09 września 2012

Z duszą na ramieniu

Najbardziej wkurza czekanie. Każdy zakończony dzień szczęśliwie przybliżający upragniony Ważny Dzień dłuży się w nieskończoność. Zwłaszcza, jeśli w godzinę zero należy wejść ze spełnionymi warunkami, np.; zdrowiem.  Dla rodziców to gehenna: pierwszy dzień szkoły, ważny, długo wyczekiwany zabieg w szpitalu dziecięcym, występ dziecka w  przedstawieniu, wyczekana przez milusińskich impreza czy ...własne wakacje. Z dziećmi u boku.
Takie czekanie dobija. Dawka stresu liczona nawet nie na łyżki a na wiadra. Bo czy dziecko się nie zaziębi, nie zarazi, nie złamie, nie potnie, nie wybrudzi (każdy chyba ma historię o odstawionych nieletnich, którzy tuż przed imprezą zdążyli  jednak upaprać siebie i całe otoczenie), nie zmieni zdania (problem z prezentami na Gwiazdką) – można zwariować.
Miejska Mama jako perfekcjonistka cierpi w takich sytuacjach okrutnie. Szczególnie boleśnie dlatego, że nie ma na nie wielkiego wpływu. Co z tego, że Młody został przeszkolony co by się nie połamać przed Wielką Wyprawą? Na co misternie układany plan kwarantanny przedwyjazdowej, co by syfa z przedszkola na ostatnią chwilę nie dopaść? Wszystko na nic. Zapalenie stawu bodrowego postawiło całą rodzinę w stan napiętego oczekiwania.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz