28 września 2009

Matki heroiczne

Siostra ma problem wielkiego kalibru. W jej mieszkaniu rozpanoszyły się na dobre smoki i wilki. Siedzi taki jeden z drugim to na szafie, to w toalecie, czy w wentylacji, przez co biedne, przerażone dzieci nie mogą normalnie egzystować. Molik nawet siusiu zrobić nie mógł, bo co i raz z dziury nad muszlą toaletową wyłaniał się jakiś przerażający stwór. Potwory czyhają wszędzie i nic nie jest w stanie tego zmienić. Siostra już dawno porzuciła myśl przekonania pierworodnego, że to jego dziecięce urojenia i mógłby się wreszcie smarkacz jeden zebrać do kupy i popatrzeć na świat nieco bardziej realnie. Nie ma sensu, bo u znajomych bywa nawet gorzej. U syna przyjaciółki przez dłuższy czas pod oknem mieszkał dinozaur, córeczka znajomej miała wyimaginowane rodzeństwo co powodowało mocno krępujące sytuacje podczas spotkań z rodziną i znajomymi, a rodzona siostra Siostry również miała dosyć rozbudowaną wyobraźnię i nieufnie patrzyła we wszelkie otwory kanalizacyjne, z których a nuż COŚ wyskoczy lub wypełźnie. W mieszkaniach pojawiają się wyimaginowane postacie, które psocą, niszczą, straszą i są świetną wymówką dla małych, nieźle kombinujących główek. Trudno, trzeba się pogodzić, takie są prawa dziecięcego świata. Siostra zatem codziennie wkłada srebrzystą zbroję i godzinami walczy z potworami. Zaciągnięta przez Molika towarzyszy mu w ubikacji jedna ręką trzymając dłoń siedzącego syna, drugą odpędzając podstępne strachy. Tępiąc niechciane istoty z wojowniczym okrzykiem tłucze ręcznikiem ściany łazienki, pohukując wymiata je z ciemnych kątów, skrupulatnie nakleja fluorescencyjne gwiazdki nad łóżkiem w pokoju synów celem odpędzenia od śpiącego dziecka złych duchów.

Prawda jest taka że w kobiety wstępują potężne siły, kiedy stają się matkami. Na przykład Miejska Mama która jeszcze rok temu dziką paniką reagowała na najmniejszego pajączka dziś z zimną krwią zdejmuje kosmate wielonogi, które atakują znienacka szczękoczółkami jej syna. Ale to nie wszystko. Mamy są w stanie stawić czoła dużo większym wyzwaniom niż przed ciążą. Na przykład kończą studia, robią prawo jazdy, zdają podnoszące ich kwalifikacje certyfikaty. Nagle znajdują na to i czas i siły, choć w porównaniu z czasem minionym mają dużo gorsze możliwości.


Matka matce wilkiem

Jeden z producentów żywności dla dzieci wyliczył, że w pierwszym roku życia dziecka rodzice nie dosypiają 750 godzin. Fakt, nie jest łatwo, zwłaszcza jeśli do nocnych karmień i przewijań dochodzą kolki, uczulenia, infekcje, a czasem po prostu trudny charakter dziecka. Jak jest na prawdę wiedzą tylko te kobiety, które miały okazję przejść na własną rękę ten dziecięcy survival. Wiedzą i chętnie się tą wiedzą dzielą, licytując się która ma gorzej. Miejskiej Mamie też się zdarzało. Czasami było jej nawet przykro, że Młody, dziecko do czasu spolegliwe i zdolne do kompromisów, nie dał jej bardziej w kość, przez co nie mogła wejść do elitarnego klubu Matek Ekstremalnych. Synek raczej nie płakał (do czasu), nie terroryzował krzykiem kiedy umęczona matka szła do toalety czy próbowała wreszcie coś zjeść (do czasu), uprzejmie pozwalał się sobą zajmować osobom mniej lub bardziej znajomym, dzięki czemu Miejska Mama mogła odsapnąć (do czasu), kolek nie miał wcale, a apetyt miał na wszytko, byle dużo. I co to za macierzyństwo? O czym tu opowiadać?

Wzajemne wyznania matek, zwłaszcza matek kombatantek, a już szczególnie tych doświadczonych z klubu Matek Ekstremalnych, często mają uzdrawiającą moc. Bo oto świeżo upieczona matka dowiaduje się, że nie ją jedną dotknął tak los, że ząbki wreszcie przestaną maleństwu rosnąć, całonocne krzyki się znudzą, a nawet najbardziej oporny potomek musi kiedyś odespać nieprzespane godziny, nauczyć się samodzielnie jeść, chodzić, ubierać się, korzystać z toalety, a jak dobrze pójdzie, to po latach pójdzie sobie z domu, i może nawet podziękuje. Warto zatem spotykać się i rozmawiać.

Niestety, jest też ciemna strona macierzyństwa publicznego. Bo tak jak nikt nie pomoże, tak nikt nie może zaszkodzić tak, jak druga matka. Nie wiadomo, czy kwestia to zawiści, głupoty czy braku empatii. Jedno jest pewne - mamy długo nie mogą się pozbierać po spotkaniach z "życzliwymi" koleżankami, przyjaciółkami czy znajomymi. Nie chodzi nawet o wymianę informacji, tylko o to JAK to robią:

- Twój synek nie sypia? Mój pozwalał mi przespać całe noce.

- Nie je? Ma kolki? Mój wspaniale się chował. Może źle karmisz?

- Nie dajesz rady posprzątać domu?! Nie przesadzaj, przecież to tylko dziecko! Jak byłam z małą
w domu, to miałam na wszystko czas.

- Tarza się? Gryzie? Moje tak nigdy nie robiły.

- Nie mówi? Mój już w tym wieku...

- Twoje dziecko jest takie...

- Źle znosi podróże? Nie przesadzaj, dzieci w tym wieku lubią podróżować. Myśmy wtedy byli w..

Takie "życzliwe" rozmowy doprowadziły już niejedną mamę na granicę depresji, wprowadziły w stan nienawiści do własnej pociechy a zwłaszcza męża, który jakby nie było, jest odpowiedzialny za stan macierzyński. Bez sensu. Prawda jest taka, że "życzliwe" albo miały megawsparcie w postaci mamy, teściowej, niani trzymającej wartę przy łóżeczku dziecka, albo wróciły do pracy zanim droga pociecha pokazała pazurki, albo po prostu posiadają dzieci odchowane, często ponadprzedszkolne i im po prostu pamięć im się zatarła, o nieprzespanych nocach, nieterminowych rozwojach, przekreślonych planach wakacyjnych, niezrealizowanych w zaplanowanym czasie karierach, brzuchach obwisłych, dylematach zawodowo-rodzinnych. To tak jak z porodem - zapomina się to co niekomfortowe, a w pamięci zapadają tylko te wyjątkowe chwile.
Może to i dobrze. Inaczej, która z kobiet zdecydowałaby się na kolejne dziecko?

21 września 2009

Modna mama

- Tata kłuje bo ma brodę - skarżył się Molik matce wskazując na zarośniętego ojca. Po chwili zastanowienia dodał - Tata ma brodę i mama też ma brodę, na kolankach!- Wypowiedź starszej latorośli na dłuższą chwilę zaabsorbowała Siostrę i Szwagra, który zachodzili w głowę o co może chodzić synowi. Po dłuższej chwili znaleźli odpowiedź w postaci nieużywanej maszynki do golenia. Siostrze zrobiło się przykro. Bo nie dość, że czuje się zapyziała spędzając całe dnie opluwana i obsmarkiwana przez własne potomstwo, które nierzadko używa własnej matki jako ręcznika oraz chusteczki higienicznej na raz, to tak wygląda również w oczach własnego dziecka. Nie ona jedna ma problemy, żeby w codziennym pędzie za wiecznie potrzebującymi uwagi dziećmi znaleźć chwilę na pielęgnację swojej kobiecości. Pewna mama obdarzona pięknymi, aczkolwiek niesfornymi włosami całymi tygodniami ich nie myła, bo jej dwójka dzieci i wiecznie nieobecny, zapracowany mąż nie dawali jej szansy na ich wysuszenie. Inna, znana z nienagannego makijażu cienie do powiek zamieniła na cienie pod oczami. Dyrektorka handlowa znanej agencji reklamowej regularnie przed spotkaniami wpada do łazienki, żeby zmyć z bluzek czy żakietów łzy zapłakanego przedszkolaka, który chwilę wcześniej żegnał się z mamą. Z kolei kolekcjonerka butów od roku nie kupiła ani jednej pary, nie licząc wygodnych trampek. Bo i po co. Wózkowe marszobiegi trudno znieść na dwunastocentymetrowym obcasie.
Zastanawiające, skąd biorą się w telewizji czy pismach kobiecych mamy, które wyglądają jak gdyby chwilę wcześniej wyszły z pokazów mody. I to w roli modelek. W dziewiędziesięciudziewięciu procentach to robokopy działające non-stop w stanie wyższego uduchowienia z rozmazanym cud-uśmiechem (ewentualnie niemym przerażeniem w co bardziej drastycznych scenach), bezczelnie szeleszczące najmodniejszymi kreacjami, które nigdy się nie plamią. Tymczasem zwykłe mamy przyzwyczajone są do oślinionych bluzek, utytłanych spodni i spódnic, wymiętych bluz wyciągniętych z bagażnika wózka. Czasem mama codzienna staje się mamą piękną: pachnącą, modną i ponętną, taką w opiętej sukience i na obcasach. Ale to na krótko,
w ramach szczególnej potrzeby. Okoliczne matki Miejskiej Mamy, często kobiety atrakcyjne, do momentu posiadania dziecka defilowały niczym nimfy powabne, kobietki przez duże "K". Potem okres okołociążowy zmienił na jakiś czas ich przyzwyczajenia odzieżowe, poród dodał nieco tu, nieco tam do dziewczęcego dotąd ciała, i ulotne kobietki stały się kobietami, z pilną potrzebą wymienienia garderoby. Ale posiadanie dzieci zweryfikowało ich dotychczasowe potrzeby. Zamiast czółenek - sandał trampkiem wspierany, tuniki, koszulki i wygodne spodnie wyparły zwiewne sukienki i modne kreacje. W szafie zrobiło się jakoś luźniej, ale funkcjonalniej. Wystrzałowa sukienka jest, a owszem, ale czeka na specjalne okazje.
Tak samo zresztą jak wypełniony po brzegi kuferek z kosmetykami. Miejska Mama szybko podpatrzyła u swoich starszych macierzyńskim stażem znajomych, szybkie sposoby na zatuszowanie nieprzespanych nocy, błyskawiczne makijaże i niewyszukane fryzury (czasem, co ważne, nie wymagające nawet rozczesania włosów). Kąpiel zastąpił prysznic między jednym marudzeniem a drugim, a wizyta w salonie kosmetycznym sięgnęła rangi wakacji czy święta.



11 września 2009

Tłoczna samotność

- Czasami łapałam się na tym, że przez cały dzień nie powiedziałam ani jednego słowa - zwierzyła się ostatnio Miejskiej Mamie jedna z zaprzyjaźnionych rodzicielek, wspominając czarne chwile swojego wieloletniego macierzyństwa. Samotność, to jedna z najczęstszych maminych dolegliwości. Samotność dziwna, bo tłumna. Niby mamie cały czas towarzyszy potomek, lub nawet kilku, to jednak subiektywnie rzecz biorąc pozostaje sama ze sobą. Zwłaszcza intelektualnie.
- Gdybym komuś powiedziała, że spędzam prawie cały dzień z dwoma osobami, których jedyną rozrywką jest mówienie "halo" do pilota telewizorowego, to ludzie sądziliby że spędziłam czas w domu wariatów - tak Siostra podsumowała jeden z ostatnich dni w towarzystwie ukochanych synów.
Miejska Mama nie czuła się lepiej. Posiłkami odliczała godziny do powrotu Idealnego Taty, spotkań towarzyskich czy wizyt w Siostrzanym domu, myśląc o wyzwaniach jakim musiała sprostać w poprzednim życiu. Dawni znajomi pozostali na swoich miejscach pracując i żyjąc jak dawniej. Tymczasem w nowym świecie Mamy setki spotkań, projektów, wyzwań zastąpiły ćwiczenia mimiczne, przyrastające w przerażającym tempie stosy pieluch i godziny spacerów. Młody, zuch chłop, bystrzak w swojej kategorii wiekowej, robił co mógł żeby dotrzymać matce pola, ale kolejne rundy wystawiania przez niego języka, objawiania światu zdolności wokalnych, czy ślinotokowych bynajmniej nie wpływały na komfort psychiczny matki. Mimo dramatycznych prób utrzymania higieny lektur, podtrzymywania kontaktów i sztuki epistolograficznej, łamania języka nad językami i sporadycznego śledzenia losów kraju i świata Miejska Mama błądziła po pustyni intelektualnej i bezdrożach samotności.
Codziennie koło przy kole samotnie w tłumie innych matek przekraczała kilometry ulic, hektary parków i lasów z nadzieją znalezienia towarzystwa. Ale mijane mamy niechętnie odpowiadały na zaczepne uśmiechy, tępo goniąc do swoich obowiązków. To taka matczyna przypadłość: niechęć do naginania swoich planów. Tak jakby syneczek czy córuchna od czasu do czasu nie mogli, jak setki innych dzieci spać, spacerować, jeść w godzinach zbieżnych z rówieśnikami. Skazana na izolację przez własne potomstwo mama frustruje się, usycha i głupieje. A co najgorsze, wpada w obłęd myślenia, że tylko jej przytrafiają się takie nieszczęścia. Tymczasem każda z mam swoje dostaje i czy w ten czy w inny sposób jest naznaczana przez nową rolę.



10 września 2009

Pilnowaczkę/niainę zatrudnię

Ile kosztuje zdrowie, szczęście, rozwój dziecka? W stolicy nawet kilkanaście złotych. Na prowincji taniej - można znaleźć oferty już za pięć złotych. Tyle życzą sobie za godzinę doglądania dzieci studentki bez pleców i dorabiające do jałmużny z ZUSu emerytki, których liczne oferty rozwieszone są na okolicznych słupach i przystankach. Kompetencje? Niektóre wychowały swoje dzieci, jedne lepiej, inne gorzej. Część z nich miała młodsze rodzeństwo. Ale generalnie zbyt dużego doświadczenia raczej nie należy oczekiwać, skoro według portalu niania.pl statystyczna niania to 28 letnia kobieta , z dwu letnim stażem nianiowej pracy , która przez siedem godzin dziennie wypracowuje sobie 1700 zł miesięcznie.
Żeby zostać nianią nad Wisłą wystarczy mieć zapał, lub determinację,wolny czas i mieszkać w pobliżu dużej aglomeracji, gdzie żyją zdesperowane matki które chcą pogodzić pracę z macierzyństwem, albo szukają choć chwili przerwy w dwudziestoczterogodzinnej pracy mamy. Efekty można oglądać na ulicach i placach zabaw, albo wysłuchiwać lamentów znajomych. Miejska Mama ze zgrozą mija jordanki w których dzieci biegają samopas, a w tym czasie ich kilkudziesięcioletnie towarzyszki zabaw siedzą na ławkach pokazując sobie na wzajem zdjęcia wnuków. Świata poza nimi nie widza, i byłyby siedziały szczęśliwie oglądając tysięczne odcinki historii pięknych i bogatych, ale dorywczo pracują u jakiejś ambitnej zawodowo mamy, co by zyskać środki na prezenty dla wnucząt. Siostra zgrzyta zębami nad niania - parowozem: taszczy toto przed soba wózek z podopiecznym wydychając na niego kłęby papierosowego dymu. Są nianie, które uśmiechnięte i przekonywujące odbierają dzieci z rąk rodziców, powtarzając jak mantrę zalecenia pracodawców, po czym łamią zasady kierując się własna wygodą. I najlepsze: nianie niesłowne, nianie spekulantki. Miejska Mama nie raz słyszała historie o opiekunkach, które w ostatniej chwili, lub ledwie po krótkim okresie czasu giną bez śladu. U jednej znajomej niania pojawiła się raz. Następnego dnia zadzwoniła żeby poinformować że "nie tego się spodziewała" i zostawiła rodziców na lodzie.
Problem właśnie w wyobrażeniach. Polska niania, według badan najczęściej studentka, ma mglistą wersję o macierzyństwie: pobawić się w piaskownicy, przytulić, wyprowadzić na spacer, nakarmić tym co zostawią właściciele. I fajrant. Młode nianie, zazwyczaj jeszcze bezdzietne, chowały się bez kontaktu z Przerażającym Dwulatkiem, Pytalskim Półtaroroczniakiem, czy Niespełnarocznym Niechodem, co chodzić by chciał, ale mu nie wychodzi, tak jak sięganie po tonacomawtejchwliochotęacojestpozajegozasięgiem. Może być zatem dla nich szokiem skala ryku jaki może wydać z siebie taki mały człowiek, siłą jego małych rączek i umiejętność (zwłaszcza auto) destrukcji.
W Polsce nie przyjęło się wymaganie od niań przejścia odpowiednich szkoleń, legitymowania się odpowiednimi zaświadczeniami czy choćby obecności w ogólnodostępnych rejestrach. Niania ma być tania i bezproblemowa - w zasadzie nie niania a pilnowaczka, wyciszenie wrzutów sumienia zapracowanych rodziców, często pozbawionych możliwości upchnięcia swoich pociech w przedszkolach czy żłobkach. Na nic więc zdają się rządowe próby wprowadzenia ulg podatkowych dla rodziców zatrudniających opiekunów dla swoich dzieci (lepiej by zrboił zwiększając liczbę miejsc w przedszkolach i żłobkach). Polskie nianie działają w szarej strefie, gdzie im dobrze. Nie ma zbyt dużych wymagań, nie ma podatków, nie ma nadzoru. A jak się nie podoba, to dowidzenia. Klient się zawsze znajdzie.
Tymczasem na świecie już się nauczyli, jak pogodzić potrzeby pracujących matek z matkującymi pracownikami. Na przykład w Wielkiej Brytanii wymaga się ukończenia odpowiedniego kursu, przygotowującego przyszłych opiekunów do pracy. Ze zdziwieniem przekonała się o tym znajoma znajomej, która chowając w Cambridge własną latorośl postanowiła dorabiać opiekując się dziećmi sąsiadów. Żeby móc się spełnić zawodowo musiała udowodnić, że w jej rękach dzieci będą bezpieczne. W Polsce pozostaje zdać się na loterię nianiową, w której główną wygraną jest super niania, prawdziwy skarb dla rodziny (takie na szczęście też się zdarzają - kompetentne, kulturalne i zaangażowane) albo współpraca z inna mamą. Miejska Mama razem z Siostrą wprowadziły system dyżurowy - co jakiś czas podrzucają sobie dzieci, żeby zyskać choć chwilę wolności.

03 września 2009

Kroki milowe

Przychodzi taka chwila w życiu mamy, że jej wyjątkowe, delikatne dziecię zaczyna samo stawiać pierwsze kroki w wielkim świecie. I bynajmniej nie chodzi tu o naukę chodzenia, ale o samodzielność. Takich chwil jest kilka w czasie dorastania dzieci. Jedno je łączy: macierzyńska duma, ale jednocześnie łzy i poczucie "tracenia" dziecka.
Miejskiej Mamie serce się kraje za każdym razem jak z obserwuje Młodego pochłaniającego "normalne" jedzenie. Zuch chłopak, apetyt że nie można narzekać, ale gdzie ten chłopczyk zachłannie chwytający poporodowa pępowinę jaką są mleczne piersi? A samotny spacer z babcią? Dziecko wróciło rozradowane po godzinie, z zaskoczeniem zauważając, że nie było przy nim ani mamy ani taty. A będzie coraz trudniej. Najlepiej wie to Siostra, kiedy przeżywała psychiczne katusze, bo Molik, ukochany, pierworodny i niezwykle absorbujący syn szykował się na przedszkolaka.
Niczym były przygotowania do kolejnych obchodów wybuchu wielkiej wojny w porównaniu z szykowaniem Molika do przedszkola. Siostra z wypiekami na twarzy odhaczała kolejne pozycje z listy wyprawkowej, cmokając z niezadowoleniem na fanaberie przedszkolanek. Babcia, Dziadek, Ciotki, a nawet Wujkowie, jednym słowem cała rodzina zaangażowała się w ćwiczenie mówienia, jedzenia, spania na czas, czyli umiejętności niezbędnych prawdziwemu przedszkolakowi. Rodzice na zmianę chodzili na spotkania integracyjne żeby zmniejszyć traumę oddzielenia syna od matki, która jakby nie było spędzała z nim jak do tej pory każdą chwilę z jego trzyletniego życia. Wysiłek się opłacił. Molik po prostu nie mógł się doczekać całego dnia zabaw z innymi dziećmi.
Siostra przygotowana na łzy, wcieranie zasmarkanego nosa w mamine spodnie i dzikie tarzanie się przed bramą pierwszej w życiu małego placówki edukacyjnej z niepokojem obserwowała radosne okrzyki dziecka cieszącego się na nową przygodę. Pierwszego września z nadzieją na pełne emocji pożegnanie wyciągała ręce do syna, lecz ten ledwo kiwnął głową na pożegnanie, zrobił pa pa i wskoczył na rowerek ponaglając ojca co by się wziął w garść i odprowadził go wreszcie do przedszkola.
- Trudno, rozłąka mu dobrze zrobi. Jak wróci to się od niego nie będzie można odgonić - pomyślała. Godziny mijały i jak tylko wskazówki zegara doszły do godziny leżakowania (Molik nie śpi w domu, więc rodzice postanowili oszczędzić mu męki nudzenia się z kolegami i koleżankami na zbiorowym wypoczynku) czekała już pod bramą przedszkola. Wokół rodzice jej podobni tulili w ramionach łkające pociechy, odreagowujące kilkugodzinną rozłąkę z domem. Siostrze zrobiło się ciepło na duchu. Ochoczo wyciągnęła z torby przygotowane specjalnie na tę okazją prezent i okolicznościowe ciasteczko i zaczęła rozglądać się za pierworodnym. Molik znalazł się dopiero po dłuższej chwili. Nie chciał wyjść z przedszkola, bo świetnie się bawił. Interweniowała przedszkolanka, której zrobiło się żal Siostry.
- Prezent? Dla mnie? - zapytał na widok upominku i ciasteczka, zachodząc w głowę z jakiej to okazji.
- Jak było w przedszkolu? - spytała Siostra, czekając na litanię opowieści.
- Zupa była - odpowiedziała dziecko znudzonym tonem. I jakby tego było mało, dodało po chwili - Jutro nie odbieraj mnie tak wcześnie. Będę spał tutaj. Razem z innymi dziećmi.