09 czerwca 2010

Betonowa pustynia – upał w wielkim mieście

Pierwsze orientują się dzieci – same z siebie przestawiają własne biologiczne zegary tak, aby dzień zaczął się jak najwcześniej. Bo rano jest chłodno, im późnej tym słupek rtęci wędruje coraz wyżej. Żeby przetrwać, trzeba się spieszyć.
Pierwszy spacer najlepiej zrobić koło ósmej. Na placach zabaw jeszcze miły chłodek, choć słoneczko potrafi już nieco przypiec. Biegiem przez zakupy, urzędy i dziecięce rozrywki. Byle zdążyć przed jedenastą, kiedy zwózkowana matka zaczyna przypominać mrówkę pod szkłem powiększającym. Praży tak mocno, że na całym osiedlu niemal czuć swąd spalenizny. Place zabaw pustoszeją, spacerniaki również, nieliczni rodzice i opiekunowie, którzy muszą wyjść z dziećmi przebiegają od jednej plamy cienia do drugiej. Mało tych plam, oj mało. Parków też jakoś nie starcza, a szczególnie takich z fontannami, co to miłą bryzą ochłodzą.
Koło południa powietrze parzy. Szczęśliwcy posiadający klimatyzacje chłodzą bąble na ramionach. Reszta albo ma szczęście mieszkać w mieszkaniu z przeciągiem albo nie i zmuszona jest chodzić po mieszkaniu pchając przed sobą wiatraczek.
Dzieci wyją - bo gorąco. Matki wyją – bo gorąco a tu jeszcze młode nie w humorze. Wanna już kolejny raz jest napełniana. Mokre młode na chwile cichną, ale kiedyś przecież będą musiały wyjść z łazienki...
Supermarkety okupowane przez rodzicielki – bo chłodno i płacić nie trzeba. Obłożone są baseny i kawiarenki dla dzieci – byle woda była a najlepiej klimatyzacja. A to dopiero przedsmak lata.
Życie wraca późnym popołudniem. Przyjemnie nagrzane betony na zmianę z wieczornym chłodem masują zmęczone upałem ciała. Wózki ścigają się z rowerami. Piaskownice pękają w szwach. I choć pora późna dzieciarnia nie spieszy się do snu. Upalny dzień jest bardzo długi. Czasem zbyt długi jak na matczyne standardy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz