02 grudnia 2010

W podróży z dzieckiem

Witajcie, witajcie, witajcie – po niemal trzech tygodniach tułaczki po Syrii z Młodym i Idealnym Tatą Miejska Mama serdecznie wszystkich wita. Wakacje się skończyły i czas na podsumowania.
Podróżować z dzieckiem nie tylko można ale i naprawdę warto. I nie koniecznie trzeba się ograniczać do świata zachodniego ani cieplutkich, stacjonarnych pobytów w hotelach z których widać tylko folderowe widoki. W taka podróż można się wybrać bez złotej karty kredytowej, ani bogatego donatora. Można po prostu wsiąść do samolotu z dwoma plecakami i dzieckiem pod pachą i polecieć w nieznane - w przypadku rodziny Miejskiej Mamy pierwszą daleką wspólną wyprawą była właśnie Syria.

Zdroworozsądkowe podejście i dobrze spakowany plecak to już połowa sukcesu. Po co narażać dziecko na ryzyko, jeśli nie ma takiej konieczności a siebie na wyrzuty ze strony rodziny? Dlatego zamiast wymarzonych Indii, Wietnamu czy Pakistanu na początek padło na Syrię – żadnych dodatkowych szczepień, brak malarii i innych ciężkich chorób których leczenie jest równie nie przyjemne jak ryzykowne jest branie leków profilaktycznych. Poza tym w wieku Młodego nie każda profilaktyka jest dostępna, a świat w dużej mierze nadal poznawany jest organoleptyczne.

Kilkanaście godzin w samolocie za pierwszym razem również nie było zachęcające. Cztery godziny do Syrii to chwila. Tym bardziej jak się trafi na dziecko, które podróżować, a zwłaszcza latać – jak w przypadku Młodego – lubi. W sumie trzy starty i trzy lądowania zaliczył śpiewająco. Bez problemowo znosił nawet całodzienne podróże autobusami, pociągami, mikrobusami i taksówkami, choć rodzice bardzo dbali, żeby zawsze, przynajmniej wieczorem miał czas się wybiegać.

Generalnie z podróżowaniem z Młodym było tak, że dla niego była to wielka przygoda i radość. Dla rodziców również, choć trzeba było się nauczyć kilku zasad, żeby wszystkim było przyjemnie:
- Krajobrazy, klimat, hotele i ludzie mogą się zmieniać jak w kalejdoskopie, godziny posiłków i snu pozostają stałe, z wyjątkiem stanów wyższej konieczności. Chyba, że ktoś lubi dzikie histerie w najmniej odpowiednich miejscach i momentach.
- Higiena ważna rzecz, w granicach możliwych, nie zawsze da się osiągać standardy europejskie, ale warto dbać o rzeczy naprawdę ważne. Z zapisków przykładnego rodzica: Młody ani razy nie poszedł brudny spać, nie jadł posiłków niemytymi rękoma, choć nie sposób wyliczyć rzeczy które brał do buzi, a które z pewnością sterylne nie były.
- Mokra pieluszka to nieszczęśliwe dziecko, albo perspektywa prania wózka, warto więc pieluchy zmieniać regularnie, choć specjalnych warunków do tego nie trzeba (uwaga – warto mieć swoje pieluchy, bo w krajach bardziej egzotycznych dzieci są mniejsze i nie zawsze można trafić w rozmiar, a poza tym produkowane z innych materiałów mogą uczulać). Pieluszki trochę miejsca zajmują, ale z biegiem czasu ich ubywa. Miejska Mama przywiozła do Polski dwadzieścia ze stu dwudziestu zabranych.
- Z niejadkiem w podróży bywa ciężko, więc dla świętego spokoju warto spakować awaryjny suchy prowiant. Młody przejechał Syrię na trzech paczkach suchego chlebka i mleku modyfikowanym. Łaskawie akceptował lokalne jabłka i mandarynki. Z jedzeniem jak z pieluchami – wróciły dwie paczki mleka. Dziecko nie straciło na wadze, nie wróciło chore czy anemiczne. Dietę syryjską nadal preferuje.
- Dylemat wózek czy nosidło? Miejska Mama postawiła na wózek, bo nie zabierał pleców podczas podróży. Wybrała typ „parasolka”, lekki i dobrze składany. Idealny Tata dorobił do niego wygodne mocowania, które pozwoliły się z nim nawet wspinać. Sprawdził się nie tylko w górach czy na pustyni, ale najważniejsze – przeszedł chrzest bojowy w lokalnej komunikacji, kiedy w pojeździe kilku osobowym jedzie koło dwudziestu pasażerów i naprawdę ważny jest każdy centymetr. Wózek służył jako łóżeczko w ciągu dnia, krzesełko do karmienia (w Syrii wiele posiłków je się przy stolikach na ulicy. Wózkowe szelki były jedynym gwarantem spokojnego i bezpiecznego posiłku). Młody czuł się w nim bezpiecznie w tłumie, chłodno i wygodnie odpoczywał w nim w upale, a rodzice nie nadwyrężali pleców.
- Dwa aparaty to potencjalnie za dużo zdjęć: albo wiele kart, albo płyty albo zgrywajka. Kolejną opcją był netbook. Miejska Mama mogła dzięki temu na bieżąco pisać, obrabiać i wybierać zdjęcia a w chwilach kryzysowych typu – kilkugodzinne oczekiwanie na autobus, albo noc za oknami pociągu – Młody miał rozrywkę a rodzice chwilę spokoju.
- Miejska Mama bała się przed wyjazdem, że zgubi dziecko, że nie dopilnuje. Mając w pamięci wspomnienia tłumów w Waranasi czy Dheli nie spała po nocach zastanawiając się jak to będzie. Jednak nie wzięła ani szelek, ani specjalnych oznaczeń. Młody to duży chłopiec. Bardzo szybko nauczył się (nauka przebiegała w sposób w pełni kontrolowany) co się stanie jak się nie trzyma maminej ręki. W chwilach dużego ścisku profilaktycznie lądował w wózku lub na rękach. A poza tym Syryjczycy nie wiedzą co to tak naprawdę tłum.
- pNuda – w przypadku podróżowania z dzieckiem - nie istnieje. Ani dla rodziców ani dla dziecka. Miejska Mama nie zrealizowała zaplanowanej trasy, ale nie ze względu na syna. Po prostu coś za coś. Jeśli gdzieś ma być lepiej, to po co marnować czas? Każdego dnia było coś nowego, kolejny osiągnięty cel. Rzeczywiście, z dzieckiem ogląda się nowe światy bardziej od kuchni: może więcej widać życia „tambylców” a mniej przewodnikowych atrakcji, ale co Miejska Mama chciała zobaczyć, zobaczyła. Doświadczyła nawet więcej dzięki Młodemu. Dziecko po prostu się nie nudzi. Nie ma czasu. Jak mu na to pozwolić, to wszędzie potrafi się świetnie bawić nie wadząc nikomu. Młody był informowany kiedy wypadało się zachowywać i nie zawiódł rodziców. Poza tym miał ze sobą żelazny zestaw: dwóch zabawek i dwóch cieniutkich książeczek, które spokojnie wystarczały. Na miejscu dostał lokalne zabawki.
- Dla dziecka dom jest tam, gdzie są jego rodzice. Dlatego Młody z radością witał każdy nowy nocleg i zaraz go zamieszkiwał. Żeby nikt nie miał do nikogo pretensji rodzice mieli swoje strefy gdzie leżakował sprzęt, a dziecko swoje święte kąty do zabawy, gdzie od razu lądowały skarby i zabawki. Łóżka były zwykle łączone, żeby było wygodniej i bezpieczniej. Dwa śpiwory i wózkowy kocyk wystarcza na troje, ale w kolejną wyprawę Młody jedzie z własnym śpiworem.
- Nie potrzeba ani samochodu z wielkim bagażnikiem, ani sterty waliz żeby podróżować z dzieckiem. Sześćdziesiąt litrów Miejskiej Mamy i osiemdziesiąt Idealnego Taty plus podręczny plecak spokojnie starczyły. Młody i rodzice chodzili w świeżych ubraniach, bo jeszcze w karierze podróżniczej nie zdarzyło się, żeby nie było jak ich przeprać. Kilogramów lekarstw też nie ma sensu brać. Podręczna apteczka i dobre ubezpieczenie. Jak radzi zaprzyjaźniony lekarz w egzotycznych krajach maja swoje, sprawdzone metody na zarazy jakie można tam złapać. Kuchni też nie warto pakować. Jedzenie jest na miejscu, do mleka czy herbaty wystarczy zestaw grzałka plus termos i kubek. Obecne ceny sprzętu turystycznego nie są astronomiczne, więc zamiast normalnych ręczników można spakować super cienkie, szybkoschnące szmatki. Młodemu to bez różnicy. Kosmetyki mają myć a nie być, więc jeden szampon, jedno mydło itd. z powodzeniem wszystkich zadowoliło.
- Argumenty, że dziecko z podróży nic nie zapamięta są absurdalne. Młody oglądając zdjęcia z podróży opowiadał jak najęty, wspominając swoje przygody. Ale nawet gdyby zapomniał: nie oszukujmy się ta podróż nie jest dla dziecka a dla jego rodziców. Jeśli nie chcą albo nie mogą zostawić dziecka w kraju to wspólny wyjazd jest jedyną szansą na spełnienie marzeń i czerpanie przyjemności z tego, co się kocha. Rodzicielstwo nie musi oznaczać rezygnacji z siebie. A na dodatek, jak powiedziała Miejskiej Mamie psycholog (gdyż Miejska Mama miała dylematy czy dziecka swoja egoistyczna podrożą nie skrzywdzi) w tym wieku najważniejsze dla Młodego jest bycie z rodzicami. Nie ważne gdzie i na jakich warunkach.

1 komentarz:

  1. Brawo za odwagę :-) My narazie nie odważyliśmy się jechać z dzieciakami tak na "dziko", korzystaliśmy póki co z biur podróży, ale sporo też sami zwiedzaliśmy, nie siedzieliśmy w jednym miejscu :-)
    Twoje porady będą napewno cenne przy planowaniu naszych kolejnych wakacji :-)
    Ja uważam, że odkrywanie świata z dziekciem tego dalekiego i bliskiego jest cudowne. Nie wyobrażam sobie sytuacji gdy zostawiamy dzieciaki np. u dziadków i jedziemy sami. Chociaż czasami mam na to ochotę :-), to tak naprawdę nie wyobrażam sobie tego.

    Jestem ciekawa Waszych zdjęć, może uda Ci się kilka wrzucić na bloga?

    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń