21 grudnia 2011

Rodzicielski paradoks

Masz dość własnego dziecka? Czujesz się przemęczony? Nie możesz znaleźć dla siebie czasu? Jest prosty sposób na poprawę Twojego samopoczucia – zrób sobie kolejne!

Miejska Mama właśnie odkryła genialny sposób, żeby przestać się nad sobą rozczulać. Z temperaturą, katarem do pasa ale bez głosu leży sobie szczęśliwie w łóżku i pracuje...z dzieckiem u boku. Jednym! Bo drugie dobrzy ludzie litościwie jej zabrali na c-a-ł-y długi dzień. I jest bosko.

Kiedyś, a dokładniej trzy miesiące wcześniej, perspektywa chorowania opiekując się jednocześnie dzieckiem wydawałaby się Miejskiej Mamie koszmarem. Dziś jedna sztuka u boku to wręcz wypoczynek! Wszystko „samo” się robi, nikt nie narzeka, jest fajnie. Za czasów wczesnego Młodego byłby to obowiązek okupiony strasznym cierpieniem.

Konkluzja – jeśli jest Ci źle, zrób sobie jeszcze gorzej – docenisz co miałeś. A psik!

Święta wywrotowo

Jako że mamy już przedświąteczne bóle przepowiadające, złe za nami a najgorsze dopiero może nadejść, w ramach tej optymistycznej wizji, Miejska Mama otwiera listę rzeczy, zjawisk, czegokolwiek, co zabija święta.
To nic oryginalnego, bo w internecie aż huczy od podobnych wyliczanek, bez czego Gwiazdki nie będzie (najlepsze filmy bożonarodzeniowe, najsmakowitsze potrawy, dania-bez-których-wigilia-sie-nie-liczy, top-kolendy itp.), ale zawsze z nieco innej strony.
Maminy „debeściak” to przesadna zapobiegliwość. Wigilijna wieczerza, którą zaczyna się przygotowywać z początkiem listopada albo i wcześniej, to lekkie przegięcie. Z połową grudnia zamrażarka już pęka w szwach, a dwudziestego czwartego mikrofala się przegrzewa. Fakt, przygotowanie wielodaniowego, postnego (hehehe) posiłku w klika dni, a czasem godzin to wyzwanie dla sprinterów. Ale to tylko jeden taki dzień w roku! Miejska Mama na przykład nawet lubi wtedy przebywać w kuchni (byle nie własnej) i próbować się chociaż starać. To samo dotyczy się prezentów, które trzeba kupować k-o-n-i-e-c-z-n-i-e za w czasu, bo „potem nic już nie będzie”. Więc kupujemy, składujemy, zapominamy i się rozczarowujemy.
Prezenty to zresztą druga pozycja w sposobach jak obrzydzić sobie święta. Prawdziwi fachowcy wiedzą, że po pierwsze świąteczne podarki TRZEBA kupować, i to drogie, żeby sobie nie pomyśleli, że u nas bieda.Po drugie TRZEBA dawać wszystkim, nawet jak delikwenta nie lubimy, nie widzimy i mijamy się co roku na schodach, dla bezpieczeństwa odwracając głowę, żeby przypadkiem się nie zauważyć. Im kogoś bardziej nie lubimy, tym lepiej go obdarowujemy, złorzecząc podczas kupowania i biadoląc.Po trzecie każdemu po równo – pod choinką panuje czysty komunizm. Żadne tam wyróżnianie kogoś inna liczbą podarków. Nawet jak w ramach ustalonego przydziału finansowego uda się obdarowanemu dostać i czapkę i szalik i rękawiczki, to w jednej paczce ma być, żeby innym przykro nie było.
Życzenia, to kolejna pozycja z maminej listy. Miejska Mama w zasadzie dobrze ludziom życzy. A w święta to nawet bardzo dobrze. Ba, w życzeniu osiąga stopień mistrzowski, ucząc się od Idealnego Taty, który co roku opóźnia rozpoczęcie kolacji wigilijnej przez kilku dziesięciominutowe tyrady. Same życzenia to nic złego, ale pamiętacie może zabawę w „obiecanki cacanki”? Ja Ci coś obiecam, ale z tyłu skrzyżuję palce, co by nie wyszło. Zdaniem Miejskiej Mamy życzenia powinno się składać w sali luster żeby każdy widział plecy reszty. Może wówczas skończyłyby się czasy fałszywych uśmiechów i życzeń-nieżyczeń. Jak nie chcesz życzyć to po co ta szopka?
I, na razie, na koniec, pozycja czwarta – przesyt. W święta nie może być mało. Musi być wiele. Zbyt wiele. Potem nie wiadomo co z tym zrobić: ze zbyt dużą liczbą prezentów, które trzeba gdzieś upchnąć, kilogramami zmarnowanej żywności – bo ile można jeść, zbytnio opustoszałym portfelem. Fakt, istota święta zasadza się na jego inności od dnia codziennego. Ale zamiast ilości może to robić jakość.
I gdybyśmy się już mieli nie zobaczyć przed Bożym Narodzeniem: wszystkiego Najlepszego,w rozsądnej ilości i w dobrym guście!