02 września 2010

Wielkie Nic

To nie prawda, że od nadmiaru głowa nie boli. Boli i to jak diabli.
Pierwszy września to punkt zwrotny w życiu wielu rodziców. Zwłaszcza tych, którzy swoje pociechy po raz pierwszy wysyłają do placówek edukacyjnych mniej lub bardziej publicznych. Cisza w domu. Porządek. Czas wolny aż do szesnastej, kiedy to rozkręcone hordy przedszkolaków wracają pełne emocji do domu. Zegar tyka. Pogoda wymarzona na spacer. Klawiatura komputera aż czeka, żeby ją wykorzystać. Kalendarz z telefonami dawno nie widzianych znajomych sam się otwiera. Basen, rower, galeria, kino, praca, kariera – wszystko, czego do tej pory nie można było zrobić z dziecięcymi kulami przywieszonymi do nóg, wreszcie staje otworem. I...wielkie nic.
Czas się deformuje jak na obrazach surrealistów. Samotne godziny najpierw się dłużą w nieskończoność, na wszystko znajdzie będzie jeszcze chwila, a potem w ciągu chwili kurczy się straszliwie, wyciskając z planów pozycje, których zrealizować się już nie da.
Znajoma Miejskiej Mamy najpierw nie mogła się doczekać września, a teraz płacze, bo chwalebnych celów nie może za nic osiągnąć. Wielki marazm i nic więcej. Za dużo czasu, za mało sił, i w ogóle. Miejska Mama słucha i czuje się jak Beduin, którego wysłano na biegun, żeby ludziom lodu o żarze pustyni opowiadał.
Ale jest sposób na czasowy kryzys – najlepiej nie wymagać od siebie za wiele. Etatowi rodzice zamiast rzucać się w piramidalne plany powinni wziąć najpierw długi oddech, który im się należy po miesiącach czy latach spędzonych na domowej pracy. A dopiero później zorganizować sobie nowe życie: nowe obowiązki, nowe wyzwania, nowe plany. Wreszcie własne, aż do chwili kiedy pod drzwiami będzie słychać tupot małych nóżek i wrzask: „mamoooooooo”.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz