Najbardziej wkurza czekanie. Każdy zakończony dzień
szczęśliwie przybliżający upragniony Ważny Dzień dłuży się w nieskończoność.
Zwłaszcza, jeśli w godzinę zero należy wejść ze spełnionymi warunkami, np.;
zdrowiem. Dla rodziców to gehenna:
pierwszy dzień szkoły, ważny, długo wyczekiwany zabieg w szpitalu dziecięcym,
występ dziecka w przedstawieniu,
wyczekana przez milusińskich impreza czy ...własne wakacje. Z dziećmi u boku.
Takie czekanie dobija. Dawka stresu liczona nawet nie na
łyżki a na wiadra. Bo czy dziecko się nie zaziębi, nie zarazi, nie złamie, nie
potnie, nie wybrudzi (każdy chyba ma historię o odstawionych nieletnich, którzy
tuż przed imprezą zdążyli jednak upaprać
siebie i całe otoczenie), nie zmieni zdania (problem z prezentami na Gwiazdką) – można zwariować.
Miejska Mama jako perfekcjonistka cierpi w takich sytuacjach
okrutnie. Szczególnie boleśnie dlatego, że nie ma na nie wielkiego wpływu. Co
z tego, że Młody został przeszkolony co by się nie połamać przed Wielką
Wyprawą? Na co misternie układany plan kwarantanny przedwyjazdowej, co by syfa
z przedszkola na ostatnią chwilę nie dopaść? Wszystko na nic. Zapalenie stawu bodrowego
postawiło całą rodzinę w stan napiętego oczekiwania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz