10 lipca 2010

Podróże kształcą

Miejska Mama przeprasza za dłuższą absencję, ale działo się, działo. Jako gorąca propagatorka podróżowania z dziećmi, wsiadła ostatnio z rodziną do pociągu nie byle jakiego, a dokładnie relacji Warszawa-Berlin, żeby w stolicy niegdysiejszego mocarstwa spędzić kilka dni. Berlin miejsce cudne, również dla rodziców z dziećmi, bo wózkiem niemal wszędzie da się podjechać (chyba że windy komunikacyjne nie działają), parków mają co niemiara, a i placów zabaw, choć do polskich im daleko, nie zabraknie. A na upał – boskie fontanny – Młody żadnej nie przepuścił.
Ale żeby do stolicy Niemiec dojechać, swoje trzeba przejść, a w zasadzie – przenosić. Bo kolejowa infrastruktura wózkowa w Polsce woła o pomstę do nieba.
Zabawa zaczyna się na dworcu Warszawa Centralna, gdzie z wózkiem dojechać nie łatwo. Zamiast wind – ruchome schody. Nie mówiąc już o przejściach podziemnych, które w udogodnienia dla pojazdów kołowych nie zostały wyposażone. Wsiąść do pociągu można, owszem, ale pod warunkiem, że ma się męża pod bokiem albo usłużnego współpasażera o barach jak Pudzian. Zwózkowane matki muszą bowiem pokonać nie tylko przepaść bezgraniczną miedzy peronem a pociągiem i strome schodki, to jeszcze brodą chyba, powinny powstrzymywać sobie drzwi w przejściu do głębi wagonu, albo przepychać je dzieckiem. I co najważniejsze – jak pociągiem to tylko z wózkiem typu parasolka, bo innych nie da rady wepchnąć do wagonu.
Pomieszczenia dla matki z dzieckiem w pociągu nie ma. Widocznie dziecioroby same sobie mają radzić, przewijając zakupkane pupy w przedziale, doprowadzając do torsji jedzących jajka na twardo współpasażerów. O kącie do zabaw z dziećmi tylko marzyć można. A wystarczyłoby np. W Warsie wstawić kojec z piłkami, stoliczek z papierem i rodzice z chęcią przesiedzieliby tam całą podróż, nabijając przy okazji warsową kasę. Ale jakoś na to nikt jeszcze nie wpadł. A co do możliwości podgrzania jedzenia dla dzieci, to wszystko zależy od uroku własnego i humoru kolejowej bufetowej.
Mimo tych wszystkich utrudnień Miejska Mama wraz z Młodym z podróży po szynach nie zrezygnuje. Z pociągu świat wygląda inaczej i zawsze można liczyć na jakieś przygody. A brak udogodnień można rozwiązać poszukiwaniem tymczasowo wolnego przedziału dla dziecka i używaniem korytarzy jako wybiegu dla nieletnich. Trudno, z pewnością nie wszyscy pasażerowie będą szczęśliwi, kiedy niespełna metr od ziemi mała paszczęka rozklei się na drzwiach i zastuka piąstką do każdego przedziału, ale chyba lepsze to od mordęgi kilkugodzinnego wycia.
Ale żeby nie było tylko na polskie koleje, to jeszcze słów kilka o podróżowaniu samolotem, a dokładniej – o lotniskach. Młody, maniak samolotowy, wybrał się z rodzicami na spacer na świeżo remontowane lotnisko, dumnie noszące nazwę jednego z polskich kompozytorów. No ładnie jest, dużo szkła, wygodne krzesełka, automatyczna odprawa, restauracje jakich tylko dusza zapragnie, czyściutkie toalety i...jeden, jedyny, na całe dwa terminale pokój dla rodziców z dziećmi... W dodatku tak sprytnie ukryty, że tylko nieliczni pracownicy wiedzą, dokąd kierować podróżnych. Może to i lepiej, bo chwalić nie ma się zbytnio czym.

1 komentarz:

  1. My jechalismy ostatnio z mężem z dwoma wózkami i z dwójką dzieci pociągiem dosłownie 30 min. i mieliśmy dość: a) wniesienie wózka do wagonu i wyniesienie, b) wąskie przejścia c) niemiły zapach w całym wagonie. Na szczęście dzieci były w miarę spokojne.
    P.S. Jak radzą sobie niepełnosprawni z wózkami to nie wiem :-(

    OdpowiedzUsuń