25 listopada 2011

Niewidzialni sąsiedzi

Boimy się tego co nieznane. A w czasach kiedy koncentrujemy się na sobie samych, kiedy liczy się tylko wygoda własna i jak nie trzeba, to się bliźnim nikt nie interesuje, nieznani są wszyscy wokół. Nieznani – obcy – straszni – dziwacy - zwyrodnialcy...i tak płynie. Konsekwencją tego są zamknięte osiedla, zabarykadowane klatki schodowe i nieustanny lęk o siebie, o dzieci, o bliskich, którzy przedzierają się przez ten anonimowo straszny tłum.

Miejska Mama mieszka w bloku, na ósmym piętrze. Na piętrze sąsiaduje z dwoma rodzinami. Wszyscy się znają, witają, dopytują o stan dzieci, raportują o bezpieczeństwie w bloku, komentują podwyżki, ale za próg się nie wpuszczają. Pod Miejską Mamą mieszkają dwadzieścia cztery rodziny. Wszyscy kojarzą się z widzenia, ale nie każdemu w smak przywitać się, czy uprawiać „smoltoki” podczas chwili podróży windą. Pomoc czy troskę o sąsiadów okazuje może kilka rodzin. Na klatce schodowej drzwi wyglądają jak bramy fortec – anonimowe, zaryglowane, opancerzone i ciche. Młody w ogóle tego nie ogarnia – ośmiopiętrowy budynek to jego dom, winda jest kawałkiem drogi do mieszkania, a spotykani ludzie są przypadkowi. Do dziś nie udało się go przekonać, że pod jego podłogą są sąsiedzi. I to wielu.

Kiedy Miejska Mama była dzieckiem drzwi w jej domu były otwarte. Ulica, a nawet osiedle bezpieczne. Każdy widział jak kto mieszka – bo bywał. Dzieci szukało się u sąsiadów, a ponieważ wtedy nie było jeszcze telefonów, rodzice odbywali pielgrzymki od drzwi do drzwi. Kiedy ktoś był głodny, to się go po prostu dokarmiało. Kiedy w domu sąsiadki się nie układało, to się jej pomagało. Dyskretnie, w rękawiczkach, żeby nie urazić, ale skutecznie. Na ulicy Miejskiej Mamy latarni nie było, za to chaszczy i zaułków co niemiara. Miejska Mama dziesięciu lat nie miała, kiedy wieczorami sama wracała do domu. I się nie bała. A dziś o syna drży. Bo nie ma pojęcia, kto mieszka w wąwozie blokowiska, kto szwenda się pod śmietnikami, czyje są dzieci na pobliskim placu zabaw.

Nie ona jedna ma zresztą ten dylemat. Znajoma też miała dość mieszkania w anonimowej wierzy w centrum miasta. Zaczęła pukać do sąsiadów, a to pod pretekstem soli, mąki, pomocy w załatwieniu domowych spraw. Małymi kroczkami wychodziła sobie w ten sposób mapę mieszkańców. Co prawda nie wszystkie drzwi zostały otwarte, ale są już jakieś przyjazne twarze, co to dziecko przetrzymają, czy kota pod nieobecność nakarmią.

Za komfort życia w uprzywilejowanym świecie zachodu płacimy wysoką cenę. Za czas kupowany przez szybkomyjące , zmywarki, inteligentne zamrażarki, łóżka w których bosko się wypoczywa (jeśli ma się na to czas), czy komputery, które są wszędzie i pozornie łączą z każdym, płacimy wysoką cenę – wyobcowania (nie wspominając już o stresie, śmieciojedzeniu, przymusie totalnego wypoczynku za wszelka cenę). Jednak tak naprawdę nie musimy. Jak widać, małymi krokami można sobie wychodzić normalne relacje z ludźmi.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz