12 marca 2010

Rozhuśtani

Prawdopodobnie mężczyźni lepiej radzą sobie z problemami technicznymi dnia codziennego, od przysłowiowej żarówki, przez zawieszenie półki po pomalowanie ściany czy wymianę drzwi. Są często silniejsi, wyżsi, łatwiej im korzystać z dostępnych na rynku narzędzi i wreszcie są od małego przyzwyczajani do skrzynki narzędziowej i wyciągarki samochodowej. A ci, którym się to nie podoba są albo wytykani palcami, albo muszą wysłuchiwać za plecami znaczące westchnienia swoich żon.

Ale, powiedzmy sobie szczerze, ryzykując łatką seksistów, szowinistów, czy innych istów: drogie Panie, szanowni Panowie, ile czasu zajmuje przeciętnemu mężczyźnie wykonanie czegokolwiek od momentu idei po zakończenie realizacji?
Dużo, przynajmniej tak wskazuje doświadczenie Miejskiej Mamy i jej żeńskich okolic, które tę samą czynność, z pewnością nie wykonaną tak dokładnie, poprawnie technicznie, nie ideologicznie, zrobiły znacznie szybciej, a nadmiar czasu wytapiały nukając, gryząc się wewnętrznie i gotując w bezsilnej złości, w najlepszym razie wychodząc z domu trzaskając głośno drzwiami.

Młody w prezencie dostał huśtawkę. Piękną, drewniana huśtawkę. Było to ładnych parę miesięcy temu. Miejska Mama łącząc obrazek huśtawki i szczęśliwego dziecka natychmiast podreptała do męża namawiać go do zawieszenia zabawki. Po kilkudziesięciu minutach drapania się w głowę, zastanawiania się, wykładów z pogranicza ZPT (Zajęcia praktyczno-techniczne, jakby ktoś nie pamiętał), mechaniki, dynamiki itd. Idealny Tata orzekł, że się nie da, bo framugi nieodpowiednie, że można by, ale coś trzeba wkręcić, przesunąć, a na pewno się zawali, będzie zawadzać, ale tak, huśtawka śliczna i on sam takiej nie miał.

Miejska Mama w próbach nie ustawała, mobilizowana każdą wizytą na placu zabaw, gdzie Młody fruwał w powietrzu zanosząc się od śmiechu. Idealny Tata kiwał głową schowaną w monitorze i dalej odpowiadał, że się nie da, że nie można, na odczepnego okresowo zmieniając to na: owszem, można spróbować – czytaj: kiedyś, zaraz, nie teraz babo, nie widzisz że ja tu ciężko pracuję, bo mnie zaraz na allegro przelicytują.

Po kilku miesiącach do huśtawkowej batalii przyłączyła się Siostra Miejskiej Mamy grożąc przyniesieniem własnej wiertarki i samodzielnym zawieszeniem zabawki, co owszem, ukuło ojcowską dumę, ale z racji znajomości konstrukcji ścian w wielkiej płycie, było groźbą bez pokrycia.

Wreszcie Idealny Tata zszedł z piedestału fotela komputerowego osiem pięter niżej, bo aż na podwórko, a dokładniej na plac zabaw, gdzie na własne oczy zobaczył szczęście huśtającego się dziecka. Coś w nim drgnęło na tyle, że przytachał huśtawkę na środek pokoju. Kombinował, kombinował, przewieszał, odkręcał, zakręcał, wymierzał aż Młody po niemal godzinnej batalii rodzonego ojca ze złośliwym przedmiotem przez pięć minut mógł doświadczyć szczęścia bujając się we własnym domu. Następną godzinę Idealnemu tacie zajęło odkręcanie prowizorycznie powieszonej zaledwie chwilę wcześniej huśtawki, bo "będzie przeszkadzać".

Dwa dni później nie świadoma swej ignorancji technicznej Miejska Mama powiesiła sama huśtawkę w tym samym miejscu. Powiesiła, tak po prostu, na drewnianych ramionach wiszącego od zawsze hamaka. Trwało to pięć minut, po których Młody mógł się wreszcie bujać do woli.

Idealny Tata oczywiście żonę wyśmiał, wyszydził od babskich rozwiązań na ślinę, pouczył, jak powinno to być powieszone. A huśtawka do dziś wisi tak samo i dobrze jest.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz