadziesiąt stopni, bo nie znalazła w sobie wystarczająco dużo samozaparcia żeby zdecydować się na zasikaną windę (o warunkach jazdy komunikacją publiczną już było). Tramwaj nadjeżdża. W środku zastępy pierwszej co do liczebności grupy dysponującej nadmiarem czasu w Polsce. Beret z kapeluszem i parasolem pod pachą. Miejska Mama się uśmiecha, Młody się budzi i też się uśmiecha, bo właśnie drzwi się otwierają. Miejska Mama usiłuje wjechać do wagonu, na szczęście tramwaj niskopodłogowy a i kondycja matczyna niezła, bo nikt z pomocą nie spieszy. Ale żeby tylko to! Miejska Mama przepraszając że żyje przeciska się w stronę kasownika szukając przestrzeni na bezpieczne ustawienie wózka. Wagon w krzyk: że niech uważa, że tu ludzie stoją, że sobie godzinę wybrała, żeby tak dzieciaka ciągać! Jak samochodu nie ma (ma, ale stara się nie używać jak nie trzeba) i do pracy nie chodzi to niech w domu siedzi! Miejska Mama pokornie zaciska zęby i liczy przystanki do celu.


Ludzie, co was ugryzło!

Rozważania z zaciążania

Miejska Mama na fali ostatnich rozważań na temat recydywy rodzicielskiej skupiła się na temacie samej ciąży. A dokładniej – jak zaciążyć, żeby się nie dociążyć.

Teoretycznie w ciąży warto być kobieta pracującą i to na umowę o pracę. Pozostałe kobiety, a już zwłaszcza te, które postawiły na swoje i walczą jako lwice biznesu ciążę mogą potraktować co najwyżej w kategoriach lekkich niedogodności. Na więcej raczej nie mają co liczyć. Wracając do tych etatowych - z punktu widzenia stereotypowego pasożyta społecznego ciąża to nieprzerwana laba, za którą w dodatku płacą. Lekarz posłusznie wystawia L4 i z głowy.

Może i warto, ale pod warunkiem, że na zwolnienie idzie pierworódka, i to nie myśląca o konsekwencjach laby w kontekście dalszej kariery zawodowej. Pracujące ciężarne z przychówkiem raczej nie mogą liczyć na wypoczynek w domu. Trudno korzystać z dobrodziejstw pracy na etacie kiedy do leżącej, niczym wieloryb na plaży zaciążonej, zagląda wciąż pierworodne żeby: nakarmić, wybawić, wyspacerować.

Matki recydywistki, które postawiły na przerwę zawodową i zajęły się wychowaniem dzieci mają tak samo, tylko, że za „chorą” ciążę nikt im jeszcze nie zapłaci. Nie mają wyjścia - dopóki na sygnale nie zostaną odwiezione na patologię ciąży, o jakichkolwiek ulgach chyba mowy być nie może.

Reasumując: nie czy udomowione czy pracujące, każda kolejna ciąża to dodatkowe atrakcje i przekonywanie się, że kobieta z cukru nie jest. Te refleksyjne, wychuchane, wyidealizowane dziewięć miesięcy zdarza się chyba tylko raz.

11 stycznia 2011

Amnezja

Miejska Mama coraz częściej dochodzi do wniosku, że natura wyposażyła kobiety w pamięć wybiórczą. Bo gdyby pamiętały wszystko co przeżyły, ludzkość przestałaby istnieć.
Oto jedna ze znajomych mam: piękna, atrakcyjna nie tylko fizycznie ale i intelektualnie, a w dodatku obdarzona luzackim podejściem do życia. I jeszcze karierę robi.
Kiedy urodziła nr 1. wytrzymała w domu chwilę, tak ciągnęło ją do normalnego życia. I zaczęła godzić obowiązki bycia matką dość kapryśnej osoby w postaci własnej córki z obowiązkami zawodowymi. Miewała dość. Była blisko głębokiego kryzysu z mężem z tego powodu. Bez niani ani rusz, a ta zmusza do punktualnych powrotów. W domu syf. Nigdy więcej? Nr 2 szczęśliwie przyszedł na świat kilka lat później. I znowu: maraton dom-praca-dom, nie nie mogę zostać po godzinach, nie kochanie, ty musisz wrócić, bo mi sprawy się komplikują. Nieustanny wyścig z czasem i brak snu, nocne wrzaski, kłótnie Nr 1 z Nr 2, starcia z mężem, drenaż portfela, bo i niania i przedszkole, takie co wyrozumiałe dla pracującej matki. A wakacje? – we dwoje da radę, ale cztery bilety lotnicze to już koszmar. Koniec, nigdy więcej. Nr 3 właśnie się rodzi.
Druga obrała kierunek dom. Odpada szarpanina z szefem, ale dochodzi marazm i poczucie niespełnienia. I brak kasy, szczególnie dotkliwy, kiedy dzieci wymagają szczególnej opieki. Nr 1 nie jest łatwym przypadkiem. Znajoma musiała wydzierać go na ten świat pazurami i jeszcze długo będzie poświęcać mu sporo uwagi. Mimo wszystko pojawił się Nr 2. Niby bezproblemowy, wręcz „podręcznikowy”, ale też uwagi wymaga i na wakacje by chciał wyjechać, a tu wszystkim się trzeba dzielić tym bardziej, że w planach Nr 3 i wiążąca się z tym zmiana warunków mieszkalnych. Nieprzespane noce, stres powiązania końca z końcem, okresowe długi, ciężar utrzymania przez jednego żywiciela rodziny, wyrzuty sumienia zostać i zaopiekować się wszystkimi dziećmi "sprawiedliwie" czy współuczestniczyć w utrzymaniu domu? Ale jak się odnaleźć na rynku po takim czasie?
Obie panie nie wyobrażają sobie życia bez dzieci. I mimo że Miejska Mama wielokrotnie słuchała ich nierzadko trudnych i smutnych opowieści, jest pewna, że są szczęśliwe.

07 stycznia 2011

Jaki jesteś, Rodzicu?

Współczesny rodzic pilnie poszukiwany!
Miejska Mama przez ostatnie miesiące rozglądała się na lewo i prawo, podglądała, czytała, oglądała, pytała i robiła co mogła, żeby poznać współczesnego rodzica. Sama, jako stosunkowo młoda matka, wie to i owo o rozterkach i radościach macierzyństwa, słucha pilnie opinii Idealnego Taty, o tym samym stażu rodzicielskim co ona. Nieocenionym źródłem informacji jest Siostra i przyjaciele, ale to ciągle mało, mało, mało. Dlatego tym razem, nietypowo, występuje z wielka prośbą:

http://moje-ankiety.pl/respond-3808.html

Pod tym linkiem kryje się ankieta, anonimowa, dla rodziców obu płci. Zawarte w niej pytania mają pomóc sportretować współczesną matkę i współczesnego tatę, spróbować uchwycić to, czego nie ma w statystykach i oficjalnych wskaźnikach. Kilka minut pracy nad odpowiedziami i chwile refleksji nad sobą samym – wypełnijcie, warto!

Z góry dziękuje

Miejska Mama

05 stycznia 2011

Nowa ja

Kiedy rodzi się dziecko, umiera jakaś cząstka kobiety – ta bezdzietna. Już nigdy nie będzie tak jak było kiedyś. Może być, że będzie lepiej, może też być gorzej, trudniej, a z pewnością będzie inaczej. Ale ponieważ przyroda nie akceptuje próżni, to oprócz kolejnego człowieka na świecie, pojawiającego się w sensie fizycznym, rodzi się nowe „ja” w świeżo upieczonej matce.

Macierzyństwo może ograniczyć, może spowodować, że człowiek poczuje się bezkarny, kiedy zda sobie sprawę, że piekło jest tu, na ziemi, że życie z dzieckiem może nudzić i wydawać się bez celowe (z wyjątkiem celu „dziecko”), ale generalnie być tak nie musi. Bo okres opieki nad dzieckiem może być czasem niezwykle aktywnym, jedynym w swoim rodzaju momentem, kiedy matka najpierw ma szansę siebie wymyślić i określić na nowo, a potem zrealizować tę wizję.

Miejska Mama wciągu ostatnich dwóch lat miała szczęście poznać inne mamy, dla których macierzyństwo to nie tylko biologia, wychowanie ale w równie dużej mierze początek nowych działalności. I to nie tylko zarobkowych, o czym warto pamiętać.

W Polsce utarł się taki zlepek „aktywna mama” - mama pracująca.
To bardzo krzywdzące dla tych mam, które poświęcają się innej działalności: społecznej, charytatywnej, edukacyjnej czy związanej ze swoim hobby. Mamy, które nie zarabiają a działają poza światem swojego dziecka, też mają prawo to tego określenia, bo z równym, jeśli nie nawet czasem większym zaangażowaniem, dokonując karkołomnych rozwiązań logistycznych, realizują swoje pomysły.

W każdym razie zarówno działalność dochodowa jak i społeczna w przypadkach znanych Miejskiej Mamie możliwa była dzięki przekroczeniu kolein codzienności, jakie kierowały matkami do tej pory. Oczywista droga: szkoła, liceum, studia, praca, mąż, dziecko, praca, w zestawieniu z nową rzeczywistością po powiększeniu rodziny, zaczyna być poddawana w wątpliwość.

Matki szukają sposobu na pogodzenie macierzyństwa z pracą, roli matki z samorealizacją. Czasami jeszcze podczas ciąży, czy w pierwszych miesiącach życia nowo narodzonego stawiają sobie pytania na które nigdy nie miały czasu, lub zastanawiają się nad dotychczasowymi oczywistościami.

Efekt: „nowa ja”, przebojowa, otwarta, głodna nowych doświadczeń spełniona matka, zrealizowany człowiek. Oby takich jak najwięcej.

03 stycznia 2011

Raz, dwa....trzy...

Planowanie dziecka to wewnętrzna walka: rozsądku z emocjami, egoizmu i wygodnictwa z potrzebą rodzicielstwa. Liczone są pieniądze, lata bez pracy, stracone wakacje, albo sporządzane listy kwalifikacji odpowiedniej opiekunki. Przyszli rodzice pod lupę biorą obecne dochody, sytuację na rynku pracy, rodzinne zaplecze ale i koleżanki, które właśnie zaszły w ciążę i może będzie łatwiej. Na szali kładzie się sterty argumentów za i przeciw, waży się, mierzy, podejmuje decyzję, potem się z niej wycofuje, bo ktoś się przestraszył, lub jakiś czynnik uległ nagle zmianie, grożąc sukcesowi całego projektu.

Wreszcie – udało się! Potomek nr 1 w mniej lub bardziej planowy sposób przychodzi na świat. Warunki nie zawsze optymalne, ale radzić sobie trzeba. Karmienie, przewijanie, przemeblowanie, kiedy młode zaczyna raczkować, kolejne kiedy zaczyna chodzić. Pieluchy, ubranka, pierwszy rowerek, basen, zajęcia dla najmłodszych – do wyboru do koloru zależnie od kieszeni. Macierzyński, wychowawczy, albo tułaczka: dom-żłobek-praca -żłobek-dom lub czułe całusy i machanie do zamykającej drzwi niani, która ma nadzieję, że rodzic punktualnie wróci do dziecka.

Uffff...daliśmy rade. Zrealizowany projekt dziecko, szczęśliwie można dopisać do listy sukcesów. Co dalej? Robić nr 2 czy nie robić? A co z nr 3? Niby łatwiej, bo wiadomo z czym się to je, ale ponieważ wiadomo, to i człowiek zdaje sobie sprawę z przykrych konsekwencji: nieprzespane noce, wydatki, uciążliwości ciążowe, ograniczenie, nuda, spadek wartości itd. Oczywiście, frajdy może być co niemiara, nowych doznań, emocji. Dwoje dzieci zawsze będzie miało już rodzinę, łatwiej im będzie iść przez życie, a i na starość jakoś raźniej. Argumentów za jest tyle samo co przeciw, a zdecydować się jakoś tak trudniej. Zdroworozsądkowe myślenie przypomina cały czas o obowiązkach wobec dzieci, egoizm własny wyrywa się żeby zawalczyć o siebie, a koleżanki, które robią już kolejny rok kariery tylko przyprawiają o niestrawność i wyrzuty sumienia. No i wolność...

Na jednym z portali dla wielodzietnych, dla których życie zaczyna się po trzecim porodzie, ostatnio aż kipiało od oskarżeń rodziców jedynaków, już nie mówiąc od bezdzietnych parach. Że egoiści, materialiści, hedoniści dbający jedynie o własną karierę, dom z jacuzzi i samochód 4x4, najnowszy rocznik, do jazdy po zakorkowanej Warszawie. Nieliczni przedstawiciele, których dyskusja dopadła na etapie dwójki dzieci usiłowali się tłumaczyć, czemu nie idą za ciosem. Dziwne to wszystko było, czarno-białe, wręcz żenujące. Bo bezdzietni zarzucali tym od gromadki dzieci, że dziecioroby, co na państwie żerują, że margines jakiś (Miejska Mama zna kilka rodzin wielodzietnych. Zwykle dobrze sytuowanych. Często z tak zwanej elity intelektualnej.). Ideologiczni fabrykanci rodzinni odgryzali się egoistom i biedakom, przeżartym zgnilizną moralną, a ci od parki musieli się bronić przed ciosami jednych i drugich, bo żadnej strony nie mogli zadowolić.

A przecież to proste: szczęśliwe dzieci szczęśliwych rodziców. I każdemu według potrzeb – 0-1-2,3 itd. Dziecko łatwo zrobić, trudno o nim zdecydować. Ale kiedy już się pojawi, ważne, żeby było kochane i pielęgnowane. Nie oszukujmy się, możliwości biologiczne są jakie są, karierę można odroczyć, choć ryzyko jest zawsze: być może drugiej takiej szansy już nie będzie. Pytanie: czego będzie bardziej brakować, kiedy pięćdziesiąta wiosna będzie na karku. Miejska Mama idzie za ciosem.

02 stycznia 2011

Beztroskie święta

Zimowe święta za nami. Uff! Trzeba było spiąć pośladki, dzieci posadzić na bajkach, wyprowadzić z ojcami, mamami, czy jak kto mógł, i do roboty w te maki, ryby i barszcze, polerując w międzyczasie podłogi. Choć do szesnastej był względny spokój, bo dzieciarnia rozsiana po placówkach edukacyjnych i nianiach, więc można było poszaleć. Wigilijny maraton przetrwany, kolacje w dziesiątki, prezenty w setki, potomstwo na rzęsach chodzi, bo ile można się wozić i tak siedzieć i siedzieć. Rodzice poddenerwowani bo dzieci zmęczone, rodzina oczekująca, zmęczenie narasta lawinowo. Wreszcie – upragniony poniedziałek, aż człowiek ze szczęścia całuje fotel i biurko w pracy. O ile do pracy wyszedł, a nie:
a. jest rodzicem wychowującym, który z osłabionymi siłami został na polu walki z rozhisteryzowanymi po świętach, względnie chorymi dziećmi,
b. ma przymusowy urlop, bo choć cały kraj przez tydzień, aż do Sylwestra, udaje że pracuje to przedszkola, żłobki i szkoły mają często taryfę ulgową i radź sobie rodzicu sam.
Najgorzej mają samotni rodzice, których placówki edukacyjno-opiekuńcze wystawiły do wiatru. Jak nie mają oddanych dziadków, wielkodusznych przyjaciół itd., pozostają im karkołomne rozwiązania, jak to zaobserwowane przez Miejską Mamę:

W przychodni pośród fiolek z krwią, moczem, strzykawek, plastrów i innych rzeczy niezbędnych do przygotowania próbek do analiz siedział trzyletni chłopiec. Niezwykle grzecznie starał się nie zwracać uwagi na kolejnych pacjentów, bawił się w kąciku, ale ile można wytrzymać kiedy się ma trzy lata? W pewnym momencie zaczął więc płakać, bo już bardzo chciał do domu. A jego mama przerażona czekała czy ktoś nie zwróci jej uwagi. Jak się okazało samotnie wychowuje syna i nie miała go z kim zostawić. Dzień wcześniej ku oburzeniu przedszkolanek zostawiła im syna, ale w Sylwestra drzwi zastała już zamknięte.

Może politycy zamiast nawoływać do rodzenia dzieci powinni na początku roku spojrzeć w kalendarz i zastanowić się, jak rozwiązać takie sytuacje? A jeśli ani państwo, samorząd nie daje rady zorganizować zapasowych miejsc dla dzieci, to może pracodawcy zastanowiliby się, co się im bardziej opłaca.: lawina urlopów i nagłych „zachorowań” czy przyzakładowa przechowalnia świąteczna? A przed nami kolejny wolny długi weekend – Trzech Króli...

01 stycznia 2011

2011?

(opublikowany nieco po czasie)

Za chwilę będzie kolejny rok z głowy. Lepszy, gorszy, nie ważne – było, minęło, zostało kilka fotografii, rachunków, kolejnych dzieci...Nowy Rok ma być lepszy, a przynajmniej nie gorszy. W ostatnich dniach grudnia świat puchnie od planów, które warto/trzeba/można/musimy zrealizować w ciągu najbliższych dwunastu miesięcy. Miejska Mama zrobiła noworoczny rekonesans matczynych celów na 2011 rok i jest pod wrażeniem, bo królują plany edukacyjne (zwłaszcza języki, kolejne studia), praca nad relacjami z partnerem, aktywizacja ruchowa i zaopiekowanie się własnym zdrowiem. Z noworocznych postanowień wynika również że w 2012 rok wejdziemy bogatsi o kolejne dzieci, nowych znajomych i odwiedzone miejsca, a te stałe – domy i mieszkania – czeka co najmniej lekki lifting.
Plany planami, ale nawet te zapisane mogą się poddać złośliwym atakom losu, z czego mamy nic sobie nie robią, bo po to są przecież plany, żeby można je było modyfikować. Z takiego założenia wychodzi zresztą i Miejska Mama, która od dwóch lat, czyli od pojawienia się na świecie Młodego, niestrudzenie w każdego Sylwestra przepisuje kolejne pozycje na następny rok. A nuż tym razem się uda.
A zatem – na 2011 Miejska Mama życzy wszystkim, a sobie przede wszystkim, bycia jak najbliższym zrealizowania noworocznych postanowień, a dodatkowo, niejako w bonusie – wielu niespodzianek, ale bez bolesnych i traumatycznych konsekwencji.