Z poprzedniego życia Miejska Mama wie,
że im gorzej, tym lepiej – bo jest chociaż co robić. Zgodnie z
tą prostą zasadą dziś mamy cudowny dzień. Miejska Mama się
pieni, pluje, wścieka, i gdyby mogła, to by nieprzystającą do
rzeczywistości panią po drugiej stronie słuchawki przeciągnęła
do siebie przez kabel telefoniczny.
A wszystko przez to, że Miejska Mama
mieszka na Mount Evereście. Z wszystkimi tego konsekwencjami. Fakt –
cudnie jest się budzić i świat mieć jak na dłoni. Tyle, że żeby
się położyć należy wcześniej się wspiąć na szczyt. A zimą
bez czekanów rady nie da. Przynajmniej po podjeździe dla wózków,
który projektował miłośnik wspinaczek wysokogórskich – 30
stopni pod górę jak nic. Podjazdu się nie odśnieża. Bo po co.
Jak mróz jest, to dzieci w domu powinny siedzieć. Jak śnieg pada –
tym bardziej. Spółdzielnia dba o dobro Młodej i Młodego i szuflą
podjazd skrzętnie omija. Śnieg topnieje, potem zamarza, pada i znów
zamarza. Pochylnia aż lśni malowniczo od lodowej gładzi. A Miejska
Mama wychodzić musi. Bo Młody do przedszkola chadza i dobrze, żeby
tam nie nocował.
Po kolejnej próbie samobójczej
połączonej z morderstwem własnego młodszego dziecka, kiedy
Miejska Mama odziana w buty do górskich wędrówek ślizgała się
jak na ślizgawce, postanowiła wpłynąć na rzeczywistość.
Uprzejmie, z zachowaniem wszystkiego „dzień dobry” i
„przepraszam, czy mogłabym” zadzwoniła do spółdzielni”
celem sprowokowania akcji odkuwania schodów z lodu.
- Proszę pani, ale po co mamy odśnieżać, skoro dziś nie pada? - usłyszała w słuchawce.
- Proszę pani, ale ja tam wczoraj byłam i nic nie widziałam – usłyszała po chwili.
- Proszę pani, ale tylko pani ma ten problem – dodała urzędniczka na rozwianie wszelkich wątpliwości i absurdalnych roszczeń Miejskiej Mamy.
Fakt. Tylko Miejska Mama ma wózek.
Zatem powinna zacisnąć zęby i nosić go na rękach po odśnieżonych
schodach. Bo większość ze schodów korzysta. I jakoś nie
narzekają.