07 listopada 2010

Ja przecież też mam imię!

Bycie matką bywa wkurzające. I nie tylko z powodu gorszych dni, niedopieszczonych ambicji, poczucia zamknięcia i ograniczenia. Miejską Mamę najbardziej wkurza „przeźroczystość” związana z metką „matki”. Jakby zaraz po porodzie kobiecie odessało całą osobowość, intelekt, doświadczenie zostawiając tylko matczyny kokon: pusty, bezpłciowy, bezideowy.
Gdzie matka nie pójdzie zawsze słyszy wypowiadane na jednym oddechu: Co u was słychać? Jak mały?
W piaskownicy każdy wie, jak nazywa się który brzdąc i do której kobiety należy. Ale kim jest ta kobieta nikogo już nie interesuje, to po prostu: mama Tomka, mama Gosi, Marysi, Henryka, czy jak komu tam w metryce wpiszą. Dodatek.
Najbardziej widoczne jest to na spotkaniach rodzinnych, gdzie matka jest oglądana bacznie, owszem, ale z perspektywy pieluchowego kalejdoskopu. A jak on śpi? Jak je? Co potrafi? Nikt matki nie spyta o plany, rozrywki, chwile bez dziecka, lektury czy choćby opinię o ostatnich wydarzeniach w kraju i na świecie. Zdawkowe „co słychać” jest pytaniem retorycznym – no bo co ona może robić ciekawego, skoro przy dziecku siedzi.
Wszystkie dzieci nasze są. Wszystkie są kochane, rozchwytywane, urocze i zabawne. A za nimi snują się jakieś cienie – matczyna obsługa. Ale kto na nie by zwracał uwagę.

1 komentarz:

  1. Też czasami mam takie odczucia, ale takie też są fakty, inni tak nas postrzegają, a najbardziej mnie boli, że również moi osobiści rodzice tak robią :-((
    Ostatnio mój ojciec pyta mnie tylko o sprawy związane z dziećmi, a kiedyś rozmawiałam z nim na bardzo różne tematy, polityczne, społeczne, biznesowe, różne - a teraz mam wrażenie że traktuje mnie jako nic nie wiedzącą, niczym się nie interesującą kurą domową :-o

    OdpowiedzUsuń