10 lipca 2009

Grunt to rodzinka czyli wakacji ciąg dalszy


Entuzjastów mocnych wrażeń powinna zainteresować możliwość spędzenia kilku chwil z rodzinną zbieraniną dzieci na wakacjach. Zasada jest prosta: każde dziecko biegnie w inną stronę i stara się zniszczyć siebie, rodzeństwo, albo ważny element zastanej infrastruktury – zależnie od swoich wiekowych możliwości. Żeby nie było nudno przydałby się jeszcze zakochany w dzieciach pies, który taranuje wszystko co staje na drodze między nim a dziećmi. Zwykle dla matek taka komasacja to prawdziwe zbawienie. Co prawda możliwość dziennych wypadków, chorób i łez należy przemnożyć przez liczbę dzieci, to jednak ich rodzicielki mogą w takich chwilach liczyć na wsparcie i zrozumienie osób, które są w tej samej sytuacji. Poza tym są wieczory, kiedy dzieci śpią, nie ma mężów ani codziennych obowiązków domowych. I co najważniejsze – stłoczone w jednym miejscu dzieci zapominają o swoich matkach i potrafią się godzinami sobą same zajmować, dając przynajmniej części mam chwilę wytchnienia.

Takie założenia miała też Miejska Mama wybierając się na wakacje z siostrami. Pierwsze szesnaście godzin ze stadkiem dzieci dało porządnie w kość. Również dzieciom, które musiały się dostosować do nowych warunków. - Jutro będzie lepiej – obiecywały sobie wszystkie mamy zasypiając. Dzień później, kiedy z błogim uśmiechem kładły się do łóżek wierzyły, że zarzygane przez upartego niejadka łóżko, zasikana łazienka, i stanowczo zbyt duża liczba decybeli przyjęta w ciągu minionych czterdziestu ośmiu godzin to wpływ pogody. Kolejne dni mijały pod znakiem odliczania godzin, albo posiłków jakie zostały do położenia zmęczonych całodziennymi szaleństwami dzieci. Po czterech dniach, bliskie kryzysu matki zaczęły rozważać możliwość zdezerterowania, tym bardziej, że z nieba lały się hektolitry wody. Dzień później na dwadzieścia cztery godziny z kranów przestała lecieć woda, akurat kiedy najstarsze z dzieci obsikało swoją mamę, a pies ze spaceru wrócił wyjątkowo szczęśliwy roztaczając wokół siebie zabójczą woń.
Nic więc dziwnego, że Miejska Mama z radością wróciła na chwilę do miasta, żeby odpocząć. Ale na miejscu czekało rozczarowanie. Młodemu, rozsmakowanemu w sielskich krajobrazach, miejskie muchy wleciały do nosa, ukochane ulice zrobiły się za głośne, a mieszkanie za ciasne. I co najważniejsze - cioteczni bracia zostali na wsi. Tak długo marudził, pokrzykiwał i grymasił, aż Miejska Mama skruszona wróciła zakończyć wakacyjny turnus pod gruszą.

1 komentarz:

  1. miodzio. wspaniale oddane uroki wakacji... jeszcze brakuje wspominaka o tym jak sredni wali mlodego po twarzy nosorożcem, a starszy za karę wali średniego kijem po plecach...

    OdpowiedzUsuń