19 lipca 2009

Kryzysowa mama



Czasami nawet najlepsze matki mają dość. Długotrwała choroba ukochanego synka, który na tydzień, dwa przemienia się w marudzącego potwora; przeciągająca się w nieskończoność wizyta ukochanej babci, z upływem czasu przerażającego, wścibskiego babsztyla; spiętrzenie świąt; przygotowania wakacyjne czy nadgodziny męża - to tylko część z powodów dla których mamy mają ochotę uciec od własnych dzieci, czy wręcz je udusić gołymi rękoma.
W dodatku kiedy biedna kobieta się miota, bo już dłużej nie może, krzyczy, płacze, traci panowanie nad sobą to szeroko pojmowane otoczenie (a zwłaszcza jego węższa część w postaci matek, ciotek, babek, sąsiadek z naprzeciwka) zamiast zastanowić się, co takiego przemieniło te miłą dotychczas kobietę w macierzyńskie monstrum, zaproponować pomoc czy choćby chwilę rozmowy, społeczeństwo biedną matkę kamieniuje w ten czy inny sposób.
Miejska Mama narzekać nie mogła: Młody z racji charakteru, a z pewnością niezaawansowanego wieku, problemów często nie stwarzał. A jak nawet zdarzył się dzień marudzenia to zawsze w końcu pojawiał się Idealny Tata, który pacyfikował sobie tylko znanym sposobem pierworodnego. Sytuacja zaczęła się jednak wymykać z pod kontroli, kiedy Młodego i jego ojca rozdzieliła stukilometrowa przepaść a fochy pięciomiesięcznego mężczyzny nałożyły się na muchy w nosie jego ciotecznych braci. W dodatku obie mamy - Miejska i Siostra - wiedziały, że to już ostatni dzień dwutygodniowych wakacji i można przed samą sobą przyznać, że ma się dość. I to był błąd. Zmęczenie przerodziło się w irytację, którą natychmiast zauważyła dzieciarnia (dzieci doskonale wyczuwają najmniejszą słabość rodziców) rozmarudzając się jeszcze bardziej: liczba decybeli przyjmowanych codziennie wzrosła niebezpiecznie wysoko, sprzęty zaczęły lewitować, zwłaszcza te bardziej kruche, dzieci przypadkowo obijały się o siebie, z mniej lub bardziej krwawymi skutkami. Żeby było ciekawiej, słoneczny poranek płynnie przelał się w skwarną duchotę, która popołudniu zaczęła niepokojąco pogrzmiewać jednocześnie z napływającymi tłustymi chmurami.
Miejska Mama na zmianą z Siostrą odliczały tylko godziny do kolacji, ale zegary wydawały się być spóźnione. Wreszcie nadszedł moment kulminacyjny: plastikowy nosorożec trzymany lepką łapką półtorarocznego siostrzeńca wbił się widowiskowo w czoło Młodego. Żeby było sprawiedliwie sprawca dwie godziny później podstawił ciekawskie rączki pod strumień wrzącej wody. To było za dużo nawet dla Siostry, urodzonej matki. Kiedy zapadła noc Miejska Mama z Siostrą marzyły tylko o jednym: znaleźć się tam, gdzie nie ma własnych dzieci, umyć się, zjeść coś czego wcześniej nie dotykały dziecięce łapki i zasnąć na długie godziny.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz