22 lutego 2011

W ogniu walk

Że w bólach rodzić będą, miały obiecane od samego początku. Kwestia przystosowania i nastawienia. Zresztą, w dobie postępu medycyny i ofert prywatnych klinik ten mankament życiowy można pominąć przy odpowiednim zasobie portfela. Ale, że w bólach wychowywać będą, tego w umowie nie było! A nawet jeśli, to drobnym druczkiem. I to przewrotnie – bo rodzisz babo przez dobę, dwie, no trzy, a gada na swym łonie karmisz, przewijasz...latami. A najgorsze są diabelskie progi, które u Miejskiej Mamy zaczęły się zgodnie z kalendarzem, tuż po drugich urodzinach Młodego.
Widać synek naczytał się mądrych książek o kryzysie dwulatka i raczył mamusię, zawsze przecież chłonną doświadczeń, odpowiednio DOŚWIADCZYĆ. W pakiecie oferuje trzy, cztery razy dziennie histerie, takie porządne, z rzucaniem się na ziemię, tarzaniem w zasmarkanych i łzawych kałużach i szlochaniem – NIENIENIENIENIEEEEEEE. Czasami wiadomo o co dwulatkowi chodzi. Problemem może być źle postawiona miseczka z zielonym groszkiem, co to Młody zamierzał go pożreć, albo zbyt powolne zagotowanie tego groszku, dramatyczne braki w zaopatrzeniu, kiedy ostatnia mandarynka ginie w paszczy syneczka, lampa włączona albo wyłączona w nieodpowiedniej chwili, zbyt wolne ubieranie się na spacer, albo zbyt pospieszne rozbieranie po powrocie. Gorzej, jeśli problemu Miejska Mama nie zna, bo nawet odnieść się nie może, a niestety gwałtowny rozwój emocjonalny nie idzie w parze z rozwojem nauki języka ojczystego. Więc drze się Młody i gania po mieszkaniu, ciąga, rzuca się, domaga – tylko czego? Czasem sam się zagubi w rozszalałych emocjach i nie wie biedaczek, o co się wścieka. Aż przykro patrzeć.
Oczywiście, mając w domu młodego człowieka z tymczasowym rozchwianiem emocjonalnym, można zwariować. Można oczywiście wątpić w własne kompetencje wychowawcze, podważać sens życia, rozpaczać, bić się w piersi, obwiniać partnera, uciekać z domu, obwiniać dziecko i tak dalej. Kryzys dwulatka niestety dosięga wielu rodziców, więc spectrum możliwych reakcji jest szerokie, aż do patologii przemocy. Miejska Mama wątpiła, szukała winy w sobie, w tzw. sytuacji, i pewnie nie jedno potkniecie jej się jeszcze zdarzy, bo Młody awanturniczy tryb życia dopiero rozpoczął, więc wszystko przed nim. Ale na szczęście Miejska Mama ma silną broń, która nie pozwoli jej przegrać tej bitwy, przynajmniej na razie: poczucie humoru. Bo jak tu się nie śmiać, kiedy Młody kolejny raz przerabia życie na farsę, jak nie zrywać boków ze śmiechu na fukania, gonienia, fochy kilkuletniego brzdąca. Więc się Miejska Mama śmieje, po cichu, żeby syn nie zobaczył. Choć czasem śmiech przechodzi i w łzy, i długie rodziców debatowanie. Pocieszające jest że nad Miejską Mamą jej własna matka, też debatowała. Dlatego, zamiast się załamywać: rodzice dwulatków – łączcie się! To kiedyś musi się skończyć. A potem przyjdą kolejne przełomy...Rodzicielstwo to wspaniała przygoda. A nigdzie charaktery się tak dobrze nie hartują jak na polu walki. Do bojuuuuuuu!

1 komentarz:

  1. Po tym tekście pragnę uderzyć do boju i stać się Mamą! Mamą dwulatka!

    OdpowiedzUsuń