Prawdziwą fortunę zbije ten, kto wymyśli specjalny matczyny termometr. Urządzenie takie, zapewne skomplikowanego mechanizmu, powinno dopasowywać temperaturę zewnętrzną do preferowanej odzieży spacerowej, uwzględniając oczywiście wiek dziecka. Z powodu aktualnego braku takiego meteocudu w godzinach spacerowych umysły matek parują z przeciążenia . Przegrzać - niedobrze, wyziębić - jeszcze gorzej. Jako złoty środek podawany jest przepis na cebulkę, który jednakowoż często kończy się utratą poszczególnych elementów odzieży zgubionych gdzieś między placem zabaw a parkiem. Matka więc kombinuje, jak może: zerka na termometr, pogodynkę w internecie, wychodzi na balkon, postoi, zaziębi się, wraca, rozbiera się ubiera, młode krzyczą bo mają dość czekania, albo wrzeszczą bo wracają pośpiesznie z klatki żeby się docieplić lub odwarstwić. Spacerowe skaranie boskie.
I nie daj boże wejść do sklepu, metra, autobusu - matka zdana na pocący się kark dziecka, lub jego lodowate dłonie rozbiera, odkrywa, upycha po wózku, kieszeniach i torbach szaliki, czapki, rękawiczki, kocyki. Sama czerwona, zgotowana, ledwo w sweterku i lekkim płaszczyku, bo się zgrzała popychając wózek.
Kłopot temperaturowy niestety nie ogranicza się do spacerowania. Pokoje dziecięce są wietrzone i dogrzewane, dzieci przykrywane i odkrywane, żeby w nocy nie zmieniły się w wieczną zmarzlinę, bo a nóż się obudzą. Poradniki radzą - dwadzieścia dwa stopnie i ani kreseczki więcej, a tymczasem dla jednego za dużo, drugiemu za mało. Jeszcze gorzej z temperaturą wody do kąpieli. Niemal aptekarskie dolewanie zimnej wody z obawy przed ugotowaniem niemowlęcia niejednemu ojcu przysporzyło już wrzodów żołądka.
Miejska Mama kryzys okołospacerowy obchodzi, od dziewięciu miesięcy dzwoniąc do własnej patki i pytając w co ubrać Młodego. A jak i to źródło jest niewiarygodne - wystarczy zerknąć za okno do wózków, które toczą się kilka pięter niżej.
03 listopada 2009
Subskrybuj:
Komentarze do posta (Atom)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz