28 sierpnia 2010

Jak kot bociana zastąpił czyli o domowej menażerii

Z życia wzięte:
-Ile lat miałaś, kiedy urodziło się wam pierwsze dziecko?
-Dwadzieścia sześć.
-Tyle to my mieliśmy, kiedy wzięliśmy pierwszego kota. Potem był drugi,a dopiero po trzydziestce urodziło się nam pierwsze dziecko.

Obecny wzór rodziny to coraz częściej dwa plus minimum dwa ogony i jedno, dwoje dzieci. Zwierzęta coraz częściej są etapem na drodze do rodzicielstwa. Wiadomo: kariera, podróże, marzenia skutecznie zagłuszają instynkty macierzyńskie. Zamiast dziecka potencjalni rodzice wolą wziąć kotka, ot tak na próbę. Psa rzadziej, bo duży i wyprowadzać trzeba. Po roku, dwóch, kiedy mają już zasikane wszystkie podłogi, pozaciągane kanapy i zasłony, zasierścione szafy a wakacyjne plany zawsze rozbijają się o nianię do kota zrezygnowani przygarniają kolejnego, żeby pierwszemu nie było smutno, bo może się uspokoi. Nic z tych rzeczy.
W zasadzie gorzej być już nie może, prawda? Więc czemu nie zdecydować się na dziecko. I znów zasikane podłogi, poniszczone meble, porysowane ściany i tęsknota za dawnymi podróżami, kiedy cala rodzina zamiast do Indii wybiera się do nadmorskich Dębek, bo tak jest lepiej dla dziecka. A zresztą na długo i tak się wyjechać nie da, bo wiadomo – niania dla kotów.
Jeśli wspomnienia z pierwszych lat rodzicielstwa nie są zbyt traumatyczne na świat przychodzi potomek numer dwa, potem trzy i tak dalej, w zależności od gustu, zasobności portfela i ideologii. Mieszkanie jest kolejny raz odmalowywane, kanapy nie nadające się już do kolejnego prania wymieniane. Koty się starzeją, dzieci rosną, więc stopień dewastacji mieszkania stopniowo powinien się zmniejszać. Ale do czasu!
Kiedy tylko potomstwo zacznie chodzić i mówić w głowach zamęczonych rodziców patrzących z niepokojem na znerwicowane koty uciekające przed kołyszącym się niczym zombie dwulatkiem kiełkuje myśl o osiadaniu psa - dużego, silnego, spokojnego psa, odpornego na ciosy, duszenie, ubieranie i karmienie piachem. Takiego, co to kota nie zagryzie, ale stanie w obronie dziecka, jeśli zajdzie taka potrzeba. W przypadku małego mieszkania może to być żółw, albo chomik, ale w tych przypadkach szansa na dramatyczną śmierć spowodowaną zagłodzeniem, przekarmieniem lub uduszeniem w przypływie dziecięcej miłości znacznie wzrasta. I znów, od początku: podłogi, kanapy, wakacje...
Uwaga! Miejska Mama miała dwa koty, ale jeden nie wytrzymał Młodego. Mimo to: na wakacje wyjeżdża, bo na szczęście kocią nianię zawsze uda się znaleźć a Młodemu podróże nie przeszkadzają. Miejska Mama remontować lubi, a poza tym ma zasadę: nie ma w domu rzeczy, których do pralki nie można wcisnąć. Obicia kanap są rzeczywiście w stanie strasznym. I w takim pozostaną, aż rodzina się nie powiększy. Pies już wybrany, czeka aż wyjaśni się drażliwa kwestia spacerów albo będzie miał szansę ganiać po ogrodzie otaczający wymarzony dom Miejskiej Mamy.
Generalnie ilość zniszczeń i możliwych komplikacji rekompensuje liczba cudownych chwil spędzonych z czworonogami lub setki anegdot z nimi związanych. Z dziećmi podobnie, tylko skala możliwości i doznań rozciąga się w obie strony.
Wniosek: zwierzęta i dzieci warto mieć, choć dobrze jest zdawać sobie sprawę czym może skutkować pojawienie się niegroźnego, małego kociaka w domu.

Małe jest piękne

Nie lubisz prac domowych? Męczą wielogodzinne wyprawy na zakupy? Mierzi wyprawa na śmietnik? Jest na to sposób! Zrób sobie dziecko, a świat zmieni się w jednej chwili! Miejska Mama zapewnia – to sprawdzony sposób.
Mechanizm jest bardzo prosty. Po kilku, kilkunastu a tym bardziej kilkudziesięciu godzinach spędzonych sam na sam z ukochanym maleństwem KAŻDA chwila bez niego jest na wagę złota. W chwilach desperacji na prawdę nie jest ważne czy oddech od macierzyństwa łapie się przy szorowaniu piwnicy, ladzie w mięsnym czy zsypie na śmieci. Byle nie słyszeć, nie widzieć i nie czuć niczego co przypomina dziecka.
Idealnym rozwiązaniem byłaby oczywiście codzienna krótka przerwa na regenerację i przynajmniej jeden wolny dzień od wszystkiego co łączy się z byciem mamą, tym bardziej pełnoetatową. Żadnego gotowania, sprzątania, niańczenia, prania, zabawiania. Żadnych dziecięcych krzyków i lepkich rączek ciągnących za pasek. Pełen relaks i czas na samorealizację. Piękne, prawda? ale nie zawsze wykonalne.
Oczywiście, pewnym rozwiązaniem jest zamknąć się po przyjściu męża w pustym pokoju i spróbować pobyć samej ze sobą. Ale prędzej czy później małe łapki zaczną walić w drzwi i wołać „mamaaaaaaa”, a mąż wetknie głowę do pokoju z pytaniem, gdzie są pieluszki. I czy wypoczywającą mama może mu pomóc, bo przecież jak na chwilę sobie przerwie, żeby pomóc przygotować mleko, to nic się chyba nie stanie. Trudno jest złapać oddech w takiej sytuacji.
Na szczęście jest wiele okołodomowych obowiązków których nikt nie lubi, a które wymagają zamknięcia za sobą drzwi wejściowych. Miejska Mama radzi je wykorzystać. Na krótką metę wystarczy.

23 sierpnia 2010

Żeby nie było za późno

Matką się jest do końca, ale zawód matki, kiedyś się kończy, nie ważne, czy po pół roku, trzech latach, czy kilkunastu. I jak każde „zwolnienie” jest momentem trudnym. Czasami mamy przechodzą z „pracy” do pracy – tej porzuconej przed narodzinami, która zgodnie z prawem pracy im się należy. Jednak często przed matkami stoi nie lada wyzwanie, jakim jest znalezienie pracy na mniej lub bardziej przyjaznym rynku. Tymczasem w CV większości mam wieje rodzicielska dziura – żadnych nowości, stos pieluch i wór rozsypanych zabawek.
Co zabawne, kobiety zaprzęgnięte w role strażniczek ognisk domowych często same narzekają na jałowy charakter macierzyńskiego okresu. Płaczą, ze nudno, monotonnie, że czują się, jakby cały czas miały wrzeszczącą kulę u nogi, która ciągnie się za nimi od ubikacji, aż po wakacje. Jęczą, że oprócz dzieci nie mają o czym rozmawiać, że nie mają nic swojego, żadnych bodźców, którymi jeszcze do niedawna opychały się aż do bólu.
Ale jest na to sposób, który w dodatku rozwiąże problem „dziurawego” CV: doszkalanie. I nie ważne, z czego matki będą się edukować, byle przynosiło im to satysfakcje i zwiększały szanse na odnalezienie się za jakiś czas.
Miejską Mamę naszły takie edukacyjne klimaty – wiadomo, wrzesień idzie. Oczywiście, nie jest łatwo z czasem, ale przecież tatusiowie, w tym i Idealny Tata, narzekają, że za dziećmi tęsknią, że ich nie znają. Doszkalająca się żona daje możliwość na długie popołudnia bądź weekendy spędzone z własnymi pociechami.

18 sierpnia 2010

Wakacyjne powroty

Lato ucięło jak nożem. Było gorąco, nieznośnie upalnie i w ciągu jednej nocy zapanowały jesienne sentymenty. I dobrze się stało, bo przynajmniej człowiek odzyska energię życiową.
Wakacje dobiegają końca a z nimi wraca z jednej strony codzienna rutyna, którą rekompensuje rozpoczęcie roku szkolnego na wszystkich poziomach od żłobka począwszy. Matki, które mnożyły się i wychodziły z siebie, żeby zagospodarować czas swoim nieletnim pociechom wreszcie będą mogły odetchnąć. Przez kilka godzin dziennie to opiekunki, wychowawczynie, nauczycielki – a nie one, będą się użerały z ich dziećmi. Odzyskany czas mamy etatowe poświęcą zapewne najpierw na odpoczynek, potem na ogarniecie po letniego domu, a na koniec – na codzienną pracę.
Mamy pracujące też nie powinny narzekać. Niby ich podopieczni wracają stęsknieni i rozwydrzeni do ukochanych rodziców, ale zanim się dzieci wyściska, wypyta, wypierze i doszoruje 1 września wyssie je wszystkie z domu na długie godziny. Trzeba będzie co prawda pamiętać, żeby lodówka była pełna i uwzględnić nagle pojawiające się korki na ulicach, ale za to człowiek tak tęsknić nie będzie, odpadną nerwy co ukochany synek czy córeczka powiedziała, bądź zrobiła swoim wakacyjnym opiekunom, albo oni dziecku.
Odetchną dziadkowie, wakacyjni wujkowie, ci prawdziwi i przyszywani, do których wywieziono na długie miesiące rzesze miejskich dzieci. Przez kolejnych dziesięć miesięcy zdążą wymazać z pamięci gorsze momenty i znów będzie można w ich ramiona wepchnąć ukochane potomstwo.

14 sierpnia 2010

Piaskownicowa Agora

Matki wszystkich placów zabaw – łączcie się! Nie patrzcie wilkiem, nie łypcie podejrzliwie na uzbrojonych w łopatki małych barbarzyńców, nie rzucajcie się na ich rodzicielki za każde ziarenko piasku czy kuksańca w Wasze dzieci. Dzieciństwo ma swoje prawa, a współpraca matczyna może Was daleko zaprowadzić.
Bo każda mama goniąca rozbrykanego dwulatka, siedząca na skraju piaskownicy, czy ze znudzeniem huśtająca syna bądź córeczkę, to potencjalna partnerka, nie tylko do rozmowy ale i do wspólnych działań. Za macierzyńską łatką może kryć się inżynier, dziennikarz, fotograf, lekarz, handlowiec, lingwista, kolekcjonerka doktoratów czy medali olimpijskich. Kiedy razem się zbiorą mogą pomagać sobie wzajemnie, spotykać się dla rozrywki, czy wspólnie wydeptać nową podziecięcą ścieżkę kariery. Tylko trzeba dać im szansę, uśmiechnąć się, zagadać, nie tylko o rodzaju pieluch i godzinach karmienia.
Miejska Mama ma szczęście poznawać na terenach okołopiaskownicowych same wyjątkowe kobiety-matki. I dzięki nim, z nimi, może się realizować łącząc macierzyństwo z własnymi projektami. Można? Można!

10 sierpnia 2010

Ku pokrzepieniu serc

Miejska Mama doszła ostatnio do wniosku, że nie ma dzieci idealnych, i każde kiedyś się najwyraźniej wykrzyczeć musi. A czy to będzie tłumaczone kolką, ząbkowaniem, kryzysem któregoś tam miesiąca, czy trudnym okresem dorastania, to już wszystko jedno. Liczą się fakty: dziecko wrzeszczy – matka słucha i zastanawia się co z tym fantem ma zrobić. A tu bieda straszna, bo czasami to innego sposobu niż przeczekanie nie ma. Człowiek wychowuje, tłumaczy, naucza, a potomstwo do tej pory zdawałoby się rozumne i do życia, nagle zaczyna przeżywać ból egzystencjalny, przejawiający się bólem fizycznym u matki. Bo ugryzienia, szczypnięcia, zadrapania rączką kilkulatka na prawdę bolą. Matka cierpi też fizycznie, kiedy młody człowiek usiłuje stosować przemoc psychiczną, lub, na przekór całej rodzinie – autodestrukcję.
Problem w tym, że macierzyństwo ma wiele etapów. Lepiej o tym pamiętać, bo jak biedny rodzic zapomina i traci czujność, to obuchem przy kolejnym etapie dostanie. Obrazowo można by to opisać tak: najpierw rosną zęby, potem rogi, ogon a na koniec szpony. Zatem zawczasu warto zaopatrzyć w obcęgi, pilniki, nożyce oraz duży zapas tabletek uspakajających.

03 sierpnia 2010

Aaaaa - żonę przygarnę

Fajnie mieć żonę. Taka i w domu posprząta, upierze, ugotuje i dzieci przypilnuje, rodzinę nakarmi. Można żonę do kolejki urzędowej postawić, po zakupy posłać. Żona załatwi niechciane sprawy, spławi nieproszonych gości, wynegocjuje śliskie rodzinne sprawy, a jak inteligentna się trafi to i pogadać nie zaszkodzi.
Żona kształcona, a przynajmniej błyskotliwa do towarzystwa się nada,jak ładna uwagę przykuje. A ta co podróżować lubi, to i wakacje zorganizuje i zdjęcia zrobi, a nawet kartki do ciotek powypisuje. Żona psa wyprowadzi, co to się go wzięło jakiś czas temu, a on uparcie domaga się spacerów. Ba, dobrze ułożona żona nawet auto do mechanika odda czy rower na przegląd odstawi. Prawdziwy skarb!

Dlatego Miejska Mama postuluje – żonę dla każdej matki! Niech sobie dziewczyny odpoczną. Z żoną raźniej będzie sprostać codziennym obowiązkom.

02 sierpnia 2010

Wakacyjna pustynia

Cały naród wyemigrował do wód. Matki na przetrzebionych placach zabaw przekazują sobie adresy do sprawdzonych kwater. Pralki w każdym domu chodzą na maxa, żeby zdążyć z przepierkami przed kolejnym wyjazdem. Żelazka rozpalone do czerwoności dogrzewają duszne mieszkania. Ale czego się nie zrobi, żeby dalej jechać, wyrwać się z ciasnego miasta gdzie pozbawione przedszkoli i kolegów dzieci chodzą po ścianach. Więc matki porzucają ojców i pędzą przez kraj. Jak nie na północ, bo brak miejsc, to nad jeziora, a w najgorszym razie na południe. Czasem jakiś fajny wyjazd się trafi do ciepłych krajów, to i matka sobie odpocznie. Bo tak na prawdę okres wakacyjny jest dla rodziców jak koniec kwietnia dla księgowych. Ostra harówa. Rodzice nic nie robią tylko niańczą dzieci, lub zastanawiają się, kto może to zrobić za nich. Fajnie jest móc się z krewnymi lub znajomymi przychówkiem powymieniać i samotnie z mężem wyjechać wypocząć choć na tydzień. Niezłym rozwiązaniem są też babcie-emerytki intensywnie mobilizowane do kontaktów (najlepiej daleko od domu) z ukochanymi wnukami. Kolonie i obozy niestety wymagają certyfikatów wiekowych, ale zawsze można coś tam nagiąć.

Rodzicom, którym nie uda się podciągnąć pod żadne z powyższych rozwiązań, lub cierpią na kryzysowy budżet, pozostaje snucie się od cienia do cienia wśród remontowanych namiętnie latem placów zabaw i wysuszonych fontann.