11 czerwca 2010

Matko Polko, a może to też Twoja wina!?

Macierzyństwo to ciężki kawałek chleba. Niewdzięczny, bo nikt za to nie zapłaci, a elekty widać po wielu, wielu latach. Ale kto wtedy będzie pamiętał o pracy włożonej przez matkę? O godzinach uchylania się przed niechcianymi zupkami, podcierania delikatnych pup, monotonnych dniach i odpowiedziach na niekończące się pytania o Wielkie i Małe rzeczy, które stają na drodze dzieci.
O losie Matki Polki pisała w Tygodniku Powszechnym Katarzyna Kubisiowska. Napisała ciekawie: o Polkach sprowadzanych do ról wynikających z biologii, o macierzyństwie kłócącym się z aspiracjami współczesnych kobiet, o szantażu jakim matki są poddawane na rynku pracy i politykach żerujących na poświeceniu, jakie ich zdaniem winne są im rodzicielki – Matki Polki Błogosławione. Wszystko prawda, ale wyliczance brakuje jednego ważnego elementu: samoumartwienia się matek.
Czy nie jest tak, że w macierzyńską pułapkę poświęceń i wyrzeczeń, matki wpuszczają się same? Że zamiast próbować czerpać korzyści z sytuacji, kiedy doglądając własnego pochówku mogą starać się zadbać o siebie: podciągnąć swoje kwalifikacje czy chociaż poświęcić się hobby, mamy całodobowe chlastają się szpicrutą powinności, żeby nikt przypadkiem nie pomyślał, że one się obijają na tym wychowawczym, i że pasożyty jedne robią sobie wakacje?
Z dzieckiem nie jest łatwo. Pracy jest sporo. Nagród i wakacji raczej żadnych. Mimo to etatowe matki wybrały (a jak wybrano za nie, to może warto coś z tym zrobić): będę doglądać własnych dzieci, bo tak chcę, tak mi wygodniej, bo tak układają mi się plany życiowe. Biorę słodycz macierzyństwa z całym bagażem śmierdzących pieluch, nieprzespanych nocy, irytujących dni. Tego przy dziecku nie da się przegapić.
Ale czy na prawdę nie można spróbować się spełnić w sytuacji okołodomowej? Może zamiast się biczować „musieniem” i „botojestdobredladziecka” warto czasem zrobić coś dla siebie? Zdobyć jakieś nowe umiejętności? Spełnić swoje marzenia? Szukać plusów w nowej sytuacji?
Łatwo pisać, trudno zrobić? Miejska Mama też tak myślała. Ale można zacząć mierzyć własne sukcesy inną niż do tej pory miarą i nie oglądać się wciąż za siebie tylko iść do przodu, ku nowemu. Przy Młodym udaje się to w siedmiu przypadkach na dziesięć. Trzy pozostałe to łkanie w ramię Idealnego Taty, że koleżanki to kariery robią, a Miejskiej Mamie rola kury domowej się ostała.

2 komentarze:

  1. Zajrzałam tu zaraz po urodzinach Antoniego, ale dopiero teraz mam więcej czasu, by się dopisać :)
    Fajnie piszesz, dobrze się czyta.Niekiedy podpisuję się obiema rękami pod wrażeniami czy spostrzeżeniami MiejskiejMamy.Mnie motywuje myśl, że pracę, jakąś, zawsze znajdę.Chcąc. Ale młodziutkie lata małego kolegi nie wrócą.A chcę mieć co wspominać (czyt.dużo)z tego czasu poznawania świata.I już.Choć decyzja łatwa nie była, a i na co dzień bywa trudno.pozdrawiamy! monika

    OdpowiedzUsuń
  2. I tak trzymać! Bardzo, bardzo dziękuję za ciepłe słowa. MM

    OdpowiedzUsuń