03 września 2009

Kroki milowe

Przychodzi taka chwila w życiu mamy, że jej wyjątkowe, delikatne dziecię zaczyna samo stawiać pierwsze kroki w wielkim świecie. I bynajmniej nie chodzi tu o naukę chodzenia, ale o samodzielność. Takich chwil jest kilka w czasie dorastania dzieci. Jedno je łączy: macierzyńska duma, ale jednocześnie łzy i poczucie "tracenia" dziecka.
Miejskiej Mamie serce się kraje za każdym razem jak z obserwuje Młodego pochłaniającego "normalne" jedzenie. Zuch chłopak, apetyt że nie można narzekać, ale gdzie ten chłopczyk zachłannie chwytający poporodowa pępowinę jaką są mleczne piersi? A samotny spacer z babcią? Dziecko wróciło rozradowane po godzinie, z zaskoczeniem zauważając, że nie było przy nim ani mamy ani taty. A będzie coraz trudniej. Najlepiej wie to Siostra, kiedy przeżywała psychiczne katusze, bo Molik, ukochany, pierworodny i niezwykle absorbujący syn szykował się na przedszkolaka.
Niczym były przygotowania do kolejnych obchodów wybuchu wielkiej wojny w porównaniu z szykowaniem Molika do przedszkola. Siostra z wypiekami na twarzy odhaczała kolejne pozycje z listy wyprawkowej, cmokając z niezadowoleniem na fanaberie przedszkolanek. Babcia, Dziadek, Ciotki, a nawet Wujkowie, jednym słowem cała rodzina zaangażowała się w ćwiczenie mówienia, jedzenia, spania na czas, czyli umiejętności niezbędnych prawdziwemu przedszkolakowi. Rodzice na zmianę chodzili na spotkania integracyjne żeby zmniejszyć traumę oddzielenia syna od matki, która jakby nie było spędzała z nim jak do tej pory każdą chwilę z jego trzyletniego życia. Wysiłek się opłacił. Molik po prostu nie mógł się doczekać całego dnia zabaw z innymi dziećmi.
Siostra przygotowana na łzy, wcieranie zasmarkanego nosa w mamine spodnie i dzikie tarzanie się przed bramą pierwszej w życiu małego placówki edukacyjnej z niepokojem obserwowała radosne okrzyki dziecka cieszącego się na nową przygodę. Pierwszego września z nadzieją na pełne emocji pożegnanie wyciągała ręce do syna, lecz ten ledwo kiwnął głową na pożegnanie, zrobił pa pa i wskoczył na rowerek ponaglając ojca co by się wziął w garść i odprowadził go wreszcie do przedszkola.
- Trudno, rozłąka mu dobrze zrobi. Jak wróci to się od niego nie będzie można odgonić - pomyślała. Godziny mijały i jak tylko wskazówki zegara doszły do godziny leżakowania (Molik nie śpi w domu, więc rodzice postanowili oszczędzić mu męki nudzenia się z kolegami i koleżankami na zbiorowym wypoczynku) czekała już pod bramą przedszkola. Wokół rodzice jej podobni tulili w ramionach łkające pociechy, odreagowujące kilkugodzinną rozłąkę z domem. Siostrze zrobiło się ciepło na duchu. Ochoczo wyciągnęła z torby przygotowane specjalnie na tę okazją prezent i okolicznościowe ciasteczko i zaczęła rozglądać się za pierworodnym. Molik znalazł się dopiero po dłuższej chwili. Nie chciał wyjść z przedszkola, bo świetnie się bawił. Interweniowała przedszkolanka, której zrobiło się żal Siostry.
- Prezent? Dla mnie? - zapytał na widok upominku i ciasteczka, zachodząc w głowę z jakiej to okazji.
- Jak było w przedszkolu? - spytała Siostra, czekając na litanię opowieści.
- Zupa była - odpowiedziała dziecko znudzonym tonem. I jakby tego było mało, dodało po chwili - Jutro nie odbieraj mnie tak wcześnie. Będę spał tutaj. Razem z innymi dziećmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz