31 stycznia 2011

Ojcowskie wzloty i upadki

Liczba planowanych dzieci maleje liniowo do liczby już posiadanych – mówią doświadczeni rodzice. Po urodzeniu pierwszego kobiety dostają skrzydeł i jak już się pogoją i zapomną jak to było, zaczynają snuć wizje licznej rodziny. Przechodzi im zwykle po pół roku obowiązkowej odsiadki w domu, ale wtedy świrują ojcowie, którzy właśnie dorośli do idei ojcostwa. Wiadomo – im dziecko większe tym fajniejsze, tak do półtora roku. A potem, jak mawia Siostra Miejskiej Mamy, matka-recydywistka, kochane maleństwa powinno się hibernować na jakieś najmniej kolejne półtora roku.

Ze względu na nadal panujący typ rodziny tradycyjnej ojcowie często nie podzielają zdania swoich żon. ICH dzieci są cudowne i kochane przez całe dwa dni w tygodniu plus wakacje. W zaślepieniu miłością do pierworodnego tatusiowie mamią swoje partnerki obietnicami gór złota, wakacji co drugi miesiąc i ojcowskich dyżurów, żeby tylko zdecydowały się na kolejna ciążę. Poza tym, wiadomo, okres pracy nad dzieckiem jest jednym z najbardziej przyjemnych, jakby nie było.

Rozsądek dogania ojców po fakcie. W obliczu zdeformowanej partnerki i szału hormonów weekendowym tatusiom nieco blednie mina. Zaczynają wracać wspomnienia, a tu dom trzeba wyremontować, na to kolejne, co ma przyjść na świat. Ledwo się rodzina otrząsnęła z pierworodnego drenażu domowych finansów, a już rosną wydatki na witaminy, odżywki, i inne ciążowe przyjemności. A po dziewięciu miesiącach – bach! I oprócz roszczeń pierworodnego o czas i energię rodziców walczy również jego rodzeństwo.

Jak wynika z przeprowadzonego przez Miejską Mamę wywiadu środowiskowego niejeden idealny tata, który dzielnie sprostał wyzwaniom rodzicielstwa za pierwszym razem, za drugim ma z tym spore problemy. A szkoda.

ps. Do wszystkich, a przede wszystkim ojców: Miejska Mama zdaje sobie sprawę, że to uogólnienie i osobiście zna wyjątki, ale statystyki są jakie są.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz