04 marca 2010

Zajścia i rozejścia

Na początku jest euforia. I wspólne oczekiwanie na dziecko. Chyba nie ma wspanialszego okresu w życiu pary, jak oczekiwanie na wymarzonego potomka. Godziny spędzone na zastanawianiu się jak to będzie, obserwowaniu rosnącego w brzuchu dziecka, urządzaniu świata na jego przyjście.
Potem narodziny - niezapomniane przeżycie zarówno dla niej jak i dla niego. Przekraczanie tego, co wydawało się nieprzekraczalne, a na koniec krzyk i mamy dziecko! Podobne do ciebie czy do mnie? Rodzice wracają do domu z dodatkowym, niezwykle cennym bagażem a potem jest różnie, bo co rodzina to inne modele. Ale jest fajnie, bo nowe, niecodzienne, czasem ciężkie, ale nasze, wspólne.
A potem zaczynają się schody. Bo ona siedzi w domu z dzieckiem ze światem piaskownicowo - pieluchowym a on w pracy, z misją utrzymania trojga, czasem bliżej dziecka, czasem dalej, jak u kogo wypadnie. Ona czeka, że on ją uwolni, on wierzy, że ona się spełnia. Szczęśliwi przy dziecku (oby) powoli oddalają się od siebie aż do życia w oddzielnych, płytko przenikających się światach. On ma fotkę rodzinną na biurku a ona opowiada jak on zabiera ją z synem/córką na wakacje. Wspólne święta i niedziele. Zawsze z dzieckiem, dziećmi, dla dzieci, dla dziecka, ciii bo dziecko patrzy. Nic o sobie nie wiedzą, nic o sobie nie chcą wiedzieć. Kiedyś wreszcie dziecko dorasta, odchodzi, usamodzielnia się a w domu zostaje zostaje dwoje obcych ludzi o wspólnych, zamierzchłych wspomnieniach, którzy muszą nauczyć się jakoś z tym żyć. Albo i nie. Podobno japońskie kobiety popełniają samobójstwa, kiedy mąż przechodzi na emeryturę. Przykre, prawda?
Ale przecież tak być nie musi. Przecież związek jest wybrany, zwykle dobrowolnie, wyczekany, wypieszczony. Dziecko, choćby najukochańsze zawsze, na szczęście, wyjdzie wreszcie z domu, jest tymczasowe, nie rodziców a swoje własne, a potem jeszcze kogoś, kto będzie chciał mieć z nim własne dzieci.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz