12 października 2009

Urban rider

Nic dziwnego, że matki dziczeją zamknięte w czterech ścianach swojego mieszkania, piaskownicy i pobliskiego sklepu, skoro przejście z dzieckiem, a wiec i z wózkiem, przez miasto, a zwłaszcza przez stolicę, przypomina rajd po bezdrożach. I nic tu nie zmieni najnowszy model z dostępnych na rynku dziecięcych pojazdów. Matki wałęsające się po Warszawie mają do wyboru: czarną rozpacz albo dziką wściekłość.
Miejska Mama wraz z Siostrą i dziećmi postanowiły wybrać się o centrum stolicy, gdzie nie dość że można załatwić wiele spraw, to i galerię odwiedzić, kawę kulturalnie wypić. Zniechęcone potencjalnymi korkami, szarpaniną wkładanych i wyjmowanych dzieci z fotelików, rozkładania i składania wózków oraz wizją rozpakowywania się w sytuacji, kiedy parkujący obok samochód nie pozwala otworzyć drzwi (o ile oczywiście znajdzie się miejsce do parkowania) zdecydowały się pojechać środkami komunikacji miejskiej. Dokładnie - metrem.
Początek był niezły. Szerokim wjazdem na jednej z około centralnych stacji wtoczyły się na peron, zajęły strategiczne miejsce żeby wepchnąć wózki we właściwy wagon i z torbami wypakowanymi przegryzkami, butelkami i zabawkami mającymi skupić uwagę szybkonudzących się dzieci rozpoczęły podroż do Centrum. Cel został osiągnięty pół godziny później, i jak się okazało, dwie stacje za długo, bo Młody z Vikiem szukali już w wagonie czegoś co można by zdemolować.
Stacja centrum - serce stolicy, miejsce przecięcia się głównych arterii miasta. Tłumy wypluwane i wciągane w czeluście metra. Zwózkowane matki mają kilka możliwości: jedną jest emocjonująca jazda zasikaną windą, wykonując akrobacje żeby cały czas wciskać przycisk uruchamiający dźwig (inaczej winda z zaszokowaną zawartością staje). Problemów jest kilka. Pierwszy - znaleźć tą windę, co wcale nie jest takie proste. Innym rozwiązaniem jest wtoczenie się przez wertepiasty wjazd na poziom ulicy. Pytanie, co potem. Miejska Mama z Siostrą zapragnęły znów zejść pod ziemię przy centralnym dworcu kolejowym. Błąd. Dostać się do środka można albo sturliwując wózek ze schodów albo poczekać na ochroniarza obsługującego jednowózkową windę. Te mamy, które zamiast sceny z filmu Pancernik Potiomkin wybiorą półręczną ściągarko-wyciągarkę, czeka ekscytująca dziesięciominutowa podróż z szybkością 0,07 metra na sekundę. Miejska Mama dała się skusić, bo ma ciężki wózek. Siostra w tym czasie kilkakrotnie zdążyłaby wnieść i znieść swój, nie czekając w dodatku w kolejce zniecierpliwionych mam, które również nie mogły się doczekać zejścia do podziemi.
Przydworcowe korytarze również nie uwzględniają matek - kolejne stopnie przyprawiają dzieci o ból głowy a mamy o przepukliny. Bezskuteczne szukanie sposobu wydostania się na zewnątrz kończy się wnoszeniem wózków przez przychylnych przechodniów. Ale i na powierzchni nie jest najlepiej. Wysokie krawężniki i remont elewacji odcinający część chodnika (możliwe obejście przez przejście podziemne ale windy brak) spychają Miejską Mamę i Siostrę na ulicę. Tego już za dużo. Wściekłe matki wracają do domu, tym razem, dla odmiany autobusem.
I znów miejskie służby nie zdają egzaminu. Kierowcy niskopodłogowych autobusów nie opuszczają ich żeby ułatwić wtoczenie dzieci. Co więcej, parkują w takiej odległości od krawężnika, że nijak nie ma jak wejść na czterech kołach. W dodatku miejsce dla wózków jest zajęte przez rowery, pozostawione samopas przez siedzących na siedzeniach właścicieli. Przy każdym zakręcie rowery razem z przytłoczonymi do nich koszami złowrogo kiwają się na boki.
Miejskim mamom pozostaje więc albo zamknąć się w domu, albo przygotować na rajd jakiego nie powstydził się żaden ze zdobywców bezdroży Azji czy Afryki. Jest jeszcze jedno rozwiązanie: skrzyknąć całą społeczność wózkową i niczym rowerowa Masa Krytyczna zalać stolicę: niewygodne stacje metra, koszmarne windy, himalaistyczne krawężniki i niefunkcjonalne autobusy.

1 komentarz:

  1. extra pomysł. wózkowa masa krytyczna!
    piszę się na to!

    OdpowiedzUsuń