25 sierpnia 2012

Rodzic może wszytko...o ile mu się na to tylko pozwoli.


Stolica. A w zasadzie jedna z jej obszernych sypialni. To tu rodziła się „nowa warszawka”. Betonowa pustynia, która ostatnimi laty zakwitła i ożyła. Dzieci pierwszych mieszkańców właśnie mają dzieci. Dużo dzieci. Wózki korkują chodniki, niemowlęce łopatki zakrywają piaskownice, zamiast pubów i monopolowych co ulica – knajpa profilowana pod dzieci. Tyle że mała. I płatna. Niewiele, ale tu trzydzieści złoty, tam dwadzieścia i w ciągu miesiąca uzbiera się spora suma. Rodzice zasobniejsi korzystają. Ci mniej dziani (lub po ludzku nie zwykli rozpruwać portfeli w barach, nawet tych pod dzieci) snują się po ulicach, parkach, pod blokami. Jeśli zdecydują się na przełamanie lodów może skrzykną się w kilka osób na wychowawczym i będą spędzać czas po domach. Ale ciasno. I sprzątać trzeba. I daleko. Dla niektórych zbyt daleko, kolejnym wyzwaniem jest przejażdżka metrem i autobusem. Ale przecież jest wyjście – zaplecze osiedlowe. Lokale spółdzielcze przestronne, otwarte i mające służyć mieszkańcom. Wszystkim. No, prawie. Bo jak się okazuje są  wyjątki od tej reguły.

Wracając do geografii. Osiedle. Początek lat siedemdziesiątych. Betonowy kanion rozbudowany wokół lichego placu zabaw, osiedlowego supermarketu (super – w wersji z przed lat dwudziestu) i publicznej biblioteki. Upiornie wysokie schody na ich końcu „potencjał” – jasna, duża, wygodna sala przeznaczona na potrzeby mieszkańców. Miedzy schodami a salą karteczka. Dobrze schowana i wyglądająca na taką co to się ledwo trzyma tak od dziesięciu lat. Na karteczce wypisane, że wstęp dla: seniorów, młodzieży, miłośników bilarda. Ale młodzieży nie widuje się tam wcale, o bilardzie słyszeli nieliczni a co do seniorów... podobno się spotykali, ale niemrawo. Zresztą oprócz nieświeżego napisu nic o potencjale miejsca nie świadczy.

W środku ogrom przestrzeni, a w niej zagubiony telewizor. Przed telewizorem pięćdziesiąt plus siedzi – tyłem do wejścia. Nawet nie drgnie, kiedy Miejska Mama uchyla drzwi. Nie dziwne – na ekranie serial. Na donośne „dzień dobry” Miejskiej Mamy odwraca się zirytowana. Niechętnie się podnosi, z ociąganiem wita. Nie, nie znajdzie się miejsce dla rodziców. Nie, bo nie ma jak. Bo nie przystosowane. Nie! – bo w katakumbach miejsca nie ma dla żywych i dzieci seriali nie dadzą oglądać. NIE! NIE! NIE!

Seniorzy – tak, bo się należy. (Senior jest jeden. Skamielina. )

Młodzież – owszem. (Ale nie przychodzi)

Miłośnicy bilardu – jakoś tłumów nie widać.

Ale dzieciom i rodzicom wstęp wzbroniony!

Dawno Miejska Mama nie była tak uradowana. Dawno z tak wielką niecierpliwością nie czekała na kolejny dzień. Pierwszy dzień wojny. Miejska – kobieta walcząca – aż zawyła myśląc o potencjalnej walce o przekształcenie katakumb w oazę rodzinną. No bo kurcze blade, ma ten kraj dziećmi stać? No to niech stoi! Co przeszkadza seniorom po godzinach ich spotkań użyczyć miejsca dzieciatym? Ha?!

2 komentarze:

  1. Trafiłaś w sedno miejska matko! Bede kibicowac zażarcie twej walce, choć niestety wiem co przeszkadza najbardziej... dzieci, że krzyczą, że brudzą i że trzeba im przestrzeń przygotować, coś zmienić... bedzie cieżo ale moze się uda.
    My an razie probujemy ożywić szare podwórka pod blokami naszymi, na kórych niegdyś były małe place zabaw - tera w byłej piaskownicy kwietnik a w betonie dziury po huśtawkach, dzieci nie przychodziły. Aż tu angle są znowu i szaleją krzyczą pod oknami, a przecież wszystko im zabraliśmy, i ławki, huśtawki i piaskownice....

    OdpowiedzUsuń