08 grudnia 2010

Macierzyństwo musi boleć?

Cierpię, bo jestem matką. Dziecko zabrało mi całą mnie. Nie mam do czego wracać. Macierzyństwo to umieranie. Matki, które mnie otaczają są nudne i jałowe. Ich dzieci głupie i nie wychowane. Mąż mnie nie rozumie. Koleżanki mnie nie szanują. Społeczeństwo mnie piętnuje.
Boli, co?
Rodzicielstwo to huśtawka: euforia, oczekiwanie, lęki, radość, odkrycia, nuda, chwile jedyne w swoim rodzaju, zmęczenie, znów lęk, wątpliwość itd.. A już najgorsze chyba w czasach gdzie wszystko się spieszy jest czekanie i skazane na pierwszy bieg przezywanie życia. Tu nic się nie da przyspieszyć. Ciąża trwa ile trwa, dziecko jest niesamodzielne tyle a nie więcej ani mniej, kryzysy wychowawcze wypadają mniej więcej w tym okresie a małżeńskie w innym. Nuda. Zwykłe szare życie.
Na tym tle dotychczasowe harce, przygody, wyzwania są z pewnością atrakcyjne. Szybko się zapomina o stresie, nieprzyjemnościach, obowiązkach zawodowych. I zostaje macierzyństwo, łączone zawodowo albo zawodowe.
Niestety, im więcej tym łatwiej. Z pewnością pracujące mamy mają czasem i dzieci i pracy po dziurki w nosie. Wychodzą od jednego pracodawcy żeby zacząć kolejną zmianę u innego. Stres związany z choroba dziecka, kiedy nie ma z kim go zostawić jest okropnym uczuciem. Wyrzuty sumienia przy dokonywaniu wyborów nie do pozazdroszczenia. Ale człowiek jest tak skonstruowany, ze jest mu zawsze źle – jakby dobrze nie miał. Wszystko zależy od perspektywy.
Mamy pracujące mają swoje zawodowe światy. Swoje wyzwania, sukcesy, i porażki. Muszą się zorganizować, inaczej polegną. Radzą sobie raz lepiej raz gorzej. Niektóre osiągają taki stan opanowania sytuacji, że znajdują czas na wszystko: z własnym hobby, podnoszeniem kwalifikacji i romansowaniem z partnerem włącznie.
Odcinają kupony z wyborów, lub przymusów, które wyciągnęły je z domu.
Matki domowe mogą zrobić dokładnie to samo, bez rezygnacji z pełnoczasowego wychowywania dzieci. Mogą się rozwijać, mogą szukać pomysłu na siebie i osiągać sukcesy na nowej drodze życia. Przy dobrej organizacji i dzieleniu się obowiązkami z partnerem, rodziną czy nawet nianią mogą mieć czas dla siebie. Wszystko zależy od nich samych. I od otoczenia, czy będzie je wspierać czy pogrążać, przywiązywać do dziecka, domu, niekoniecznie dającemu kobiecie spełnienie.
Miejska Mama się stara. Wychodzi jak wychodzi, w dużym stopniu zależnie od jej własnego zaangażowania. Z pewnością mogłaby więcej, co okresowo wywołuje potężne poczucie winy. Ale wszystkie smuty i leki przechodzą z nowym wyzwaniem, sukcesem. Chyba najważniejsze, żeby mierzyć siły na zamiary i oceniać się miarą własnego szczęścia i spełnienia a nie stereotypami i statystykami.
I na koniec refleksja: kiedy pojawia się dziecko liczy się przede wszystkim jego dobro, rola rodzica-kobiety w społeczeństwie. I tak buja się matka między najwyższym dobrem własnej pociechy a konsekwencja lat spędzonych w szkołach i na kursach. Można zwariować, może boleć, a nawet wprowadzić w depresję. Wystarczyłoby pamiętać o jeszcze jednym czynniku, o którym Miejska Mama od pewnego czasu stara się bardzo pamiętać – znaleźć szczęście, własne szczęście, mierzone własna miarą miarą w tej zwykłej-niezwykłej sytuacji w jakiej znajduje się każdy człowiek stający się rodzicem.

2 komentarze:

  1. Ot co - cała prawda o losie kobiety-matki w naszym społeczeństwie. Ale ja wychodzę z założenia, że jestem bogatsza o nowe doświadczenie - wychowanie dziecka do okresu wczesnoprzedszkolnego samemu. Bo nie po to je mam, żeby je oddać w ręce opiekunki na kilkanaście godzin dziennie. Inna sprawa, że moje życie zamieniło się w domowy krajobraz i rzeczywiście mam poczucie - po co mi były studia, jakaś tam kariera przed skoro wszystko padło za pojawieniem się dzieci? Chyba pozostaje mieć nadzieję, że dzieci wychowam przez 3 lata, a pracować będę jeszcze przez 30...

    OdpowiedzUsuń
  2. Sliwko, bardzo dziękuję za komentarz. Jak chcesz spotkać mamy, które maja podobna optykę zapraszam na spotkania Mamma Clubu

    OdpowiedzUsuń